Temuż losowi ulega, gdyż ulegać musi, produkcja literacka, nie licząca się z żadnymi względami, narodowymi, społecznymi, wychowawczymi, a nawet z zasadami gramatyki, logiki i estetyki, jak, na przykład, "Nuż w bżuchu", albo "Pieśń o głodźe" Brunona Jasieńskiego. Widziałem ubiegłej zimy, jak handlarka gazet sprzedawała czasopismo "Nuż w brzuchu" młodzieży robotniczej i rzemieślniczej, wychodzącej w niedzielę z fabrycznej niziny Powiśla Warszawy na słońce Nowego Świata, ażeby zachwycić coś nie tylko z zabawy, lecz i ze zdobyczy wyższej cywilizacji. Młodzieńcy ci nabywali skwapliwie za swój grosz nie łatwo zapracowany wytwór ducha młodzieży wykwintnej, intelektu Polski wskrzeszonej i karmili nim swe spragnione dusze. A więc "Nuż w brzuchu", pismo ulotne grona pisarzy, jest też sprawą publiczną. Artyści skupieni około tego pisma, oraz innych organów tego samego kierunku, mają już naśladowców w szkołach odradzającej się Polski. W wyższych klasach gimnazjalnych, zarówno męskich, jak żeńskich, według skarg nauczycieli i nauczycielek, uczniowie i uczennice nie chcą pisać wypracowań stosownie do zasad ustalonej gramatyki, poczytują bowiem owe stare zasady za przesądy i więzy, niegodne zachowania i przestrzegania. A więc sprawy czysto literackie mają swe odbicie w rzeczy tak ważnej, jak sztuka narodowa poprawnego pisania aktów rejentalnych, listów kupieckich i pozwów sądowych.

Mam świadomość, iż pisząc te słowa, ściągam na siebie podejrzenie, jakobym nastawał na wolność ruchów, usiłowań i poczynań artystów słowa, zwących się futurystami, czy inaczej. Nic podobnego! Istotna sztuka jest wiekuistym nowatorstwem, funkcją nieustającego nigdy postępu, więc szczery przyjaciel sztuki i wyznawca postępu nie może być przeciwnikiem najbardziej dziwnego nowatorstwa. W danej sprawie idzie zupełnie o co innego: o rozważanie bez snobizmu, bez schlebiania komukolwiek, według najgłębszego przekonania, czy w narzucającym się objawie nowatorstwa tkwi postęp rzetelny, — nobilitas ducha, odskok od rzeczy starych, zjałowiałych, znanych już, jednolitych, — w świat zupełnie nieznany, nowy, w sferę zjawisk wielorakich, z jednolitości przetworzonych, — czy też mamy do czynienia z postępem niższego, drugiego rzędu, ze zwykłym, starym znajomym sine nobilitate snobizmem.

Zjawisko w sferze artyzmu, noszące nazwę futuryzmu, narodziło się we Włoszech. Futuryzm jest to "sposób" włoski, naturalny wykwit stanu rzeczy w tym kraju, w latach, poprzedzających wielką wojnę. Zaczęło się we Florencji. Pewna grupa artystów i pisarzy, wychowana pod cieniem drzwi Ghibertiego, niejako w objęciach Donatella, Veroccia, Michała Anioła i Leonarda da Vinci, znudziła się do cna nie twórczością, lecz kultem tych starych majstrów, widokiem niewolniczego kopiowania i omawiania ich dzieł, a znając owo drugie królestwo Włoch od samego dzieciństwa, pokonała je w sobie podczas furii młodocianych na własną rękę miłowań. Znudziła się również widokiem pochodów Niemek, Angielek i wszelakich innych poprzez Bargello, Or San Michele, Pitti i Uffizi. Byli to również młodzi Włosi, synowie płomiennej żądzy wydarcia wrogowi ziemi jeszcze nieodkupionej, zwanej tam terra irredenta. Przyszli tedy naturalną uczuć koleją do uwielbienia siły potęg nowoczesnego rozwoju w fabrykach państwa, do koncepcji nie tylko terytorialnej lecz i duchowej agresji i ekspansji. Pierwszą zasadą tej młodej falangi artystów było hasło, godne zaiste, żeby je złotymi wyryć zgłoskami: "Il faut mepriser toutes les formes dimitation et glorifier toutes les formes doriginalite"1). Twierdzili oni, iż "odwaga, zuchwalstwo, bunt będą pierwiastkami istotnymi ich poezji". Postanowili wynieść na czoło twórczości "ruch agresywny, gorączkową bezsenność, bieg wyścigowy, karkołomny skok, policzek i pięść". Zamierzywszy pokonać nie tylko w osobie, lecz i w pojęciu publiczności wpływ Carducci'ego, Pascoli'ego, Fogazzaia, d'Annunzia, a w estetyce i filozofii Benedetta Croce'go, odtrącili doskonałą wytworność wiersza a nawet samo zdanie, zastępując ją wierszem najzupełniej wolnym, oraz zdanie "barwą esencjonalną gołego rzeczownika". Nowa składnia miała polegać na rozstawieniu rzeczowników według tego, jak wrażenia powstają w wyobraźni artysty z opuszczeniem przymiotników, zaimków i spójników, których pozostawienie, w ślad za mową powszechności, niweczyłoby dynamizm aktu twórczego. Słowo pozostaje, lecz jedynie w trybie bezokolicznym, gdyż tylko w tej formie może dać poczucie "ciągłości życia, tudzież umożliwić intuicji postrzegającej pochwycenie elastyczności zjawisk". Wszelka interpunkcja została zniesiona, natomiast wprowadzone znaki arytmetyczne dodawania, odejmowania, mnożenia, dzielenia, znak równania, — a także nuty. Skoro jedynie intuicja stała się czynnikiem decydującym w procesie twórczym, musiała nastąpić pogarda dla sensu i kult myślowego nieporządku.

Wszelkie problematy psychologiczne zostały skasowane, a miały być zastąpione przez psychologię intuicyjną materii. Skoro zaś zasadniczą treścią materii jest wola, odwaga i siła, należy tedy w dążeniu do odtworzenia tych potęg, odrzucić "tradycjonalną ciężką składnię, zrośniętą z ziemią, bez rąk i skrzydeł", — jedynie na intelekcie opartą — i, pokonawszy głuchą wrogość tradycjonalnego sposobu pisania, szukać kontaktu z wszechistnieniem. Za pomocą "dowolnej ortografii ekspresyjnej" reformatorzy futurystyczni mieli nadzieję wytworzenia tak dalece żywej i jasnej onomatopei, iż da im to możność wynurzenia w słowie istoty ciężaru, lub zapachu przedmiotów, życia wewnętrznego maszyny w ruchu, rozmowy silników, biegu i świstu pociągów, turkotu fabryk, tętentu koni, wycia wichrów, łoskotu walących się drzew. Skondensowanie metafory dla ujęcia tak zwanych "węzłów myślowych". Do tego celu zmierzała reforma druku, polegająca na wprowadzeniu wielkich i małych, tudzież zabarwionych liter na tej samej stronicy, co miało podkreślać i uwydatniać siłę i znaczenie tekstu, — oraz geometryczne, kuliste lub dowolnie łamane kształty figur z czcionek, formą swą odzwierciedlające przedmioty, zdarzenia, lub idee podsunięte do poznania w słowie.

