<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Skandal w pałacu
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 6.4.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Aresztowanie Croftona

Nazajutrz Raffles zebrał informacje o osobie Croftona. Był to hipokryta, cieszący się złą opinią wśród swego najbliższego otoczenia. Mimo swego podeszłego wieku i brzydoty nie rozstawał się z myślą o bogatym ożenku. Marzył ponadto o tym, że jego przyszła żona będzie młodą i ładną.
Lord Lister udał się do jego biura, gdzie stary Crofton załatwiał formalności związane z zaślubinami młodych par. Crofton tego dnia połączył cztery pary węzłem małżeńskim i zmęczony tymi ceremoniami odpoczywał w swym gabinecie...
— To pan, hrabio? Jakże się cieszę! — zawołał na widok wchodzącego Rafflesa.
Raffles oszołomiony zatrzymał się na progu. Z trudem powstrzymał się od śmiechu i szepnął:
— A więc to Crofton?
Kierownik biura uderzył się dumnie w piersi:
— Tak, to ja: zgoliłem brodę. Dwadzieścia lat spadło mi z karku. Gdyby tylko ten szatański monokl chciał mi się trzymać w oku!...
— To przyjdzie z czasem — odparł Raffles. — Przychodzę w sprawie, która pana z pewnością zainteresuje. Proszę sobie wyobrazić, że wczoraj zwrócił pan na siebie uwagę pewnej damy...
— Damy? — powtórzył Crofton ze wzruszeniem.
— Młodej panny, bogatej i ślicznej... Prawdziwa milionerka, osoba niezwykle oryginalna! Oświadczyła mi wczoraj, że gdyby pan nie nosił brody, byłby pan najprzystojniejszym mężczyzną w Londynie... Jest panem oczarowana... Po prostu miłość z pierwszego wejrzenia...
— Miłość z pierwszego wejrzenia... — powtórzył Crofton jak echo. — Czy naprawdę jest piękna i bogata?
— Mówiłem przecież... Milion w posagu, a nadto czeka ją spadek w wysokości dwóch milionów po śmierci jej ojca...
— A kiedy on umrze?
— Niestety, nie mam na ten temat bliższych informacyj — odparł Raffles. — Zadowolony jestem, że posłuchał pan mej rady i zgolił brodę. Był to warunek sine qua non. Pani, o której wspominałem oświadczyła bowiem, że poślubi tylko gładko ogolonego mężczyznę. Musiałby pan również nosić monokl.
— O, przyzwyczaję się do tego! — zawołał Crofton, wyczyniając prawdziwe sztuczki ekwilibrystyczne ze swym szklanym krążkiem.
— Może się pan zgłosić dziś o godzinie czwartej po południu...
— Do niej?
— Cóż pan sobie wyobraża?... To bardzo elegancka dama. Nie może pan postępować z nią zbyt obcesowo. Jej wszystkie sprawy załatwia stary przyjaciel ojca, i dopiero za jego pośrednictwem będzie pan mógł poznać tę damę. Jest to człowiek o dość dziwnym usposobieniu. W każdym mężczyźnie widzi przestępcę. Niech się pan tym nie przejmuje. Musi pan okazać swą odwagę. Jest to bowiem jedyna rzecz, która imponuje owej młodej damie, wychowanej w Ameryce.
— Będę panu dozgonnie wdzięczny, hrabio! Szczęśliwy los postawił pana na mej drodze...
— I ja tak sądzę. Niech mnie pan wysłucha: Odwagi i jeszcze raz odwagi! Przyniosłem panu dwa rewolwery, którymi może pan manipulować bez obawy. Nabite są ślepymi nabojami i wywrą one na pułkowniku Bullu, takie bowiem jest nazwisko owego pana, — wrażenie jak najlepsze. Musi pan również okazać się gentlemanem.
— Jestem nim od urodzenia!
— Trzeba tego dowieść. Musi pan zjawić się z prezentem i to bardzo kosztownym. Młoda dama jest Amerykanką i jest do prezentów przyzwyczajona. Może to być pierścień, lub kolia... Jednym słowem coś, w cenie pięciuset funtów sterlingów.
— Mój Boże... Mój Boże — jęknął Crofton. — Skądże wezmę taką sumę? Przegrałem wczoraj....
