<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Skandal w pałacu
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 6.4.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Skandal w pałacu
Charley ratuje człowieka

Pewnego jesiennego wieczora Charley Brand, sekretarz prywatny lorda Listera, przechadzał się wzdłuż wybrzeża. Doszedł właśnie do miejsca, gdzie rzeka Roding wpada do Tamizy, gdy nagle zauważył jakiegoś mężczyznę, który zdjął z głowy cylinder, zrzucił marynarkę i szybko zbliżył się do bariery, oddzielającej rzekę od wybrzeża.
Zanim zdołał wykonać decydujący ruch, Charley Brand chwycił go mocno za ramie. Nieznajomy trzymał w ręku rewolwer. Charley ścisnął jego ramię tak silnie, że rewolwer upadł na ziemię... W pierwszej chwili mężczyzna sądził, że został napadnięty i instynktownie zajął pozycję obronną. Przez kilka chwil szamotali się z sobą, lecz ręka Charleya mocno trzymała swą zdobycz. Po chwili Charley odciągnął niedoszłego samobójcę o kilka kroków od bariery.
— Co pan robi? — zawołał Charley. — To przecież największe tchórzostwo. Samobójstwo — to ucieczka!
Mężczyzna spojrzał na Charleya, marszcząc brwi. Jasna, pogodna twarz Branda musiała w nim wzbudzić widocznie zaufanie, gdyż niedoszły samobójca odezwał się po chwili:
— Ma pan rację, ale cóż miałem robić?... Widziałem, że szczęście moje rozpada się w gruzy... Na domiar złego posądzono mnie o dokonanie okrutnej zbrodni...
Jak gdyby słowa te ożywiły w nim znów samobójcze zamiary, nieznajomy szarpnął się gwałtownie... Charley jednak trzymał go mocno.
— Spokojnie, spokojnie — rzekł. — Pójdzie pan ze mną! Pomówimy o pańskiej sprawie.
Charley wypowiedział te słowa tonem tak nakazującym, że nieznajomy ruszył za nim, jak automat. Przez dłuższy czas szli w milczeniu, posuwając się naprzód w gęstej mgle.
— Nazywam się Alfred Fuller — rzekł wreszcie nieznajomy. — Proszę mi wybaczyć, że nie przedstawiłem się wcześniej.
Uwaga ta rozśmieszyła Charleya.
— Okoliczności, w jakich spotkaliśmy się, całkowicie pana usprawiedliwiają. Nazywam się James Philip... Proszę mi wybaczyć niedyskretne pytanie, ale chciałbym wiedzieć, co pchnęło pana do tego rozpaczliwego kroku?... Przypuszczam, że mógłbym panu pomóc.
Fred Fuller spojrzał na niego z niedowierzaniem.
— Nie uwierzy mi pan, jeśli wyznam panu wszystko...
— Z całą pewnością potrafię odróżnić prawdę od fantazji.
Niedoszły samobójca wyprostował przygarbione plecy.
— Może i ma pan rację... Muszę panu wyznać wszystko, przyniesie mi to ulgę. Przekonał mnie pan, mówiąc, że samobójstwo to ucieczka... Śmierć moją uznano by za przyznanie się do winy... Cóżby powiedziała na to moja biedna stara matka, mieszkająca w Portsmouth?... Z całego serca jestem panu wdzięczny, że nie dopuścił pan do tego nierozważnego kroku...
Pochodzę ze starej mieszczańskiej rodziny. Ojciec mój był właścicielem dużej fabryki, która po jego śmierci przeszła w obce ręce. Po ukończeniu szkoły, udałem się do Londynu na studia. Dzięki listom polecającym wprowadzony zostałem do domu lorda Clixtona... Bywałem tam bardzo często i uważany byłem prawie za domownika, choć lord przestrzegał pilnie zasady, że gośćmi jego byli tylko ludzie szlachetnie urodzeni... Lord miał córkę, Helenę, najcudniejszą dziewczynę, jaką widziałem w swoim życiu...
— Zakochał się pan w niej, oczywiście? — zapytał Charley.
— Nie trudno było się tego domyśleć... Helena obdarzała mnie również gorącym uczuciem. Naszego szczęścia nie przesłaniała żadna chmura. Pewnego dnia w pałacu lorda zjawił się niejaki baronet Minsterhall...
— Chwileczkę... Zanotuję tylko sobie to nazwisko — rzekł Charley.
