Snobizm i postęp/VIII
Obróciło się koło dziejów, to też z tego użyczenia losu, trzeba co tchu korzystać, nie tracąc czasu na czcze przechwałki i napawanie się pychą. Oto na język polski tych, co zostali poza linią graniczną, nastaje Niemiec na Śląsku, nieodkupionym jeszcze świętą powstańczą krwią, — na Mazurach, w Malborskiem, Sztumskiem, w Gdańszczyźnie i za granicą zachodnią,— pobratymiec Czech w Cieszyńskiem i Litwinisko tak stare, a tak wciąż głupie. Ale już drugi swój Grunwald przemoc niemiecka znalazła i nigdy już Moskal nie nastąpi na Polskę. Można więc, nie lękając się posądzenia o szerzenie rusycyzmów, cofnąć się wstecz i podejmować słowiańskie nazwy i formy, brzmiące w "Bogurodzicy" i w tych szczątkach, które uczeni nasi niestrudzoną, a prawdziwie zbożną pracą nam odsłonili i wciąż odsłaniają. Nie chodzi o to, ażeby te wyrazy i formy na gwałt i ogółem wcielać do mowy potocznej, — lecz o to, żeby te wyrazy, nieznane Lindemu, mieć w zasobie języka i używać ich w dziełach naukowych i literackich, jako synonimów, tudzież dla wypełnienia braków nazw i pojęć, a zwłaszcza, jako zastępstwo wyrazów, później wtrąconych, niemieckich. Nie chodzi również o to, ażeby rugować z języka jakikolwiek wyraz niemiecki, który weń wrósł i przystał do rzeczy jako jej znak widomy, przyrósł do tego miejsca i ma już swe dzieje po prostu z tutejszymi rzeczami i sprawami. Nie rugowałbym takich nawet koczkodanów, jak od czasu wprowadzenia poczty przez Austriaków w "Zachodniej Galicji", grasujący wciąż jeszcze w Kielcach bryftrygier (listonosz), banhof, tudzież foksal (dworzec kolejowy), zdobiące słownictwo innych okolic, i mnóstwa nieprzebranego germanizmów na Pomorzu, w Poznańskiem i na Śląsku. Mają one swe miejsce w dziejach języka. Lecz jeśli ktoś użyje zamiast wyrazu kielnia (die Kelle), nazwy starej korzkiew, — zamiast wyrazu dyszel (die Deichsel, dolno-niemieckie die Diessel) starej nazwy oje, — zamiast wyrazu sala (der Saal) wyrazu samborza, (który, zapewne, jest źródłem nazwy wsi sandomierskiej Samboborzec, czyli dworzyszcze pełne sal), — zamiast, a raczej obok wyrazów, bać się, lękać się, postawi trzeci stopień, najwyższy — zrzasnąć się — (Krzysztof Radziwiłł pisze do króla, przedstawiając mu sytuację polityczną: "Najjaśniejszy panie, trzeba się nie tylko bać, trzeba się lękać..."), — ażeby tego rodzaju nowacje nie były poczytywane za wykroczenia przeciwko czystości języka, za neologizmy, rusycyzmy i t. p. Gdy wyjdzie słownik mowy staropolskiej, opracowywany i przygotowany już, pono, do druku przez prof. Jana Łosia, niezmierzone bogactwo, przepych, piękno i dostojeństwo starych wyrazów stanie przed literaturą polską.