Raffles uspokoił go.
— Pomyślałem o tym za pana — rzekł. — Przyniosłem ze sobą coś odpowiedniego.
Wyjął z kieszeni pudełko i otworzył je. Leżał w nim sznur pereł.
Crofton z trudem panował nad sobą.
— Fałszywe? — szepnął.
Raffles spojrzał na niego z oburzeniem.
— Prawdziwe — rzekł sucho. — Jestem pewien, że wszystko się powiedzie. Zapłaci pan mi wtedy, kiedy wejdzie pan w posiadanie olbrzymiej fortuny.
— Ależ oczywiście... Mam więc zanieść te perły damie... Zgłoszę się do pułkownika Bulla i okażę całą mą odwagę. Proszę dać mi te rewolwery ... Dziwne, jak posiadanie broni zmienia samopoczucie człowieka... Jaki jest adres pułkownika Bulla?
Raffles podał mu adres inspektora Baxtera.
— Niech pan będzie punktualny. Pułkownik zwraca na to wielką uwagę. Jakkolwiek jest on bardzo bogaty, mieszka skromnie. Jeszcze raz powtarzam: śmiało i odważnie, nie bać się nikogo!
Raffles pożegnał się z Croftonem, pełnym najpiękniejszych nadziei.
— Nie oddam ani grosza hrabiemu... mruknął stary do siebie. — To prawdziwy bogacz, a wiadomo, że bogacze skazani są na wieczne potępienie.
Crofton wrócił do domu, ubrał się starannie, włożył do kieszeni dwa rewolwery i punktualnie o godzinie czwartej udał się pod wskazany adres...

Inspektor Baxter był tego dnia w wyjątkowo złym humorze.
— Żadnej wiadomości? — zagadnął ostro wchodzącego Marholma. — Widzę, że opis przestępcy opublikowany w „Timesie“ nie wiele nam pomógł.
— Nie — odparł sekretarz.
— Do wszystkich diabłów! Chciałbym wreszcie rzucić to podle rzemiosło! Wołałbym być szewcem lub stolarzem...
— Ma pan słuszną rację — odparł Marholm. — Odpowiadałoby to zajęcie panu bardziej, niż stanowisko inspektora policji. Raffles wywiązałby się z tego zadania o wiele lepiej.
— Czy uspokoicie się raz wreszcie! — wrzasną! Baxter. — Raffles i ciągle Raffles! Nie chcę słyszeć więcej o tym indywiduum!
— Bardzo chętnie, inspektorze. Raffles sam się panu przypomni.
W tej samej chwili dyżurny policjant przyniósł list, zaadresowany do Baxtera. List brzmiał jak następuje:
„Drogi inspektorze!
Przeczytałem wczoraj notatkę, umieszczoną przez Pana w „Timesie“. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności znam osobnika, którego pan szuka. Ponieważ jestem sprawcą największych niepowodzeń w pańskiej karierze, sądzę, że powinienem dać Panu rekompensatę, przysyłając Mu sprawcę kradzieży. Nie przyślę go oczywiście do Scotland Yardu... Człowiek ten nie jest głupcem aby leźć lwu w paszczę! Skieruję go do pańskiego prywatnego mieszkania. Niech pan zabierze ze sobą Marholma, ponieważ osobnik ten jest niebezpiecznym przestępcą i człowiekiem na wszystko zdecydowanym. Z całą pewnością stawi Panu silny opór. Życzę Panu powodzenia.
Szczerze oddany John C. Raffles“.
List wypadli z rąk Baxtera. Nie wierzył własnym oczom.
— Co za bezczelność! — szepnął.
— Jestem zupełnie innego zdania — odparł Marholm. — Raffles postępuje wobec pana, jak gentleman.
— Wy gotowibyście Rafflesowi przypisywać wszelkie zalety. Ale ja już się z nim porachuję!
Mówiąc prawdę, Baxter wdzięczny byt jednak w duchu Rafflesowi.
— Dochodzi wpół do czwartej — rzekł, spoglądając na zegarek. — Mamy czas... Ubierajcie się, Marholm.
— Ubierajcie się — powtórzył Baxter. — Słyszeliście przecież, że mamy natychmiast dokonać aresztowania...
— Oczywiście, inspektorze — odparł Marholm.