Fred spojrzał ze zdziwieniem na gruby notes młodego człowieka.
— Być może, oceniam tego człowieka niesprawiedliwie — ciągnął dalej. — Kwestię tę rozstrzygnie pan wkrótce sam. Minsterhall okazał się moim rywalem i jakkolwiek Helena przyrzekła mi wierność, z chwilą jego pojawiania się, zmieniła się dla mnie niesłychanie... Wyczuwałem w tej zmianie jakąś tajemnicę, coś, czego nie mogłem zrozumieć... Widziałem tylko, że Helena z dniem każdym coraz bardziej ulega wpływowi Minsterhalla... Pewnego dnia, zmęczony bezowocną walką z baronetem, udałem się do starego lorda, prosząc o rękę jego córki.
— Był to czyn równie nierozsądny, jak pańskie niedoszłe samobójstwo — rzekł Charley.
— Ma pan rację... Clixton rozgniewał się. Wezwał do siebie Helenę i ta w mojej obecności zaprzeczyła wszystkiemu... Robiła wrażenie osoby zaskoczonej moimi oświadczynami. Stary lord powiedział mi kilka ostrych słów i zakomunikował o bliskim małżeństwie Heleny i Minsterhalla.
Nie pamiętam, co mu odpowiedziałem. Zdaje mi się, że zazdrość odebrała mi panowanie nad sobą i że posunąłem się do słów niesłychanie ostrych...
Tego samego wieczora Minsterhall odwiedził mnie w moim mieszkaniu i zaprosił na obiad do wytwornej restauracji. Zaproszenie przyjąłem. W czasie obiadu zaproponował mi w sposób przejrzysty a zarazem oględny, abym pomógł mu zgładzić ze świata starego lorda. Potraktowałem go tak, jak na to zasłużył... Nie obraził się, tylko rzucił mi na odchodnym ironiczne słowa:
— Wracaj pan do domu, drogi panie Fuller... Od razu domyśliłem się, że nie nadaje się pan do niczego.
— Byłem tak przejęty tą sprawą, że nie wiedziałem, w jaki sposób mam ostrzec lorda. Przez dwa dni nie pokazywałem się w pałacu Clixtonów.
Na trzeci dzień dowiedziałem się z gazet, że lord uległ ciężkiemu atakowi, który omal nie pociągnął za sobą jego śmierci. Zastanawiałem się, czy nie należałoby złożyć mu wizyty, gdy nagle ktoś zapukał do drzwi. Nie podejrzewając nic złego otworzyłem i stanąłem przed inspektorem Baxterem ze Scotland Yardu oraz przed dwoma policjantami, którzy natychmiast rzucili się na mnie.
— Czy przyznaje się pan, panie Fuller, do usiłowania otrucia lorda Clixtona? — zapytał Baxter.
Gdyby ziemia rozpadła się pod mymi stopami, nie byłbym bardziej zdziwiony.
Broniłem się i zarzekałem... Baxter otworzył spokojnie szafę, wyjął z niej frak, który miałem na sobie w czasie kolacji z Minsterhallem i wyciągnął z kieszeni małą buteleczkę. Zapewniam pana, panie Philip, że nie mam pojęcia, w jaki sposób ona się tam dostała... Baxter uznał ją za druzgocący dowód mej winy i postanowił natychmiast mnie zaaresztować. Ogarnęła mnie rozpacz. Rzuciłem się na Baxtera i odepchnąwszy policjantów na bok, skoczyłem w stronę drzwi. Jak burza zbiegłem na dół i przez podwórze zapasowym wyjściem wydostałem się na ulicę. Uciekłem...
Charley Brand zamyślił się głęboko.
— Jest pan w trudnej sytuacji — rzekł. — Jeśli Baxter pana odnajdzie, wpakuje pana natychmiast do więzienia. Gdyby pan istotnie popełnił zbrodnię, radziłbym panu wówczas nie przejmować się tym zbytnio i spokojnie przechadzać się po Londynie... Ale pan jest niewinny i dlatego przypuszczam, że Baxter użyje wszelkich środków, aby doprowadzić do pańskiego zaaresztowania.
Zamilkł, szukając w myślach jakiejś rady.
— Czy chciałby pan przez kilka dni pozostać w ukryciu? — zapytał wreszcie. — Sądzę, że mógłbym panu w tym pomóc. Musiałby pan tylko przyrzec, że nie wyjdzie pan z domu, który panu wskażę.