Od chwili wskrzeszenia niepodległości stoi otworem przed społeczeństwem i jego piśmiennictwem drugi skarbiec, stokroć obfitszy, to jest gwary, objęte już granicami państwa. Nie potrzebuje już teraz językoznawca i zbieracz przemykać się chyłkiem, kryć za pseudonimem swych prac czcigodnych, jak musiał to czynić nieodżałowany Hieronim Łopaciński, który swą naturę, instynkt i cnotę wrodzoną pszczoły, a zdobytą wiedzę, — istny promień Roentgena, — musiał chować, jako występek, wobec kierowników państwowego gimnazjum w Lublinie, gdzie dla chleba wykładał łacinę. Wewnątrz kraju można zbierać słowa w biały dzień, jak żyto na polu. Trudno by tu było wyliczyć cały zastęp poprzedników, którzy od dawna pracowali nad zgromadzeniem słowostanu gwarowego. Nieocenione zasługi położyli: Oskar Kolberg, prof. Lucjan Malinowski, Karol Appel, P. Bykowski, Jan Karłowicz, Dr Aleksander Brückner, Zygmunt Gloger, prof. Jan Łoś, Stanisław Ciszewski, Józef Grajnert, Stefan Ramułt, Andrzej Podbereski, Dr Nadmorski, Dr Lorentz, Antoni Kalina, J. S. Ziemba, Edward Rulikowski, Stefania Ulanowska, Adam Zakrzewski, Józef Muszyński, Karol Matyas, Jan Sembrzycki, Seweryn Udziela, Aleksander Petrow, Prof. Zawiliński, prof. Juliusz Zborowski, prof. Lehr, M. Witanowski, ks. Władysław Siarkowski i wielu innych. Niektóre okolice cieszyły się specjalnymi względami badaczy. Do tych należały przede wszystkim Kaszuby. Posiadły one specjalny słownik Stefana Ramułta[1], a nadto język Kaszubów był badany przez cały szereg uczonych, jak Aleksandra Berka, dr Lorentza, prof. Baudouina de Curtenay, Karłowicza, prof. Nitscha i innych. Nadzwyczajne zasługi dla gwaroznawstwa położył Jan Karłowicz. Nie tylko doprowadził do wydania "Słownika gwar polskich", lecz umiał znaleźć i zachęcić cały szereg pracowników, którzy, dzięki jego inicjatywie i kierownictwu, poczęli gromadzić materiały i spisywać słowniki miejscowe. Za czasów Jana Karłowicza istniał formalny ruch umysłowy, widać było "prąd", dążący w kierunku ludo-znawstwa i gromadzenia gwar ludowych. Wychodziły pisma specjalne, jak "Wisła", "Prace filologiczne" skupiające szereg ludzi świadomych doniosłości tej sprawy. Dziś prądu żadnego nie ma, wśród inteligencji panuje do chłopów zdecydowana nienawiść, jako do "paskarzy" i "chamów", a najświetniejsi publicyści cały lud polski obryzgują jadem wzgardy i obrazy. Jeżeli gdzie panuje świadoma i żywa praca, to jedynie wśród nielicznego grona specjalistów, którzy po dawnemu prowadzą rzecz swoją. Przede wszystkim niestrudzony prof. dr Kazimierz Nitsch, ten geograf wyrazów, który obiega granice i sieciami osnuwa krańce nazw, niczym pracowity pająk, mający w sobie swą własną, wewnętrzną wiedzę o potrzebie takich a nie innych zabiegów i takich a nie innych kierunków swych mądrych nici i sieci. Inteligentny ogół nie interesuje się tymi sprawami. Literatura nie kwapi się wcale do poznania tych tam poczynań. Żadnego wrażenia na "łamach" pism literackich nie wywołał artykuł Prof. Kazimierza Nitscha w t. VIII. "Rocznika Slawistycznego"[2], zajmujący się właśnie geografią wyrazów polskich. Prof. Nitsch przedstawił w tej pracy rezultat swych badań, które umożliwiły mu nakreślenie kilku map Polski z zaznaczeniem granic rozmaitych nazw i terytorium, gdzie rozmieszczone są synonimy:
1) wilga, (wywielga, zofia, boguwola, żołna);
2) nietoperz, (mętoperz, szętoperz, latoperz, gacoperz, gacek, wieczorek, zaskórlak, cholewiarz);
3) kogut, (kokot, kohot, kogut, piejak, kur, krrak);
4) przycieś, (podwalina, spodek, tram, podrąb, próg, szwela);
5) krokwie, (kozły, koźliny);
6) banty (jętki, pęta, hembałki, kokoszki)i;
7) kalenica, (kalonka, warst, siodło, strop, wierzch);
8) klepisko, (bojowisko, bojewica, gumno);
9) zapole, (przyczółek, zastronie, zasiek, sąsiek, ćwierć, wach, zabłąże);
10) sworzeń, (sierdzeń, zworzeń, szpernal);
11) ryczan, (obartel, kierownik, kołowrót, dreszmel).