— Zawsze chcecie być mądrzejszym ode mnie.
— Bynajmniej...
Marholm wstał, włożył palto i ruszył za inspektorem. Udzieliwszy instrukcyj dyżurnym agentom, obaj udali się śpiesznie do prywatnego mieszkania Baxtera, gdzie wedle wyjaśnień Rafflesa miał się zjawić przestępca.
Tymczasem Raffles przebrany tak, że nikt z bliskich nie poznałby go, ze sporą paczką pod pachą, ukrył się na klatce schodowej domu, w którym mieszkał Baxter.
Raffles zatrzymał się na korytarzu, znajdującym się o piętro wyżej od mieszkania inspektora.
Na schodach panowały kompletne ciemności.
— To niesłychane — mruknął Baxter — podczas tak ciemnych dni jak dzisiejszy, powinno się wcześniej zapalać światła na klatce schodowej.
Z pośpiechem wszedł do mieszkania, aby przy pomocy Marholma przygotować wszystko na przyjęcie niebezpiecznego przestępcy.
Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, Raffles po cichu zszedł ze schodów, stanął przed drzwiami Baxtera i wyjął z zawiniątka trzymanego pod pachą metalowy szyldzik. Na szyldziku tym wyryte było nazwisko: „Pułkownik Bull“.
Szybko przytwierdził ten szyldzik do drzwi, na widocznym miejscu. W kilka minut później przed domem Baxtera zjawił się Crofton, który począł powoli wdrapywać się na piętro. Zatrzymał się przed drzwiami i w świetle zapałki odczytał nazwisko na szyldziku. Było to istotnie nazwisko wskazane mu przez hrabiego Rockana.
Na odgłos dzwonka, Marholm otworzył drzwi i latarką elektryczną oświetlił twarz gościa.
— Cóż u licha? — mruknął. — Czyżby Raffles zakpił sobie z nas tym razem?
Crofton postąpił dwa kroki naprzód i zapytał krótko:
— Czy mogę widzieć się z pułkownikiem?
— Tak — odparł Marholm, nie zwracając uwagi na ten nie zwykły tytuł.
— O co panu chodzi?
— To nie pańska sprawa, młody człowieku...
— Odważnie sobie poczyna — mruknął Marholm, wprowadzając gościa do gabinetu Baxtera.
Na widok wchodzącego, Baxter wsiał z fotelu. Nieznacznie skinął na Marholma, aby zamknął drzwi. Crofton zauważył ten ruch.
— Zaczyna się — mruknął do siebie.
Włożył rękę do kieszeni, w której miał rewolwer. W lewej ręce ściskał ogromny bukiet kwiatów.
Baxter nie pozostawił mu czasu do namysłu.
— Więc to jest nasz przestępca? — zawołał grzmiącym głosem.
Cichy zazwyczaj urzędniczyna nie dał się zaskoczyć. Wszystko szło tak, jak przewidywał hrabia de Rockan. Pułkownik cierpiał na urojenia i widział dokoła siebie samych przestępców.
— Sam pan jesteś zbrodniarzem — zawołał Crofton, marszcząc brwi.
— Co takiego? — Marholm, zwiążcie mi tego człowieka.
— Oho! Druga próba — mruknął do siebie Crofton.
Wyjął rewolwer i wycelował go wprost do obu policjantów.
— Widzicie, że się was nie boję — pisnął cienkim głosem. — Jeśli odważycie się ruszyć z miejsca, zabiję was!
Baxter tymczasem skinął na Marholma, aby starał się zaskoczyć przeciwnika od tyłu. Crofton spostrzegł ten ruch i podwoił czujność.
— A teraz przystąpię do sprawy, która mnie tutaj sprowadziła — rzekł, wręczając Baxterowi bukiet.
— Pomówmy spokojnie, pułkowniku — dodał. — Kiedy mnie pan jej przedstawi?
Baxter spojrzał na niego zdumiony.
— Jaki pułkownik?... — Komu mam pana przedstawić?... O kim pan mówi, u licha?
— Niech pan nie udaje złego, pułkowniku. Przybyłem tu w sprawie naszej milionerki... Przygotowałem już wszystko. Mam papiery przy sobie. Pozostaje nam tylko udać się do Urzędu Stanu Cywilnego... O moją osobę może pan być spokojny: jestem urzędnikiem państwowym i moje prywatne dochody wynoszą 30,000 funtów rocznie... Jestem młody i przystojny...