W plastyce — futuryści wystąpili zajadle przeciwko tak zwanemu niegdyś "ideałowi piękna", przeciwko manii stawiania pomników, jako barbarzyńskim przeżytkom. Postanowili wyrwać malarstwo i rzeźbę spod wpływów Grecji, Michała Anioła i Leonarda da Vinci, oraz gotyku. Gdy Francja odbierała ukradzioną Monę Lizę i cała Florencja wrzała z żalu i gniewu, futuryści zanotowali w swym piśmie Lacerba o fakcie wywiezienia, nadmieniając, iż ich samych nie obchodzą losy tego tam obrazidła. W drugim paragrafie swego manifestu marzyli o tym, ażeby "demolir les oevres de Rembrandt, de Goya et de Rodin". Utalentowany rzeźbiarz i eseista tej grupy Ardengo Soffici — Rodina właśnie poniewierał z niebywałym zapałem i nie byle jaką plastyką. Malarze i rzeźbiarze futurystyczni ogłaszali jednak nie tylko swe manifesty, lecz stworzyli również dzieła oryginalne w pomyśle i absolutnie nowe, jak Umberta Boccioniego "Elastyczność", Karola Carra "Dynamizm ciała ludzkiego", Russola "Dynamizm automobilu" Severiniego "Bal Tabarin", Ardengo Sofficiego "Synteza miasta Prato", oraz w rzeźbie — Boccioniego "Synteza dynamizmu człowieka". Starali się oni otworzyć, rozewrzeć figurę i zamknąć w niej otoczenie. Starali się kreować dzieła, gdzie by otoczenie tworzyło część bloku plastycznego, jako świat sam w sobie, rządzący się własnymi prawami. Całość rzeźbiarska, czy całość malarska miała być w ich dziele dla siebie samej, gdyż figury i przedmioty winny żyć w sztuce poza logiką.

W literaturze, obok pięknych utworów Polazzeschiego, za najbardziej może charakterystyczny przykład kompozycji futurystycznej może służyć dzieło F. I. Marinettiego p. t. "Zang Tumb Tumb", zawierające opis wrażeń tego autora z bitwy pod Adrianopolem. Oto urywek: 2) "Południe ? flety jęki psie dni tamb-lumb trwoga Gargaresz pękać trzaskanie marsz Zgiełk tornistry karabiny podeszwy gwoździe grzywy końskie koła skrzynie żydzi smakołyki pieczywo na oleju piosenki kramiki tryskanie błysk ropa zaduch cynamon pleśń przypływ odpływ pieprz bójka brud wicher pomarańcze w kwiecie figlarz ubóstwo kości szachy karty jaśmin orzech -|— muszkatowy -|— róża arabeska mozaika świnia kolce partaczenie kartaczownice = żwir -|— wiatr -|-żaby zgiełk tornistry karabiny armaty żelaziwo atmosfera = ołów -|— lawa -|— 300 smrodów -|— 50 zapachów bita droga materace rupiecie gnój koński świnie flikflaak gromadzić wielbłądy osły..."

F. I. Marinetti pisze w przedmowie do tego swego dzieła, iż intensywnością odpowiada ono 2500 stronic Flauberta, a odmiennym postrzeganiem świata przenika niezbadaną dotąd jeszcze przez nikogo dziedzinę sztuki. W tak stenograficznie tryumfalny sposób odniósłszy, — we własnym przeświadczeniu, — walne zwycięstwo nad wieloletnimi usiłowaniami Gustawa Flauberta. F. I. Marinetti nie cieszył się jednak uznaniem powszechnym tych swoich przewag. Zdarzyło mi się być, za czasu pobytu we Florencji, na wieczorze futurystycznym pod nazwą Grande serata futurista w Teatro Verdi, mieszczącym w sobie około pięciu tysięcy widzów. Olbrzymi ten teatr zapchany był od szczytu do dołu, a ów cały tłum krzyczał, wył, złorzeczył, gwizdał, wymachiwał rękami. Porykiwano ze wszech stron na syrenach automobilowych, świstano na jakichś przejmujących piszczałkach i walono kartoflami, cebulami, zgniłymi jajami i kasztanami, w grupę futurystów, która na estradzie coś usiłowała odczytywać, zagłuszona absolutnie. Słychać było krzyk całej tej publiczności, skierowany przeciw nowatorom, a tak bliski uchu polskiemu: suinie, suinie, suinie! Wódz szkoły F. I. Marinetti, wynalazca zasady, iż należy na czoło twórczości wynieść "karkołomny skok, policzek i pięść" mógł się przekonać, że na pięść, jako argument, bywa też pięść argumentem. Obdarzony potężnym głosem, zdołał w pewnej chwili przekrzyczeć pięciotysięczną masę antagonistów okrzykiem modnym wówczas we Włoszech: "Eviva Libia". Był to najistotniejszy okrzyk tej szkoły, okrzyk duszy futurystów włoskich. W czasie wojny światowej wzięli oni udział w walce. Pisali swe utwory, szybując na aeroplanach, i leżąc w rowach strzeleckich. Najgenialniejszy z nich, samouk Giovanni Papini, odskoczył od swej szkoły na niezmierzoną odległość i znalazł się u stóp Chrystusa, którego wyznawców szarpał niemiłosiernie w "Lacerbie". O innych, z wyjątkiem Marinettiego, nie słychać nic zgoła.

Kierunek, reklamowany przed wojną z tak wielkim nakładem siły, znalazł naśladowców wszędzie — we Francji, w Niemczech i w Rosji, w Hiszpanii, a nawet w egzotycznej Brazylii. We Francji wyznawcą futurystów włoskich był wysoce utalentowany poeta Kostrowicki, Polak z pochodzenia, który przybrał nazwisko Guillaume Apollinaire. Kostrowicki nie pisał swego przybranego nazwiska małą literą, zatrzymał również ustaloną pisownię francuską, odrzucał tylko znaki pisarskie, zaciemniając przez to swój styl i jasność nie tylko zdań, lecz i obrazów. W głównym zbiorze swych utworów, p. t. Calligrammes — poemes de la paix et de la guerre. (Paris 1918) — zamieścił rodzaj manifestu literackiego p. t. Liens.