Zakreślając na mapie kraju specjalnym zabarwieniem i najdogodniejszymi dla oka znakami teren i granice każdego z jedenastu głównych wyrazów, oraz dzielnice jego synonimów, językoznawca daje plastyczny, jasny, dogodny obraz obszaru zasadniczego brzmienia danej nazwy i jego równorzędników, czyli ułatwia widzowi dokonanie wyboru, rysuje drogę dziejową każdego wyrazu, jego pochód, zakres władania, skąd wyszedł i dokąd zabrnął, — przedstawia w tablicy graficznej materiał do historii kultury rodzimej i wpływu obcego na terytorium Polski. Oczywista rzecz, iż jeden badacz nie może tak cyklopicznej roboty wykonać co do wszystkich wyrazów i całości języka. Dla narysowania map dwunastu rzeczy-wyrazów i ich synonimów musiał on przejść, czy przejechać setki i setki miejsc, zbadać, jak dany przedmiot w danym miejscu nazywają — wilga, boguwola, zofia, czy żołna, — znaleźć granicę na północy kura i koguta, a na zachodzie zazębienie kokota i koguta, a więc nie tylko przemierzyć ogromne przestrzenie, lecz zbaczać na prawo i na lewo dla znalezienia linii demarkacyjnej. Pomagała mu w tej pracy — wojna, a raczej wytworzone przez wojnę obozy jeńców, — oraz korespondencja prywatna, prowadzona z rozmaitymi życzliwymi zbieraczami na prowincji, odpowiadającymi na kwestionariusz, ogłoszony w tej materii. Językoznawca powinien właściwie tylko segregować zebrane materiały. Samą pracę notowania topografii rzeczy-wyrazów powinna wykonywać inteligencja polska wszystkich dzielnic, na wzór inteligencji poznańskiej, która już na kwestionariusze prof. Nitscha odpowiadała, oraz na arcywzór inteligencji niemieckiej, która właśnie swój wielki słownik narodowy w taki sposób zbiorowo prowadzi. Rzecz jest prosta i łatwa. Ktokolwiek styka się z ludem: ksiądz, organista, lekarz, aptekarz, weterynarz, geometra, budowniczy, rolnik, kierownik sklepu, urzędnik pocztowy, administracyjny, powiatowy, gminny, a nawet sam wszechobecny agitator przedwyborczy, słysząc z ust ludu autentyczną nazwę swoistą, może ją przecie zapisać na kartce korespondencyjnej z podaniem dokładnym miejscowości, gdzie przebywa jego rozmówca, który tak oto dany przedmiot, w kwestionariuszu wymieniony, nazywa. Oczywiście musiałby być sporządzony przede wszystkim kwestionariusz co do porządku zbierania wyrazów, plan tej pracy i biuro centralne odbiorcze, do którego należałoby dla użytku językoznawców cały zebrany materiał adresować.
