Skradziony król/6
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Skradziony król |
Wydawca | Nakładem „Nowego Wydawnictwa“ |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Zakłady Graficzne „Zjednoczeni Drukarze“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Der gestohlene König
|
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Samochód przywiózł dwóch mężczyzn do prezydjum policji. Wysiedli. Pierwszy z nich — to fotograf Raczo; bije od niego pewność siebie i samozadowolenie. Drugi — Nick Carter ma minę chmurną, wygląda, jakby szedł za własnym pogrzebem.
Ze zdziwieniem spoglądają na nich posterunki. To oprzytomniło detektywa. Tak dalej być nie może. Przeżył zbyt wiele wrażeń, ale wola jego jest silniejsza ponad te wzruszenia. Komisarz urzędujący nie spostrzegł już nic niezwykłego w jego wyglądzie. Tem bardziej zdziwił się jednak na widok jego towarzysza. To zdziwienie tak wyraźnie malowało się na jego twarzy, że Nick Carter nie mógł ukryć uśmiechu.
— Czy mogę przedstawić panu mego pomocnika, zwrócił się do komisarza. Raczo impertynencko patrzył w twarz komisarza, który wiedział o nadzwyczajnych pełnomocnictwach posiadanych przez detektywa, skłonił się więc tylko.
— A teraz proszę nas zameldować u pana ministra sprawiedliwości.
Komisarz zawezwał woźnego i kazał mu zaprowadzić obu panów do gabinetu ministra. Stanisław Raczo ruszył pierwszy; za nim, zagryzając wargi, szedł Nick Carter. Bezczelność tego awanturnika oburzała detektywa. Przypomniał sobie jednak dokument, jaki pokazał mu fotograf i szybko pogodził się z tą sytuacją. Trudno pomimo wszystkiego nie może pozostawić go bez swej opieki. Przeszli przez dwa pokoje, zawalone papierami zawierającemi zapewne nie jedną ważną tajemnicę państwową, ale też nierównie więcej rozmaitych łajdactw i podłości, ukrywanych przed wiadomością publiczną. Woźny zapukał do drzwi, na których widniał napis: Prezydent policji.
Minister policji, spostrzegłszy detektywa, wyszedł na jego spotkanie z wyciągniętą dłonią. Podążył za nim prezydent policji i paru komisarzy. Nick Carter przedstawił im fotografa jako swego pomocnika i znowu na wszystkich twarzach dostrzegł wyraz zdziwienia, lepiej tylko ukrywanego przez tych dygnitarzy. Detektyw poprosił o umorzenie dochodzenia przeciwko Stanisławowi Raczo, a na poparcie swego żądania przedstawił dokument, dający mu nieograniczone pełnomocnictwa.
Było to konieczne, gdyż minister bynajmniej nie był skłonny do wydania podobnego rozkazu. Czy wiedział on o Raczo coś więcej, niż chciał powiedzieć detektywowi? Nick Carter zastanowił się chwilę.
Tymczasem Raczo stał na uboczu. Był on zbyt ostrożny, aby wysuwać się na front tam, gdzie mogło mu grozić niebezpieczeństwo.
Wreszcie otrzymał Nick Carter żądany rozkaz, i czuł się niejako w obowiązku zatrzeć przykre wrażenie, wywołane stanowczem jego żądaniem, usiadł więc i wbrew swym zwyczajom i koniecznej potrzebie zaczął się niejako tłomaczyć:
— To, com panom powiedział dziś rano, potwierdza się przez fakt, iż pan Stanisław Raczo jest pośród nas. Zachodzi więc pytanie, kim jest człowiek, którego zwłoki zostały znalezione w lesie. Przypuszczam, iż ustalenie jego osobistości wymagałoby długich poszukiwań. Jako pierwszy dowód swego talentu przyniósł mi mój pomocnik odpowiedź na to pytanie.
Nick Carter zrobił pauzę. Kilka par zaciekawionych oczu wparło się w niego. Detektyw czuł to i choć może przyjemniej by mu było, gdyby sam rozwiązał tę zagadkę, pocieszył się myślą, że czekają nań jeszcze trudniejsze zadania i ze spokojem oświadczył:
— Zmarły nazywa się sekretarz Stefan Lazar.
Cisza zaległa na chwilę.
— Wie pan, co to znaczy? zawołał minister zrywając się z fotela. Trup leży już od dwuch dni w lesie, chłop zameldował o tem natychmiast, ale ten meldunek zginął gdzieś po drodze. Licho wie gdzie i dlaczego. Jeśli zaś morderstwo dokonane zostało już przed dwoma dniami, to Lazar nie wyjeżdżał do rodziny, lecz został wciągnięty w zasadzkę. Ostatnim człowiekiem z którym zmarły miał do czynienia, byłeś pan! I z groźną miną podszedł do fotografa.
— Znowu on. Nie pojmuję — dodał, zwracając się do Nicka Cartera, jak pan może bronić tego człowieka.
To samo pomyślał sobie również Nick Carter. A jednak nie mógł postąpić inaczej.
— Pan się myli, odparł z mocą. Pan Raczo właśnie sam zwrócił mi uwagę na te fakty. Jemu mamy do zawdzięczenia rozwiązanie tej zagadki.
Minister jak żółw ukrył głowę w ramionach. Sam wątpił widocznie w swe podejrzenia.
— A teraz musimy niezwłocznie wziąć się do pracy. Proszę nam wydać upoważnienie do przeprowadzenia rewizji w mieszkaniu zamordowanego.
Mrucząc coś, dyktował szef policji żądany rozkaz.
Nick Carter podszedł do ministra i mówił mu do ucha: — Chciałbym zapytać pana o jedną jeszcze rzecz. Wezwano mnie tu dopiero w osiem dni po wypadku. Dlaczego nie wcześniej? Wszak Jej Królewska Mość domagała się tego napewno.
— Jest pan źle poinformowany, odparł minister, Jej Królewska Mość kazała pana wezwać na żądanie premjera i to po upływie kilku dni.
Nick Carter w zamyśleniu patrzył na Raczo. Wręczono mu upoważnienie. Sztywno pożegnał się i wyszedł. Pozostali w gabinecie panowie ze smutkiem pokiwali głowami.