Cordes faites de cris
Sons de cloches a travers l'Europe
Siecles pendus
Rails qui ligotez les nations
Nous ne sommes que deux ou trois hommes
Libres de tous liens
Donnons — nous la main
Violente pluie qui peigne les fumes
Cordes
Cordes tisses
Cables sous — marins
Tours de Babel changees en ponts
Araignees — Pontifes
Tous les amoureux qu'un seul lien a lies
D'autres liens plus tenus
Blancs rayons de lumiere
Cordes et Concorde
J'ecris seulement pour vous exalter
O sens o sens cheris
Ennemis du souvenir
Ennemis du desir
Ennemis du regret
Ennemis des larmes
Ennemis de tout ce que jaime encore.

Słyszymy w tych okrzykach odgłosy haseł oryginalnych, wydanych za Alpami. Zaznaczyłem już, iż Guillaume Apollinaire, wychowany w wielkiej kulturze francuskiej, nie "upraszczał" pisowni i nie wyrywał rzeczowników ze zdania. Odrzucał poczciwe przecinki i zadeptywał skromne kropki, tak niezbędne dla realizacji "piękna szybkości", gdyż z ich pominięciem przeżytek — "myśl" czytelnika kołace się tu i tam, szukając po staremu niemodnego sensu. Z satysfakcją natomiast stosował w wydaniu swych poezji reformę druku, układając wiersz "La colombe poignardee et le let d'eau w kształt fontanny. La mandoline l'oeillet et je bambou właśnie w kształt mandoliny, śliczne wspomnienie p. t. Je noublierai jamais ce voyage nocturne ou nul de nous ne dit un mot w postaci automobilu, a nawet swe własne imię zamykając w lustrze, ułożonym z liter: "Dans le miroir je suis enclos vivant et vrai comme on imagine les anges et non comme sont les reflets — rysując z liter zegarek, krawat i tym podobne akcesoria, realizacji piękna szybkości. Czy za pomocą tych zabawek osiąga owo "piękno szybkości", a nawet jakiekolwiek piękno? Osiągnął raczej piękno nowinki, oryginalnostki, niezwykłości. Bibliofil z przyjemnością ustawi tę książkę na półce, a snob uczyni z niej sztandar i szyld "nowej" sztuki. Jeżeli jednak każdy z poetów stara się ozdobić wymarzony tom winietami, okryć szateczką nęcącą, to wolno było i Guillaumowi Apollinairowi umieścić w swym tomie ozdoby, które poczytywał za piękne, czy niezbędne. Co zaś do realizacji pobudek, jakie ten poeta pragnie rozniecić w swych współbraciach, wrogach wspomnienia, wrogach pragnienia, wrogach żalu i wrogach łez, to sam on przede wszystkim udowodnił, właśnie na stronicach tej swojej pięknej książki, iż jest zwolennikiem tego, co na pierwszej stronicy potępia. Ani psychiatria, ani psychologia nie są w stanie oznaczyć granic tego świata, który nazywamy duszą. Jedynie poezja jest wieścią stamtąd, czasami nawet historią spraw, które się tam przydarzyły. Czyż więc można zaznaczyć łożyska rzek, co przez ów kraj tajemniczy płynąć będą w czyjejś duszy, — czy można je ujmować w ciasne mury ograniczeń? Wzruszenia, które za sprawą poezji stamtąd wypłyną, są jak owe rzeki Himalajów, nieznane i niewiadome, zrodzone przez erupcje wodne, wskutek niespodzianych trzęsień ziemi. Guillaume Apollinaire był poetą, to też niektóre jego wiersze, w rowach Szampanii pisane zasługują na dalsze wydanie, niż karty książki: — mogłyby być wyryte na głazach fortu Vaux, albo Douaumont, — jak ten:

"Nous sommes ton colier, France,
Venus des Atlantides ou bien des Negrities
Des Elderados ou bien des Cimmeries
Riviere d'hommes forts et dobus dont l'orient chatoie
Diamants qui eclosent la nuit.
O Roses! o France!
Nous nous pamons de volupte
A ton cou penche vers l'Est
Nous sommes l'Arc-en-terre,
Signe plus pur que l'Arc-en-Ciel
Signe de nos origines profondes
Etincelles
O nous les tres belles couleurs".

Prąd futurystyczny, przewędrowawszy przez Niemcy, gdzie wydał kilka wartościowych dzieł w sferze dramatu (Hasenclever), dotarł do Rosji i tu dopiero rozwinął skrzydła.

"Biełogwardiejca
Najdiotie — i k stienkie!
A Rafaela zabyli?
Wremia
Pulam
Po stienkam muziejew tieńkat'!
Wystroili puszki na opuszkie
Głuchi k biełogwardiejskoj łaskie.
A poczemu nie atakowan
Puszkin?"

woła futurysta rosyjski Władimir Majakowskij.

"Atakowanie Puszkina" było początkiem. Zaatakowano, oczywiście, zasady gramatyki, ortografii, znaki pisarskie, prawa prozodii, samo znaczenie wyrazów,— rzecz prosta. — rozum, — a wreszcie i samą poezję.

"Płoszczadi naszi palitry
knigoj wremieni
tysiaczilistoj
rewolucyi dni niewospiety.
Na ulicu futuristy barabanszcziki i poety!"

Utwory Władimira Majakowskiego, jak "Obłok w spodniach" były tłumaczone na język polski przez Anatola Sterna i Juliana Tuwima, więc publiczność nasza ma o nich niejakie pojęcie. Lecz najistotniejsza twórczość tego poety, malująca się w "heroicznym, epicznym i satyrycznym obrazie naszej epoki" p.t. Misterium-Buffo, oraz poemacie p.t. Sto pięćdziesiąt milionów dostępna jest tylko dla ustosunkowanych. Jest to poezja rewolucji rosyjskiej, ogłaszana drukiem przez "Sowietskoje Gosudarstwiennoje Izdatielstwo". Streszczenie "Misterium-Buffo" zajęłoby zbyt wiele miejsca. Charakterystyczniejszy od owego misterium pod wieloma względami jest poemat "Sto pięćdziesiąt milionów". Chodzi tu o przedstawienie ostatecznej walki, którą stacza żywioł buntu, upostaciowany w osobie gigantycznego Iwana rosyjskiego, z całą kulturą burżuazyjną. Uosobieniem kultury jest "Wilson", rezydujący w Chicago. Do północnej Troi nadchodzi człowiek-koń i wdziera się w państwo Wilsona. Ten rozcina szablą Iwana, naładowanego buntem, i oto z rozciętego konia-człowieka wychodzą gubernie rosyjskie i kroczą na podbój ziemi, aż ów Wilson na popiół obrócony zostaje, gdyż "zadem swym chciał zdusić słońce". Ulegają pogromowi religie, muzea, poeci. Przeszłość została rozwalona pospołu z całą jej kulturą.