Uzyskawszy zgodę, Charley Brand zaprowadzi! Fullera do jednego z domów, stanowiących własność lorda Listera. Zainstalował go tam wygodnie, zaopatrzył w żywność i wrócił do willi, którą obydwaj zamieszkiwali z lordem Listerem.
Charley zastał swego przyjaciela pochłoniętego czytaniem komunikatu policyjnego w „Timesie“. Przedmiotem tego komunikatu była kradzież cennego naszyjnika z pereł. Sprawcą kradzieży był niejaki Jonatan Smyth. Raffles roześmiał się wesoło.
— Czy to nie zabawne? — rzekł do wchodzącego Charleya Branda. — Kochany Baxterek wpadł w zastawione przeze mnie sieci. Nawet mu nie przyszło do głowy, że naszyjnik spoczywa bezpiecznie w mojej kasie żelaznej. Pozwólmy mu szukać sprawcy. W komunikacie policyjnym znajdziemy jego opis, przynoszący zaszczyt sprawności policji.
— Włosy: zwykle, nos: zwykły, podbródek: normalny, usta: średnie, uszy: zwykłe, rysy: regularne. Twarz: wygolona. Wiek: w przybliżeniu czterdzieści lub pięćdziesiąt lat. Znaki szczególne: mówi powoli i nosi monokl.
Charley roześmiał się i rzekł:
— Mam ci coś ważnego do powiedzenia... Będzie to bardziej interesujące niż opis policyjny.
W krótkich słowach opowiedział mu o swej przygodzie nad Tamizą.
Raffles zamyślił się.
— Mówisz, że chodzi tu o lorda Clixtona?
— Tak... Ten drugi nazywa się baronet Minsterhall. Czy dasz sobie radę z tą zawikłaną historią?
— Ależ oczywiście. Która teraz jest godzina?
— Dochodzi dziewiąta.
— Doskonale... Zdążę jeszcze skomunikować się z jednym z moich znajomych, który z pewnością będzie mógł mnie wprowadzić do lorda... Nie będę nawet zmieniał charakteryzacji... Kilka pociągnięć ołówkiem i to wszystko...
— Zwracam ci uwagę, że ten Minsterhall musi być łotrem spod ciemnej gwiazdy.
— Nie obawiaj się o mnie.
Lord Lister opuścił swą willę w Hyde Parku i udał się wprost do pałacu lorda Clixtona, położonego w pobliżu Fleet Street.
Raffles wiedział, że tego wieczoru odbywało się u lorda Clixtona wielkie przyjęcie, na które zostały zaproszone najwybitniejsze osobistości.
Wielki salon był rzęsiście oświetlony.
Tajemniczy Nieznajomy zameldował się jako hrabia de Rockan i prosił o wywołanie do przedpokoju jednego ze swych przyjaciół.
Hrabia Essex, jego bowiem wywołał lord Lister, otworzył szeroko ramiona.
— Jakże się stało, drogi hrabio, że wrócił pan tak szybko z Egiptu? Zaledwie rok bawił pan w tym cudnym kraju — rzekł na powitanie.
Wprowadził Rockana do salonu, gdzie zgromadzeni byli liczni goście. Lord Lister wsparty o marmurową kolumnę przyglądał się świetnemu zebraniu. Od czasu do czasu Essex przedstawiał mu niektórych spośród zaproszonych.
— Ten Fred Fuller miał naprawdę dobry gust — pomyślał Tajemniczy Nieznajomy, całując dłoń córki gospodarza domu, Heleny. — Co za piękna dziewczyna! Przyglądał jej się przez czas dłuższy. Lady Helena poruszała się niepewnie. Jej piękne, błękitne oczy spoglądały błędnie w dal... Nagle hrabia Essex rzucił lordowi Listerowi propozycję zagrania w karty.
— Przedstawię panu sir Johna Minsterhalla, szczęśliwego narzeczonego naszej pani domu... A oto pan Crofton...
Hrabia de Rockan ukłonił się lekko. Badawczym spojrzeniem obrzucił Minsterhalla, który na pierwszy rzut oka robił wrażenie prawdziwego gentlemana. W oczach jego i dokoła ust czaił się jednak wyraz okrucieństwa, który nie uszedł uwagi lorda Listera.