Baxter i Marholm spojrzeli z politowaniem na Croftona. Nie ulegało dla nich kwestii, że mieli do czynienia z wariatem... Baxter skinął głową: wiedział, że z wariatami należy postępować ostrożnie.
— A więc przyniósł pan z sobą swoje papiery? — rzekł.
— Nareszcie — odetchnął Crofton. — Próba przezwyciężona! — Muszę teraz pokazać mój prezent...
Położył rewolwer na fotelu a z kieszeni swej marynarki wyciągnął pudełko z perłami.
Marholm i Baxter otworzyli szeroko oczy: był to naszyjnik, którego od wielu tygodni bezskutecznie szukała policja, naszyjnik skradziony przez nieuchwytnego sprawcę.
Baxter aż zaniemówił ze wzruszenia.
Crofton przypisał to milczenie efektowi, wywołanemu hojnym podarunkiem.
— To on! — ryknął nagle Baxter, powracając do przytomności.
— Oczywiście, że to ja, drogi pułkowniku — odparł Crofton, wyciągając ku niemu uprzejmie rękę.
W tej samej chwili Marholm i Baxter skoczyli jednocześnie. Po raz pierwszy Crofton zląkł się naprawdę. Sięgnął po naszyjnik, lecz uczynił to tak niezręcznie, że perły spadły na ziemię. Marholm i Baxter nachylili się skwapliwie, aby je podnieść. Skorzystał z tej chwili Crofton i cisnąwszy bukiet róż w kark inspektora policji chwycił rewolwer leżący na fotelu, wyciągając jednocześnie drugi rewolwer z kieszeni.
— Boże wielki — obdarz mnie siłą Gideona i Samsona! Znów chcą wystawić na próbę moją odwagę...
Baxter, z kolcami róż tkwiącymi w karku, dźwignął się z ziemi z okrzykiem wściekłości. W tej samej chwili Crofton wystrzelił z obu rewolwerów.
Baxter padł na ziemię... Biedny urzędniczyna, pod którym kolana uginały się z trwogi, rzucił się teraz w stronę drzwi.
— Czy pan ranny, inspektorze? — zawołał Marholm.
— Nie... Nic mi się nie stało. Nie pozwólcie mu umknąć!
Tym razem Crofton, który wciąż jeszcze był przekonany, że wszystko to jest próbą jego odwagi, został na serio zakuty w kajdany.
— Nareszcie mamy go — zawołał Baxter z tryumfem. — Zadzwońcie, Marholm, po karetkę więzienną. Co za odwaga! Nietylko, że ukradł perły, ale usiłował jeszcze nas zabić...
— Jak śmiecie!? Te perły pożyczyłem!... — krzyknął Crofton.
Baxter uśmiechnął się z niedowierzaniem.
— Może powiecie jeszcze, że to Raffles wypłatał wam tego figla? — rzekł drwiąco.
Baxter nie domyślał się nawet, jak bliskim byt prawdy. Tymczasem Raffles ukryty w niszy, znajdującej się na schodach, oczekiwał spokojnie zakończenia awantury. Na widok wychodzącego Marholma, domyślił się, że wszystko jest w porządku.
— Czy mógłbym pana poprosić o ogień? — zapytał uprzejmie, zbliżając się do sekretarza policji z niezapalonym papierosem w ręku.
— Nie mam czasu — mruknął „Pchła“.
— Niezbyt to uprzejmie z pańskiej strony — odparł Tajemniczy Nieznajomy. — Czy nie poznaje pan swego starego przyjaciela, Rafflesa?
Marholm zatrzymał się w miejscu, jak wryty. Zanim oprzytomniał, Tajemniczy Nieznajomy zniknął jak cień. Marholm rzucił się w pogoń.
— Inspektorze, do mnie, inspektorze! — wołał ile miał sił w płucach. — Widziałem Rafflesa...
— Kpię sobie z waszego Rafflesa — odparł Baxter. — Schwytaliśmy złodzieja pereł i to najważniejsze... Nie zawracajcie mi głowy przywidzeniami!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.