Jest to poemat narodowy, odzwierciedlający znakomicie dynamizm dokonanej w Rosji rewolucji. Początkowy, oczywiście, jej rozmach, jej podnietę i furię. Sama nawet forma utworu, rodzaj półinteligentnego gawędziarstwa, drwiące gadulstwo, natkane onomatopeicznym przedrzeźnianiem obcości, tak nam dobrze znane z czasów władztwa Rosji nad nami, świetnie oddaje nastrój rewolucyjny nie tylko samego poety, lecz i owych "guberni", które on z poczuciem oparcia o nie, a z pasją narodową maluje.

"Sjestnowo
w czikagskich barach
czewo i czewo nie naczudieno!
Czudno czełowieku w Czikago!
Czudno czełowieku!
W Czikago
Takoj swirepiejet grochot..."

Drugiego okresu dziejów rewolucji rosyjskiej poemat ów nie odtwarza, gdy owe, jako siła niespożyta, malowane "gubernie", wyszły ze swych siedlisk dalekich, ze spękanej ziemi samarskiej, — krainy głodu,— nagie, w łachmanach, w strzępach,-jako z przestworu wygnania i rozpaczy, gdzie ojcowie pożerali swych synów, a matki rzucały córki w głębiny rzek, aby na głodowe męczarnie nie patrzeć. Wyszły nie na podbój, lecz na żebry niewidziane w historii rodu ludzkiego, wyciągając kości rąk po kości jałmużny. A jałmużnę szczodrą kładł w wyciągnięte kikuty nie kto inny, tylko właśnie ów "Wilson", którego wieszcz rewolucji rosyjskiej przedstawiał w taki oto sposób:

"Żriot Wilson
Naraszcziwajet żir,
Rastut żiwoty."

Jednakże wyrazicielem tego okresu rewolucji, gdy powszechną wiarą jej zwolenników było hasło: "Na miejscu wiary w duszę — elektryczność i para,— zamiast cierpieć nędzę, należy złupić bogactwa wszystkich światów, — kto stary — zabić, — czaszki na popielniczki" — jest niewątpliwie Władimir Majakowski. Jest to poeta mas, agitator, przemawiający do rozbestwienia i apetytu tłuszczy stylem grubym i sprośnym, zapewniający wciąż o fantastyczności swych pomysłów, wdzierający się na tak wysoką barykadę zniweczonej kultury, iż wreszcie przestaje zajmować to, co on tam przed tłumem wyprawia i wykrzykuje w niebogłosy. Wyrazicielami reakcji przeciwko kubofuturyzmowi sowieckiemu Majakowskiego są twórcy nowej szkoły, zwanej imażinizmem. Są to poeci — Wadim Szerszeniewicz, Anatol Marienhof, Aleksander Kusikow, Riurik Iwniew i najzdolniejszy z nich Siergiej Jesienin. Są oni również zwolennikami i piewcami rewolucji rosyskiej, lecz wyrażają poniekąd drugi jej okres. Operują z upodobaniem bluźnierstwem dla wywołania w czytelniku maximum wewnętrznego napięcia, celowo i niejako partyjnie nurzają się we krwi i kale, jak, na przykład, Marienhof:

"Krowju plujom zazorno
Bogu w jurodiwyj wzor,
Wot na krasnom czornym:
Massowyj terror.
Miotłami wietru budiet
Gowiadinu czju podmiest
W etoj czerepow grudie
Nasza krasnaja miest.
Po tysiaczie gołow srazu
S płachi k prieczistoj tajnie.
Bożeńka, sam Ty za pazuchoj
Wynosił Kaina
Sam poprigrieł pierinoj
Mużickij topor, —
Molimsia Tiebie matierszinoj
Za rabjch godow pozor".

Zapewniają, jak Wadim Szerszeniewicz:

"Ja moliuś na czerwonnuju damu igornuju,
A ikony noszu na słom
I pochabnuju nadpiś zabornuju
Obraszczaju w swiaszczennyj psałom".

Najgenialnieszy z tej grupy poetów głosi:

"Tieło, Christowo tieło
Wyplewaju izo rta.
Nie choczu wosprijat spasienje
Czerez muki Jego i kriest:
Ja inoje postig uczenje...
Daże Bogu ja wyszcziplu borodu
Oskałom moich zubow
Uchwaczu jego za griwu biełuju
I skażu jemu gołosom wjug:
Ja inym Tiebia, Gospodi, sdiełaju,
Cztoby zrieł moj słowiesnyj ług".

Lecz poza tymi awanturami słownymi, które są po trosze młodzieńczym straszeniem współobywateli, a głównie wynikiem światopoglądu "chłystów", z których środowiska Jesienin pochodzi, w poezjach tej grupy wieje wiatr inny. Przemawia sioło, zwyczajny krajobraz, cześć dla pracy rolniczej, dla hodowania ziarna i przetwarzania go na chleb powszedni, przewija się wspomnienie i brzmi mowa urocza prawdziwego poety, jednego z najgenialniejszych.

"Ja snowa zdies w siemje rodnoj,
Moj kraj zadumcziwyj i nieżnyj,
Kudrawyj sumrak za goroj
Rukoju masziet biełosnieżnoj.
Siediny pasmurnawo dnia
Pływut wskłokoczennyja mimo
I grust wieczerniaja mienia
Wołnujet niepreodolimo..."

Nadto poezje Jesienina "Towariszcz, Piewuczij zow, Otczar, Priczestwije, Oktoich, Preobrażenie, Inonia" łącznie z poematem Aleksandra Błoka p.t. Dwienadcat i poematem Andrzeja Biełego p. t. Christos Woskres — stanowią grupę utworów o zakroju mistycznym. Poeci ci wierzą, że Rosja jest krajem, gdzie we krwi i męczarniach rewolucji dokonuje się poród nie idei, lecz samego ciała nowego świata. Ci pisarze mają duszę rosyjską i dają jej głos.

Gdy zginęło państwo carów, rodzi się w ich duszy rosyjskiej ojczyzna wewnętrzna, kraj ducha, z którego, według ich wiary, ma wyjść i wcielić się w całym świecie idea rewolucji. Są oni piewcami wieści wiosennej o owej Rosji nowej, zowiąc ją "grad Inonia, gdie żiwiot Bożestwo żiwych". Inonia bytuje nie w dali, lecz przebywa w duszach ludzi współczesnych. Należy tedy walczyć i pracować, ażeby nie była na jednym tylko miejscu, lecz aby szerzyła się na świat cały.