Nastręcza się pytanie, czy ta praca jest tak dalece pilna, ażeby ją w sposób zbiorowy i masowy prowadzić. Otóż tak jest niewątpliwie. Najeźdźcy zagrażali całości języka i rugowali go za pomocą szkoły, wojska, sądu i urzędów przeważnie na okrainach. W środku kraju polskiego wpływ rosyjski i niemiecki na zanikanie gwar był nieznaczny. Przeciwnie, nędzny stan szkolnictwa pod zaborem rosyjskim konserwował istnienie dawnego chłopskiego sposobu mówienia. Niepodległość Polski przyniosła w tej dziedzinie "niebezpieczeństwo" zasadnicze: szkolnictwo wyższe i niższe, mowę narodową w sądzie, urzędach, wojsku i na zgromadzeniach publicznych. Gdy wprowadzona zostanie w życie reforma rolna, powstanie typ rolnika, zbliżony pod względem obszaru ziemi posiadanej i normy życia do typu wielkopolskiego, pomorskiego i sztumskiego gospodarza, zwanego z niemiecka gburem (Gebauer). Podobnie, jak tam, gdzie synowie gburów stanowią całą niemal nową inteligencję, — księży, adwokatów, lekarzy, notariuszy, dziennikarzy i t. p., — dziatwa wieśniaków, czy rolników tego nowego typu na całym obszarze Polski zapełni tysiące tysięcy szkół, a później urzędów i stanowisk społecznych, kulturalnych i oświatowych. Język krakowski, historyczny, wielkomiejski, pański, którym obecnie mówimy, stanie się językiem tej przyszłej warstwy, nowych zastępów nowej kultury polskiej. Przez snobizm właśnie, o którym wyżej tyle było mowy, ta nowa fala inteligencji, wychodząca z łona chłopstwa, wstydząc się, naturalną koleją rzeczy, swego prostactwa domowego i gardząc mową nieokrzesanych ojców, będzie kultywowała z przesadą pański, miejski, wielkoświatowy sposób mówienia, a tym sposobem, przy ogólnym podniesieniu się stopy życia wiejskiego, spowoduje, jeżeli nie zupełny zanik, to głębokie przyćmienie gwary. Tak w oczach naszych, w oczach jednego pokolenia, stopniała gwara kaszubska w objęciach kulturalnej niemczyzny, przechodząc do stanu pół-mowy, mieszańca kaszubsko-niemieckiego. Kaszub wstydzi się swej mowy wobec Polaka, który tę mowę ośmiesza, jako zepsutą polszczyznę, woli tedy mówić poprawnie po niemiecku, gdyż wtedy nikt nie traktuje go, jako typu niższej kategorii. Teraz na tę resztkę gwary kaszubskiej napływa wielkomiejski język polski i do reszty wytrzebi gwarę. W szkołach kaszubskich dzieci wyśpiewują krakowiaki i uczą się czystej polszczyzny. Jest to proces, z pewnością, nieunikniony, lecz tym też gorętsze i szybsze musi być notowanie zasobów gwarowych.
Drugim powodem konieczności jak najszybszego spisywania gwar jest tworzenie słowników specjalnych. Pragnąc wydźwignąć język z objęć terminologii fachowej niemieckiej, w najrozmaitszych dziedzinach techniki poczęto tworzyć słownictwo, spisywać słowniki i ogłaszać je drukiem. Te spisy narzędzi i czynności, wyrażone po polsku, o ile miałem możność zapoznać się z nimi, w przeważnej mierze składają się z neologizmów. Są to zbiory nazw, ukutych nieraz bardzo trafnie i pomysłowo, nawet w zgodzie z językiem, ale mają to na sobie piętno, iż są nowotworami, nieistniejącymi w mowie polskiej. Dobrze jeszcze, gdy nowa nazwa jest imioniskiem nowego zgoła przedmiotu. Tymczasem większość wyrazów tak wyrobionych z niczego,— na przykład w budownictwie, ciesielstwie, stolarstwie,— istnieje od wieków w mowie ludowej, lecz, wskutek swego ukrycia w mroku życia jest nam nieznana. Już ta cząstka wyrazów w geografii prof. K. Nitscha, którą ogłosił w "Roczniku Slawistycznym", wskazuje, czego mogłaby dokonać masowa praca inteligencji. Cóż uczynić z wyrazem, który przez wieki istniał w dialekcie, gdy nowy wyraz, neologizm, wtłoczony zostanie w pamięć ucznia szkoły technicznej? Na nowo skazać go na zapomnienie? Logicznie przedstwiała by się ta sprawa w ten sposób, by człowiek, układający jakikolwiek słownik techniczny, miał przed oczyma wyrazy ludowe, określające przedmiot, który on ma do słownika, a przez słownik do szkoły i warsztatu wprowadzić,-a z liczby synonimów, uwidocznionych na mapie kraju, wybierał ten, któryby był najbardziej odpowiedni, najłatwiej wpadał w ucho, najpiękniej brzmiał i najobszerniejsze terytorium obejmował w żywej, gorącej mowie.