— Czy nie uważa pan, hrabio, że ten Minsterhall to dziecko szczęścia? — rzekł Crofton, zwracając się do Listera.
— Niech pan spojrzy na ideał piękności, jakim jest lady Helena! Gdybym był o dziesięć lat młodszy, postarałbym się walczyć o jej względy, rywalizując z Minsterhallem.
Raffles skrzyżował ręce i spojrzał uważnie na twarz mówiącego: oblicze jego tchnęło hipokryzją.
— O dziesięć lat młodszy, panie Crofton? — Dlaczego? Jest pan przecież w kwiecie wieku... — odparł z uśmiechem.
Crofton rozejrzał się lękliwie dokoła.
— Tak... Oczywiście... Bóg pozwolił mi zachować piękność i siłę młodzieńca w wieku dojrzałego mężczyzny — odparł.
Baronet chrząknął... Hrabia Essex zainteresował się nagle wspaniałym kandelabrem. Tylko Raffles zdołał zachować powagę.
— Niestety, baronet mnie uprzedził — ciągnął dalej Crofton płaczliwie. — Przypuszczam, że uczyni ją szczęśliwą...
Minsterhall rzucił mu sarkastyczne spojrzenie.
Staruszek ubrany był pretensjonalnie i z niezwykłą starannością...
Przez materiał obcisłej marynarki widać było wyraźnie fiszbiny gorsetu. Na nogach miał obcisłe lakierki, które mu boleśnie uciskały stopy. Crofton był kierownikiem urzędu stanu cywilnego. Raffles zastanawiał się nad tym, w jaki sposób skromna pensja pozwala mu na kosztowne stroje i bywanie w eleganckim święcie.
— Na pańskim miejscu zgoliłbym brodę — rzekł nagle.
— Brodę? — zapytał Crofton. — Jestem z niej przecież taki dumny!
— Możliwe, ale ona pana postarza. Czy nieprawda, panowie?
— Oczywiście, oczywiście... — odparli hrabia Essex i baron znudzeni tą rozmową.
— Bardzo możliwe — zgodził się Crofton. — Gdyby pan miał brodę, hrabio, wyglądałby pan o dziesięć lat starzej.
— Bez wątpienia. Niech pan posłucha mojej rady: zgol pan brodę i noś w oku monokl...
— Dlaczegóżby nie?... Ale czy rzeczywiście sądzi pan, że monokl podobałby się kobietom? To moja jedyna słabość.
Raffles uśmiechnął się. Czterej mężczyźni skierowali się w stronę przyległego saloniku, gdzie rozpoczęto grę w karty.
Hrabia Rockan usiadł naprzeciw wielkiego zwierciadła. W lustrze tym widział wszystko, co się odbywało na dużej sali. Minsterhall wydawał mu się dziwnie zdenerwowany.
— Czy panowie wybaczą mi, że przerwę grę na chwilę? — rzekł nagle. — Hrabia de Rockan zechce może przejąć ode mnie bank?
Minsterhall wygrał znaczną sumę pieniędzy. Raffles przyjął ofertę. Grę przerwano na chwilę. Obydwaj panowie, Minsterhall i Raffles wstali. Nagle Raffles chwycił niespostrzeżenie Minsterhalla za prawą rękę, wsunął mu dwa palce za mankiet i wyjął z niego szereg kart.
— Trzeba lepiej uważać, baronecie — rzekł ironicznie — jedna z kart była zbyt widoczna. Nakryłem pana... Na przyszłość radzę być więcej ostrożnym.
Baronet zbladł, jak papier. Raffles schował karty do kieszeni tak zręcznie, że nikt z obecnych nie spostrzegł tej sceny.
— Niech się pan nie boi, Minsterhall — rzekł — nie dbam o to, ile pan wygrał ode mnie. Ale skończmy już z tym... Nasi partnerzy zaczynają się niecierpliwić.
Baronet nie wypowiedział ani słowa.