Nie tak to dawne czasy, gdy inny prorok rosyjski, z innych zupełnie wychodząc założeń, te same mniej więcej wieszczby ogłaszał.-"Przeznaczeniem Rosjanina", — pisał ów prorok — "jest niezaprzeczenie wszecheuropejskość i wszechludzkość. Stać się zaprawdę Rosjaninem, Rosjaninem zupełnym-to znaczy jedynie stać się bratem wszystkich ludzi, wszechczłowiekiem, jeżeli chcecie. Dla prawdziwego Rosjanina Europa i los całkowitego, olbrzymiego aryjskiego plemienia jest drogi tak samo, jak sama Rosja i los ziemi rodzinnej, ponieważ losem naszym jest właśnie wszech-światowość nie mieczem zdobyta, lecz siłą braterstwa i braterskiego dążenia naszego ku zjednoczeniu się ludzi. Stać się Rosjaninem prawdziwym, to znaczy dążyć do wprowadzenia zgody w przeciwieństwa europejskie, wskazać dla europejskiej tęsknoty ostateczne wyjście w swej duszy rosyjskiej, wszechludzkiej i jednoczącej, ogarnąć miłością braterską wszystkich naszych braci, a koniec końców wyrzec może to ostateczne Słowo harmonii powszechnej, braterskiej zgody wszechplemion według Ewangelii Chrystusa. Na zachodzie wszystkie owe parlamentaryzmy, wszystkie wyznawane tam teorie społecznego współżycia, wszystkie nagromadzone bogactwa, banki, nauki, żydzi — wszystko to runie w ciągu jednego momentu i bez śladu, — z wyjątkiem chyba żydów, gdyż ci dadzą sobie radę i im jednym ta sprawa będzie na rękę.

Wszystko to jest bliskie, stoi u drzwi. Wszystko to doprowadzi do olbrzymiej, rozstrzygającej, końcowej, politycznej wojny, w którą wszyscy będą wciągnięci, a która wybuchnie w tym jeszcze stuleciu, kto wie, może nawet w dziesięcioleciu nadchodzącym. Fale wojny rozbiją się o nasz brzeg, gdyż wtedy dopiero na jawie i w oczach wszystkich uwydatni się, do jakiego stopnia nasz organizm narodowy różny jest od europejskiego. Chłop nasz nazwał się sam krestjaninem, to jest chrześcijaninem, a to nie tylko wyraz, w tym jest idea i cała przyszłość".

Przełożone na bardziej zrozumiały i wyraźny język polityki, wieszczby te brzmiały w taki sposób: "Jesteśmy Niemcom potrzebni, nawet daleko bardziej, niż sądzimy. Potrzebni im jesteśmy nie dla chwilowego sojuszu politycznego, lecz na wieki. Idea Germanii zjednoczonej jest szeroka, olbrzymia i spoglądająca w głębiny wieków. Czym Niemcy mogą się z nami podzielić? Przedmiot podziału stanowi całe społeczeństwo zachodnie. Niemcy przeznaczają dla siebie zachodni świat Europy, ażeby wcielić weń swe zasady i podstawy zamiast rzymskich i romańskich, a w przyszłości stać się kierownikami tego świata, — a Rosji pozostawiają Wschód. W ten sposób dwa wielkie narody przeznaczone są dla zmiany oblicza tej ziemi. Nie są to pożądania rozumu, albo pychy, lecz sam wszechświat w ten sposób się układa". Pomimo uderzającej różnicy między dwiema koncepcjami mistycznego posłannictwa Rosji, pierwszej, opartej na państwie cara, i drugiej, opartej na czynie rewolucji, łączy je przecież jedno: entuzjastyczne, a pochodne uwielbienie państwa rosyjskiego i jego poczynań. Zarówno Dostojewskij, jak Andrej Biełyj, Błok i Jesienin ślepo wierzą w doskonałość tego, co się dokonuje nad nimi i poza nimi, co już spełnione zostało przez "władzę". Dostojewskij nie wie, czy też udaje, że nie wie, jak i kiedy Rosja runęła na Polskę, a po rzezi na Pradze, rękoma zbroczonymi we krwi niewinnej przykuła męczennicę do tronu swego cara. Mówi bez zająknienia, iż "losem Rosji jest wszechświatowość nie mieczem zdobyta, lecz siłą braterstwa i braterskiego dążenia ku zjednoczeniu się ludzi". Chłopa rosyjskiego nazywa chrześcijaninem, tego samego chłopa, który stworzył nie tylko samą sprawę okropną, lecz nadał temu potwornemu aktowi nazwę swą w językach wszystkich narodów: — "pogrom", — chłopa, który z mowy swej wydobył najohydniejsze na ziemi przekleństwo, czy przysłowie, uczepione do każdego niemal zdania, do każdego otwarcia ust i wydania głosu, a które Szczedryn nazywał "upominowieniem o matieri". Tę to właśnie matierszinę najnowsi poeci rosyjscy podjęli i, nie mając już innego godziwego celu, skierowali w stronę bóstwa.

Poeci nowoczesnej Rosji nie widzą, albo udają, że nie widzą, straszliwego przelewu krwi, dokonanego i dokonywanego przez zwolenników jednej doktryny na zwolenników innej doktryny, czy innych doktryn. Zamknąwszy oczy na straszliwość zbrodni, widzą jednak proste i jasne z niej wyjście:

"Tak idut dierżawnym szagom.
Pozadi gołodnyj pios,
Wpieriedi s krowawym ftagom...
W biełom wienczikie iz roz —
Wpieriedi Isus Christos".

Chrystus stał się dla nich nieodzowną przeciwstawnią, niemal pewną figurą stylistyczną, ozdobą wiersza, łatwym skrótem myślowym, a nade wszystko sposobem wykłamania się z oskarżającej prawdy zjawisk Mistyczny ich entuzjazm jest, jak u Dostojewskiego, uczuciem wtórnym, zrodzonym przez wydarzenia, a nawet przez ukształtowanie państwowe. Sergiej Jesienin woła w ekstazie: "Poju i wzywaju: Gospodi otieliś!" — a tymczasem państwo, z którego czynów jego entuzjazm wypływa, jak gdyby w myśl drugiej, a istotne myśli Dostojewskiego, zawiera traktat w Rapallo.

Rossija,
Strana moja!
Ty — ta samaja
Obleczonnaja sołncem żena,
K kotoroj
Woznosiatsia wzory...
Wiżu jawstwienno ja:
Rossija
Moja —
Bogonosica
Pobieżdajuszczaja Zmija."