Ażeby tę sprawę raz poruszyć, należałoby zacząć od jakiejś czynności. Uważam, iż, na przykład, wędrówki po kraju skautów, studentów i starszych uczniów mogłyby sobie obrać za cel zbieranie wyrazów, jak się zbiera kwiaty, lub motyle. Można by przebywać kraj od Warty po Wilię, notując nazwy poszczególnych części wozu w każdej okolicy i ta jedna próba dałaby już pewien obraz. Gdy się bowiem taki zebrany materiał części wozu oprze o dane, zawarte w zbiorze p. t. "Rationes curiae Vladislai Jagiellonis et Hedvigis regum Poloniae", wydanym w Krakowie w r. 1896 przez prof. Piekosińskiego, gdzie uwidocznione są takie nazwy części wozu, jak — oś, maź, maźnica, połuba (przykrycie wozu), przykoszki, albo półkoszki, podkłady, podośki, szyny, barczce, czyli wagi ( — liczba pojedyncza barczcza, bartcza, barcza), łanwie (niemieckie Lanne), postronki, pokład i t. d., — to otrzymalibyśmy pewien rys historii wozu w Polsce i jego obecnego bytu. W podobny sposób można by zbierać nazwy części składowych narzędzi rolniczych, najprostszych i najpierwotniejszych: — cepów (dzierżak, bijak, gązwy) pługa (klęk, trzusło, lemiesz i t d.), motyki, kosy, grabi, siekiery, wideł. Inne grupy zbieraczy mogłyby gromadzić synonimy nazw przyrządów rybackich, oparłszy się o prace Bolesława Śląskiego[3]. Spotykając na swej drodze nazwę odmienną od podanej już, jak gdyby zasadniczej i niejako normalnej, zanotować na kartce pocztowej dokładne brzmienie rzeczy-wyrazu z podaniem miejsca, wsi, osiedla, przysiółka, gdzie taka nazwa żyje w ustach ludzkich, i wysłać kartkę pod następującym adresem: Kraków. Akademia Umiejętności. Ulica Sławkowska dla prof. dra Kazimierza Nitscha. Niektóre gwary, jak to już zaznaczyłem, dostąpiły tego zaszczytu, iż dawniej już spisane zostały, zbadane umiejętnie przez siły fachowe, dopełniane starannie, a nawet wywyższone ponad wszystkie inne, ponad sam język ogólno polski przez poetów i literatów, którzy w tej gwarze właśnie pisali utwory o wysokiej artystycznej wartości. Tego zaszczytu dostąpiły gwary kaszubska i podhalańska. Co do ostatniej, to należy nadmienić, iż w samej już nazwie tej gwary widać wpływ obcy, gdyż wyraz "hala" nie brzmi po polsku, lecz ze słowacka. Gdy po raz pierwszy (po Stanisławie Staszicu) zawitali z dólskiego świata do Tatr poeci polscy Seweryn Goszczyński i Wincenty Pol, góry i lud, życie pasterskie i obyczaje wywarły na nich tak wielkie wrażenie, iż wysławiali te strony w swych pięknych dziełach. Dzieła te pisane są językiem nizinnym, dólskim, krakowskim. Gwara góralska nie przemówiła wcale do S. Goszczyńskiego, choć ją słyszał. Patrząc na górali i słuchając ich mowy, w istocie nie widział ich i nie słyszał. Przyniósł ze sobą nie tylko język, którym niby to jego górale przemawiają, oraz wyobrażenie jakichś górali, których można by nazwać wyśnionymi. W poemacie p. t. "Sobótka" S. Goszczyński przytacza niektóre wyrazy góralskie, jak smerek, juhas, juhaska, guńka, żętyca, koszary, baca, gęśle, gazda, — lecz bohaterowie jego poematu przemawiają iście operowymi ariami i prowadzą dialogi w sposób najzupełniej wymyślony z głowy. Mowa ich jest to najczystsza wielkomiejska polszczyzna, a treść ich przemówień to zacne myśli belwederczyka i czcigodne sny towiańczyka. Tak to język krakowski popłynął nawet w górę rzek, Dunajcem i dosięgnął do szczytu Wyżki. Gdy zaś przed laty Zakopane "odkryte" zostało