Odwrócił się szybko i zniknął w wielkim salonie. Raffles podszedł do zielonego stołu. Szczęście sprzyjało mu niebywale, chociaż grał uczciwie. Przez cały czas nie spuszczał oka z tego, co się działo na sali. Obserwował wszystko w wielkim lustrze: widział, że baronet podszedł do swej narzeczonej i nachylił się ku niej, jak gdyby prosił ją o coś. Lady Helena odsunęła się od grupy osób z którymi stała. Jej oczy spoglądały na baroneta z wyrazem niezwykłej pokory. Minsterhall zbliżył się do służącego, niosącego na złotej tacy trzy filiżanki czekolady. Raffles obserwował tę scenę z takim zajęciem, że karty wypadły mu z rąk. Minsterhall chwycił filiżankę i rozejrzawszy się dokoła wyjął z kieszeni mały flakonik, ulał do filiżanki kilka kropel jakiegoś płynu, po czym podał filiżankę swej narzeczonej.
Tajemniczy Nieznajomy chciał zerwać się i biec, lecz Helena zdążyła już wypić i odstawić filiżankę na stolik.
— Siedem! — zawołał triumfująco Crofton.
Okrzyk ten przypomniał Rafflesowi o grze. Z roztargnieniem zajrzał w swe karty.
— Dziewięć! — odparł obojętnie.
Crofton wyjął z portfelu ostatni banknot i wręczył go lordowi Listerowi.
W tej chwili baronet wrócił do pokoju i zajął miejsce za stołem. Crofton chciał się podnieść, lecz Minsterhall zmusił go do pozostania.
— Co się stało, Crofton? — zapytał.
— Zgrałem się, baronecie...
— Ale to jeszcze nie powód, mój drogi, aby przerywać grę. Jesteś wśród przyjaciół. Ile ci trzeba?
Minsterhall wyciągnął z kieszeni paczkę banknotów. Nie czekając na odpowiedź Croftona, wręczył mu dwieście funtów.
Gra trwała nadal. Od czasu do czasu Raffles rzucał jakieś słowo. Nagle zwrócił się do Minsterhalla.
— A propos... Czy są jakieś nowe wiadomości o przestępcy, który usiłował otruć lorda Clixtona?
Baronet rzucił z ukosa spojrzenie na Rafflesa, który udawał, że tego nie widzi i zdawał się być pochłonięty grą.
— Czy pan mówi o Fredzie Fullerze? — wtrącił się do rozmowy Crofton. — Mam nadzieję, że lada chwila zostanie przyłapany.
— Widzę, że nie jest pan przyjacielem Fullera — rzekł Raffles.
— Ja? Nie mam nic wspólnego z bandytami? Cieszmy się, że lord Clixton przejrzał go na wskroś i odmówił mu ręki swej córki...
— Czy sądzi pan, że byłby on również żamordował Helenę? — zapytał naiwnie Tajemniczy Nieznajomy.
— Kto wie? Tacy ludzie są zdolni do wszystkiego... Gdyby jej nawet nie zabił, byłby zdeprawował jej duszę. Słyszałem od lorda Clixtona, że ślub będzie przyśpieszony.
— Kiedy się odbędzie?
— Pojutrze — odparł Crofton.
Raffles podniósł swe karty.
— Mam nadzieję, hrabio, że zechce pan być obecnym na moim ślubie — rzekł baronet.
Raffles skinął głową.
— Będę miał zaszczyt dopełnić formalności cywilnych, związanych z uroczystością — rzekł Crofton. — Bez brody i bez monokla — dodał.
Raffles podniósł się od stołu, przerywając grę. Przegrał całą wygraną i nie narażając się na podejrzenia, opuścił swych partnerów. Skierował się teraz w stronę grupy osób, otaczających lorda Clixtona.
— Od jak dawna bawi pan w Londynie? — zagadnął go gospodarz.
— Jestem tu zaledwie od czterech tygodni. Powracam z Egiptu... Słyszałem jednak, że od kilku dni nie może pan dosiąść konia, lordzie?
— Niestety — odparł lord smutnie — zostałem nagle dotknięty paraliżem dolnych kończyn... Lekarze nie wiedzą jaka jest przyczyna tej choroby... Nie jestem przecież stary... Pozwól, hrabio, że panu przedstawię moją córkę Helenę.
Helena stojąca dotychczas za fotelem swego ojca wysunęła się naprzód. Raffles spostrzegł jej niepewne ruchy i wyraz trwogi, malujący się w jej oczach.
Tajemniczy Nieznajomy zamienił z nią kilka słów. Mówiła powoli, zacinając się lekko i z wyraźnym trudem szukając słów.
Po krótkiej rozmowie Raffles pożegnał się z obojgiem i opuścił rzęsiście oświetlone salony lorda Clixtona.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.