śpiewa w zachwycie Andrej Biełyj, mało sobie ważąc, iż "Bogonosica" organizuje olbrzymią armię i wygraża ogromem jej niepodległości sąsiadów. My, którzy przeżyliśmy tak zwany "tołstoizm" znacznie dawniej, bo w arianizmie, a znacznie szczerzej, wznioślej i pokorniej, — którzy wydaliśmy ze siebie na emigracji mistyczną wiarę w Polskę, jako Chrystusa narodów, lecz w formie bezpośredniej, pierwotnej i czystej, gdyż w bezpaństwowym sieroctwie i na wygnaniu z ojczyzny, — spoglądamy na miotanie się ducha rosyjskiego ze współczuciem i półuśmiechem. Więcej pokory, więcej kultury, więcej prawdziwości i szczerości, a mniej krzyku i rozgłosu przydałoby się rosyjskim poczynaniom duchowym, naprawiającym świat cały. Nie tylko bowiem poeci, lecz i myśliciele, jak Sergiusz Bułhakow, wierzą i głoszą o przeciwstawieniu się Rosji całemu zachodowi: "Rosyjska ziemia ciągle jest żywa, a Chrystus chodzi po niej, jak przedtem w łachmanach niewolnika". Zdawałoby się, że po wy dźwignięciu się Polski spod cielska Rosji, po odparciu najścia bolszewickiego i wpośród tego powszechnego uczucia, iż nigdy już ani Suworow, ani Krylenko w Wiśle konia nie napoi, gdyż każdego wroga młoda moc narodowa rozedrze u plemiennych granic i raczej trupami wszystkich mężczyzn zawali drogi do wnętrza kraju wiodące, niżby miała do jarzma się schylić ponownie, — odetchniemy i w narodowym piśmiennictwie od rosyjskiego wpływu. Zdawałoby się, że znamy już niezgorzej te wszystkie perypetie i żeśmy się niemi nasycili do znaku. Tymczasem — tak nie jest. Najmłodsza poezja polska nie może się odessać, oderwać od piersi wielkiej "matuszki". Futuryzm, stary już i strudzony, przywędrował i do nas wreszcie z Rosji, a rodzimy snobizm podaje, jako nowość, ów najistotniejszy kacapizm:

"Miejsca! Gromada idzie, proletariacki samum!
Czapkami drogę wymościł taneczny krok rewolucji.
Świat postawiony pod ścianą, jak mały, blady człowieczek.
Mrugał bezradnie oczkami, gdy kolbyśmy wznieśli do ramion.
Płakał zmartwiony Chrystus o dusze swoich owieczek.
Gdy salwą gruchnęły lufy i śnieg się krwią poplamił.
Nam-li dziś skomleć nad trupem, gdy hymnem tętni nerw,
Czaszką o ziemię grzmocić i krzyczeć: nie przeklinaj!?
Do wszystkich okien i drzwi już wali kolbami mauzerów
W łunach wschodzącej zorzy wielka, świetlana Nowina".6)

Na odwrocie pierwszej stronicy swego poematu Bruno Jasieński umieścił cytat z Liens G. Apollinairea:

"Libres de tous liens
Donnons-nous la main"

lecz niewiele wspólnego ma on z poetą francuskim. Natomiast wszystko go łączy z poetami Rosji: niweczenie ustalonej pisowni, lubowanie się w opisach jakiegoś "świata" pod ścianą, gdy "hymnem tętni nerw",— no, i ów Chrystus, tak nieodzowny w każdym utworze rosyjskim, przy rozstrzeliwaniach, morderstwach i tym podobnych rozkoszach majakowszczyzny. "Nowina", która, jakoby, "wali już kolbami mauzerów" do wszystkich okien i drzwi — jest to snobistyczna nowinka, literacka formułka, przeniesiona z książek rosyjskich do książek polskich wraz z całym aparatem niezbędnych akcesoriów najczyściej cudzoziemskich, jest to więc literacki "kierunek", oczytany już, ograny, porzucony przez tameczny snobizm i zwalczany przez kierunki nowe, imażinizm, mistycyzm, oraz przez najnowsze wycie w nocy Marienhofa:

"Ja wychożu płoszczadiami orat':
Pradajotsia sierdce absolutno lisznieje!
Ej, kto choczet pudami tosku pokupat'?"

Weźmy dla przykładu sprawę ortografii. W Rosji zaprowadził zmianę, pominięcie starego jat które nas tyle łez w dzieciństwie kosztowało, znaku twardego, oraz inne uproszczenia, — sam rząd sowiecki. Wszystkie książki i czasopisma drukowane są według nowej pisowni. O ile tedy utwory jakiego poety wychodziły z pod prasy w samej Rosji, musiały być odziane w szatę nowej pisowni. Dlaczego utalentowany poeta Bruno Jasieński drukuje swoją książkę tutaj, u nas inaczej, niż wszyscy, według jakiejś pisowni nieznanej nikomu, wymyślonej z głowy? Wytłumaczenie jest tylko jedno: naśladownictwo gotowego wzoru. Jakiż bowiem inny czynnik artystycznej, literackiej, narodowej, czy społecznej natury mógł skłonić tego poetę do wyrządzenia tak ciężkiej krzywdy naszej narodowej kulturze, jak niweczenie ustalonego sposobu wyrażania myśli? Gdyby jego utwór był jedynie monologiem wewnętrznym, wyrazem śnienia duszy, ujętym w wyrazy, to twórcy byłoby przecie wszystko jedno, jak ten proces tajny wyrazić graficznie i najłatwiej byłoby mu wyrazić go w sposób najprostszy, do którego ręka przywykła. Gdyby jego utwór był produktem świadomego, czy nieświadomego przewidzenia, iż winien być powszechnie czytany, winien budzić echo, być istotnie "nowiną" szczerego i śmiałego ducha,-to i ten, wtórny motor twórczości winien by był skłonić poetę do wyboru modły rozpowszechnienia jego dzieła najbardziej dostępnej dla szerokiego koła czytelników, czyli ustalonego sposobu ujmowania myśli. Poeta jest ofiarą trzeciej pobudki, postanawia zabłysnąć w świecie literackim wytworzyć protesty i sprzeciwy, uderzyć i oburzyć pewną sferę ludzi, pisząc nawet swe nazwisko w sposób niewłaściwy, przynieść na nasz rynek literacki olśniewającą modę. Zecerzy muszą ślepiać, składając cudaczne wyrazy, korektor w głowę zachodzi, dlaczego ma poprawiać dni dziwne na dńi dźiwne, pędziły na pendźły, chodnikami na hodńkami i tym podobne. Gdy się widzi, jak na dłoni szkodę pięknych usiłowań artystycznych, podjętych ku nieuświadomionej może, lecz niewątpliwej szkodzie języka polskiego, ma się takie wrażenie, jak gdyby artysta malarz, zamiast wynalezienia nowej, swej własnej kombinacji barw i nowych wartości światła i cienia, połamał swe pędzle i tuby farb, zmieszał wszystko w jedną masę i obraz swój palcem malował. Sprawa tak zdaje się prosta, jak pisanie wyrazu rzeka jako żeka, a próżno, jako prużno, pisanie świadome, na złość wszystkim, przez człowieka, który umie pisać inaczej, lecz robi ze siebie dziecko, lub analfabetę, — przekreśla naszą pięćsetletnią narodową pracę w dziedzinie opanowania plemiennego języka przez pismo, — usiłuje cofnąć piśmiennictwo do tego okresu między XIV a XVI stuleciem, kiedy się pisownia nasza ustalała, kiedy już odróżniano w piśmie u od ó i ż od rz, — poza Ortografią Stanisława Zaborowskiego w roku 1513, poza Jakuba Parkoszowica z Żórawic "De ortographia polonica libellus".