przez Dra Chałubińskiego, a grono miłośników gór rzuciło się do badania sprzętów, zdobnictwa i budownictwa góralskiego (p. Bronisław Dembowski, dr Władysław Matlakowski, Stanisław Witkiewicz), — podniesiono gwarę podhalańską do wyżyny języka pra-polskiego, entuzjazmowano się nim i stawiano na miejscu naczelnym. Stanisław Witkiewicz tłumaczył na gwarę podhalańską "Fioretti" św. Franciszka z Asyżu, a Kazimierz Przerwa-Tetmajer w gwarze wyrzeźbił swe arcydzieło "Na skalnym Podhalu". O ile pierwsi poeci tatrzańscy za mało przyłożyli uwagi do poznania i wciągnięcia w swe pisma mowy góralskiej istotnej, o tyle późniejsi pisarze uczynili na odwrót: — za wiele. Dla kogóż bowiem Stanisław Witkiewicz tłumaczył Lwa Tołstoja, albo świętego Franciszka na dialekt tatrzański? Ani jeden góral tych przekładów nie czytał i nie mógłby czytać, umiejąc czytać jedynie po polsku, a garstka snobów znała przecie i bez gwary utwory świętego Franciszka i Lwa Tołstoja, Ogół zapoznał się z mową górali i przyswoił sobie z niej bardzo wiele wyrazów. Wszyscy wiedzą już, co znaczy pazdur, płazy, rysie, skrzyżal, żabica, krzesanica, upłaz, a nadto nauczyli się na pamięć od górali wielu wyrazów obcego pochodzenia, jako niby rdzennie polskich: cucha (rumuńskie), watra (rumuńskie), siklawa (węgierskie), kierpce, wirch, kierdel, baca, juhas i t. d. (słowackie).
Same nazwy miejscowości wskazują wyraźnie na to, iż Tatry były wędrowiskiem pasterzy rozmaitego pochodzenia: Rumunów, Słowaków, Węgrów, oraz górników, czy przemysłowców Niemców, a ta rozmaitość przychodniów w te doliny górskie uwidoczniła się w języku, który został, — w języku stałych mieszkańców Podhala. Obok nazw rdzennie polskich — Osobita, Kościeliska, Gubałówka, Świnnica, Kościelec, Krzyźne, Miedziane, Młynarz, Dolina białej wody, Morskie Oko, Czarny Staw, wreszcie Zakopane i t. d. słyszymy nazwy zupełnie obce: Giewont, Gierlach, Waksmundska polana, Matlary, Szaflary, a nadto — Hruby, Hawrań, Krywań, Zubsuhe, Murzasichle i tym podobne. Język podhalański nie jest tedy czystym wzorem języka staropolskiego, jak utrzymywano, lecz jest jedynie nadzwyczaj ciekawym obrazem zazębienia się wzajemnego mowy rozmaitych banitów i pasterzy, którzy ze swymi kierdelami, pod wodzą baców i przy udziale juhasów przybywali w te polskie od wieków pustkowia.
Pragnąc odnaleźć idealnie polską, to znaczy możliwie najbardziej wolną od wpływów zewnętrznych gwarę — macierz, należałoby szukać jej nie na pograniczu, lecz właśnie w głębi, niejako w łonie, macierzystego kraju. Należałoby wynaleźć w Polsce krainę, położoną z dala od wszelkich granic, a więc od wpływu niemieckiego, czeskiego i ruskiego, iście słowiańską od samego początku, wreszcie nieobfitującą w miasta i mało uprzemysłowioną. Takim krajem, według mojego rozumienia, będzie obręb terytorium, na którego jednym krańcu leży miasto Opatów, na drugim miasteczko Przedbórz, — na północy Ilża, na południu Stopnica. Jest to więc mniej więcej obszar gór i lasów świętokrzyskich. Okolica ta ma, — w przeciwieństwie do Tatr, które reprezentują pasterski sposób życia mieszkańców z niejaką domieszką rolnictwa (owies, grule),— wszystkie stopnie rozwoju: pasterski i leśny w okolicy samych Łysogór, rolniczy, jak we wszystkich innych okolicach kraju, (uprawa wszystkich zbóż i nasion, z wyjątkiem pszenicy), ogrodnictwo, wysoko postawione na południowym zboczu gór