Ortografia dowolna cofa nas do sposobów utrwalania dźwięków przez pismo, jakiego chwytano się w księgach sądowych z końca XIV i początku XV wieku, gdy skryba nie mogąc sobie dać rady z wypisaniem po polsku terminu kara wsteczna, pisał raz stweczna, wszetczna, kiedy indziej wcsztna, wsstczna, wssechna, jak ręce było snadniej i możliwiej. Najbardziej "nowoczesny poeta polski staje na tej samej wyżynie, co pisarz z XV wieku, który, chcąc wyrazić zdanie "przyszwa przyszyta szyciem igły", pisze z łacińska, jak może i umie: przyszpha przyszytha szyczym gybly", — bowiem ów "futurysta" wyraża Śpiew maszynistuw w sposób podany, zamiast "poprawnego" w jego rozumieniu — "maszynistuf". Ze wzruszeniem patrzymy dziś na mocowanie się pisarza "Kazań husyty polskiego", który około roku 1450, nie mogąc sobie poradzić z uwydatnieniem narzucającego mu się polskiego dźwięku nosowego ą, wynajduje dlań już to specjalny znak przekreślonego o, już oznacza go kształtem podobnym do greckiej litery omega, to znowu łączy dwa a i oznacza niemi dźwięk nosowy. Stawia on obok siebie litery a i n, może dla wyrażenia różnicy między a i zagasłym już dziś dźwiękiem pośrednim między ą i ę (brzmiącym, jak francuskie en w wyrazie enfin), co znać jeszcze u nas w wyrazie Sandomierz, w wyrazie sąpierz -współzawodnik, może w wyrazach — Wąchock, sąsiad, Wąbrzeźno, Wąwolnica, Sąpolno, — a co brzmi najwyraźniej w kaszubszczyźnie, w wyrazach, jak Smętek, (pomorska nazwa diabła), kąde (kędy), krącec (kręcić), sostrą (siostrę).

W podobnym położeniu, jak pisarze glos polskich w tekstach łacińskich średniowiecza, stwarzający nowe znaki dla dźwięków obcych łacinie, znajduje się etnograf, gdy napotyka w gwarach, które ma odtwarzać, fenomeny brzmień, wyrazów i akcentów, odmienne i nowe, i musi je na piśmie uwydatnić. Notuje tedy, według brzmienia, tak jak go słyszy, śpiew drużek w Nowej Lubowni na Spiszu:

"Puście nos ta, puście,
Nief tu nie stoima,
Krutkie guńki mawa,
To tu przemarzniema".

Albo z okolic Tarnowa:

"Jade jo se z morguw, a juzem się zamrecu. Ziżdżom ze Sakuwki, a tu konc zagonuw, kawowecek przed końmi leci na ducha chuep debry, guewy nimo, i no ramieniach po świecce, a sadzi ino się migo"...

Na Śląsku:

"Buu jeden ślachcic w jedny wsi, a miau jednego wogrodnika, co mu nie chciau robić i dau mu pedzieći ki nie bandzie robiuu, to musi nic warzyć".

Na Kaszubach:

"Tu tak beło poevjodone, że przed vjele set lat, tu bele stolemi. To bele barzo moecny leze"...

w Radomskiem:

"Dobrze temu dobrze,
Kto kumu łeb odrze,
Jesce temu lepi,
Kto koguj oślepi..."

W podobnym położeniu, jak pisarze glos średniowiecznych jest językoznawca, gdy musi przedstawiać składowe części wyrazów, opisywać ich historię, zmiany, koleje i przekształcenia ich budowy, oraz rozwój dźwięków. Jaka jednak jest przyczyna zmiany pisowni ustalonej na cudaczną, nie nową, lecz raczej prastarą, przed-pięciusetletnią, którą wprowadza poeta, nie kuszący się wcale o przedstawienie barwy gwarowej, gdyż przemawia do nas językiem pospolitym, wielkomiejskim, powszechnym, gazetowym? Sam się do tego przyznaje mówiąc:

"Czytam świeże, pachnące farbą dzienniki,
Z bijącym sercem przeglądam rubryki wypadków
Które mnie kłują, jak ostre pilniki".

Umiejąc pisać poprawnie, zadaje sobie najkomiczniejszy pod słońcem trud pisania niepoprawnie, męczy się na pewno i tęgo nudzi tą swoją zabawną robotą, popada w sprzeczność sam ze sobą, gdyż nie ma pojęcia o tym, jak, ze swego stanowiska wychodząc, ma pisownię polską zniekształcić. Podważa główną podstawę narodowej cywilizacji, — gramatykę — która musi być jedna dla wszystkich, gdyż na niej stoi oświata, czytelnictwo ludowe, postęp ku światłu biednych mas, w analfabetyzmie pogrążonych. Podstawy poprawnego pisania muszą być niewzruszone, jak szyny kolejowe. Nie mogą być podważane i niszczone, — o ile ruch nasz w kierunku krainy postępu ma istnieć.

Poeta nasz musiał tak postąpić, ponieważ jest ofiarą snobizmu. Prawo wyładowania się snobizmu intelektualnego jest tak samo nieprzezwyciężone dla pewnych jednostek, jak dla innych konieczność ulegania modzie w odzieży i sposobach towarzyskiego zachowania się wśród ludzi. Jeżeli pewna ilość osób uprze się, ażeby pisać po swojemu, każda w swój niegramatyczny, barbarzyński sposób, będziemy mieli tak zwany prąd literacki, a nawet "Styl". Ludzie rozumni i rozsądni lękać się będą podniesienia głosu z protestem, aby nie ulec posądzeniu o przestarzałość, niemodność, konserwatyzm, — będą w milczeniu potakiwali, aby mieć święty spokój, — i w taki sposób ta najnędzniejsza z form naśladownictwa stanie się przez czas pewien panią na targowisku mody. Miejmy nadzieję, że po futuryzmie przyjdzie na nas "imażinizm" z bluźnierstwami i mistycyzmem, z koniem zamiast maszyny, z kultem metafory ustokrotnionej i tym podobnymi przepisami na piękno. Wpływy te będą mogły tym łatwiej się szerzyć, skoro istnieją już u nas obozowiska literackie, tworzące, każde w swym kółku, według pewnych ustalonych przepisów. Tak przynajmniej wnosić można z gwałtowności polemik, wychwalań się wzajemnych w jednych komunikach i potępień zborów sąsiadujących. Rodzaj tych literackich wynurzeń jednego poetyckiego klanu o innym klanie, już istniejącym i działającym zbiorowo, jest tak swoisty i dosadny, zwłaszcza w dziedzinie języka, iż warto go podnieść jako wzór stylistyczny naszych czasów. Czasopismo artystyczne "Nowa sztuka" (N. 2), oceniając wartość sumaryczną czasopisma "Ponowa", głosi: "Tylko Radosława Krajewskiego brak do tego kompletu najordynarniejszych grafomanów warszawskich. Cudaczność niedouczonych kretynów, kultura nauczycieli ludowych, pewność siebie i ordynarność dorożkarska tych paziów p. Róży Czekańskiej-Hajmanowej daje w najlepszym razie ogryzki z przedwczoraj, które niepodobna nazwać poezją i potwornie nudne gadulstwo (P. Bunikiewicza), które niepodobna ochrzcić mianem krytyki".

Jednostkom, z dala stojącym od tych literackich parafii, a nawet nie znającym nikogo z autorów wymienionych wyżej, trudno obronić się wrażeniu, iż naprawdę sponiewierani i skrzywdzeni zostali nauczyciele ludowi, a nawet dorożkarze. Gdyby bowiem prawdą być miało, co głosi oskarżenie, — a w co uwierzyć niepodobna, — iż członkowie czasopisma "Ponowa" są ordynarnymi grafomanami, to obydwa te środowiska, w tytułach swych czasopism tyle nowości zwiastujące zaśniedziałej ojczyźnie, niewesoło by się w gruncie rzeczy przedstawiały. Czasopismo "Ponowa" z pewnością odpłaci pięknem za nadobne czasopismu "Nowa sztuka". A któż obetrze łzy nauczycieli ludowych? Winni to uczynić oni sami, stawiając przede wszystkim "pałę" krytykowi z "Nowej sztuki", potępiającemu ogryzki, "które niepodobna nazwać poezją" i nudne gadulstwo, "które niepodobna ochrzcić mianem krytyki". Wobec takiego stosunku nowatorów z "Nowej Sztuki" do starej gramatyki, nic dziwnego, iż ponad "ogryzki z przedwczoraj" przenoszą oni ogryzki najnowsze, jak niweczenie wielkich liter, przecinków, kropek i tym podobnych utrudnień. "Pewność siebie i ordynarność dorożkarska" wielka być musi w mieście Warszawie, skoro krytyk wziął ją, jako miarę i skalę wartości swych wrogów znienawidzonych. Lecz na dobro dorożkarzy trzeba zaznaczyć dwa plusy: 1) mówią swą gwarą wielkomiejską, nadzwyczajnie ciekawą, nieznaną nam, a przecież czysto polską i poprawną, w stosunku do dziejowych podwalin języka, a 2) nie wydają pisma literackiego, kontentując się biczyskiem, którego czasami zażywają w istocie, ordynarnie i z pewnością siebie, gdy im kto w kaszę dmucha i na honor następuje.

Zwolennicy najnowszej sztuki w sprawie ujmowania słowa przez pióro w atramencie maczane, oraz w sprawie metody polemizowania z przeciwnikami niedaleko odbiegli od metody Girzego Argiglobyna Baccalarza Posnanczyka z połowy szesnastego wieku, który w swym rękopiśmiennym "Wykładzie nabożnym piosnki Salve Regina", posługiwał się takim właśnie stekiem wyzwisk, jako argumentem przekonywującym:-"Chłopatowie, nieukowie, kęsomądrzy, swoimi psiożertymi obyczajami, co bezecni rnięsalowie, warczącym psom Lotrowskim, tym ćwidrogłowam sufletowie kuchcikowie" — i tak dalej a dalej.

O ile mi wiadomo, próbowano dwukrotnie w ostatnich czasach reformować naszą ortografię. Pierwszą próbę podejmował historyk słowiańszczyzny Wilhelm Bogusławski, przystosowując pisownię polską do czeskiej. Było to jakieś zamierzenie politycznej natury, o pięć wieków spóźnione. Niegdyś Parkoszowic cofnął się przed naśladowaniem niewolniczym utrwalenia słowa polskiego przez czeskie znaki graficzne w obawie posądzenia go o husytyzm. Historyk polski nie wahał się proponować tego teraz, gdy trzeba by, wskutek podobnej reformy, wprowadzić potworne zamieszanie, albo przedrukowywać na nowo całkowite połacie piśmiennictwa.

Kazimierz Promyk, a właściwie Konrad Prószyński, zasłużony na niwie oświaty ludowej, którego imię będzie czcią otoczone, dopóki język polski trwać będzie, gdyż w dobie najcięższych prześladowań, najsilniejszą podjął pracę dla przeciwdziałania za pomocą oświaty wynarodowieniu ludu, — w celu ułatwienia analfabetom sztuki czytania, proponował zastąpienie cz i rz jednym graficznym znakiem, jedną czcionką, mającą wyrażać jednostkowe brzmienie. Ani pomysł Wilhelma Bogusławskiego, ani pomysł drobnej reformy Kazimierza Promyka nie doznał w sferze piszących i czytających poparcia.

Czy kiedykolwiek nastąpi reforma trudności wyrażania dźwięków naszej mowy na piśmie i w druku, trudności drobnych, minimalnych w stosunku do innych języków, na przykład angielskiego albo francuskiego, — niepodobna przesądzać. Może po wchłonięciu gwar przez język piśmienniczy dzisiejszy zajdzie jakaś potrzeba uproszczenia pisowni, czy zastosowania jej do nowych potrzeb. O tym zdecydują świadomi rzeczy językoznawcy, ogół pisarski i szeroki plebiscyt ludzi oświeconych. Reforma taka musiałaby być podjęta po głębokim namyśle, aby nie zaszła potrzeba przedrukowywania w nowej szacie graficznej wszystkiego, co było wydrukowane w starej. Jeżeli bowiem czytelnik małego wykształcenia miałby być pozbawiony tego, co zostało wydrukowane po staremu, to byłoby to z jego krzywdą bezwzględną. Skoro zaś raz się nauczył czytać i pisać sposobem dziś przyjętym, to na cóż mu reforma? Trudności gramatyczne polskie są niewielkie i łatwe do pokonania dla ucznia o inteligencji najbardziej poziomej.