świętokrzyskich (w Bielinach, Porąbkach, Słupi, Krajnie), oraz w średniowieczu wszczęte, w jednych miejscach zamarłe, legendarne, w innych do dziś istniejące kopalnictwo rud żelaza, miedzi, marmurów w Miedzianej Górze, Karczówce, Chęcinach, Suchedniowie. Ten to leśny kraj, przegrodzony trzema równoległymi łańcuchami wzgórz i wyniosłości świętokrzyskich, był w zamierzchłych czasach granicą naturalną dwu plemion macierzystych — Wiślan i Mazowszan. Mazowszanie "zajmowali[4] dolną Pilicę, średnią i dolną Sandomierzę, ostatnie ich placówki sięgały aż po dolną Chotczę. Stykali się z nimi od południa Wiślanie, — ale, zdaje się, pierwotnie nie bezpośrednio. Góry Świętokrzyskie, które idą w tym kierunku, co i osadnictwo mazurskie, dzieliły ich od siebie. Dziś, potomkowie owych Wiślan — Krakowiacy i Sandomierzanie, przeszli i na północne ich skłony. Nie sądzę jednak, aby w plemiennej, przedpolskiej jeszcze dobie. Zgodnie z tym przypuszczeniem widzimy stoki południowe Świętokrzyskiego pasma silniej i dawniej zaludnione, północne zaś, szczególniej od wschodu, jeszcze w XV i XVI wieku były prawie puste. Można więc z tego wywnioskować, że Wiślanie dopiero w czasach historycznych zajęli je, posuwając się od silniej zaludnionego południa. W każdym razie byli oni pierwszymi ich osadnikami i ubiegli Mazowszan, którzy od północy szli ku nim, — ale do nich nie dotarli. Pasmo gór owych, widocznie stanowiło niegdyś międzyplemienną puszczę. Grzbiet ich, najeżony gęstym, czarnym lasem długo, dla obu plemion niedostępny, podnosił się pusty i bezludny. Wiślanie jednak postąpili bliżej ku niemu i zaczęli go przechodzić na drugą stronę, podczas kiedy Mazowszanie bardziej się z daleka trzymali. Trzeba więc przyjąć, jako granicę północną Wiślan w dobie plemiennej: źródła Warty, część przynajmniej, jeśli nie całą górną Pilicę i góry Świętokrzyskie, które idą skośnie z północno-zachodu ku południo-wschodowi. Za ich wierzchołkami mieszkali Mazowszanie. Przeszli oni dalej za Wisłę i znaleźli się na prawem jej porzeczu". Widzimy z tego rozmieszczenia pierwotnego osadnictwa tych okolic, iż święty Świerad, idąc w kierunku dzisiejszego Opatowa, spotykał na swej drodze lud, mówiący tym samym co on "wiślańskim" językiem. Szczep wiślański wdzierał z południa w głębokie jodłowe lasy, bukiem i dębem przetykane, z siekierą i sochą, wyrąbywał polany, na których, lasem ze wszech stron otoczone, istotnie osadnicze do dziś stoją sioła, jak na przykład, Klonów na południowym zboczu góry Klonowej. W obrębie elipsy, którą zaznaczyliśmy na mapie kraju, jedno tylko leży miasto — Kielce, — równie, jak wsie tej strony, lasami otoczone, które niemal do jego przedmieść docierają. Było to miasto biskupów krakowskich, nie posiadające ludności napływowej, niemieckiej, a nawet nie dopuszczające poza swe bramy Żydów, którym aż do początków XIX stulecia (do 1819 r.), nie wolno było osiedlać się w tym mieście. Sterczą po górach ruiny zamków, w Bodzentynie, Chęcinach, Podzamczu, Iłży, Mokrzku. Kryją się po leśnych wyniosłościach ruiny ariańskich świątyń, jak między Gruszczynem i Krasocinem. Lasem gęstym tak otoczone, iż na drogach, prowadzących ku szczytowi, grube jodły stanęły, zieją mchem i tarniną zarośnięte przepastne otwory porzuconych kopalń rozmaitej rudy, a nawet pod ozdobą z dzikiej róży rozsypują się w gruzy dawne, poniechane fabryki. Tam i sam istnieje dworzyszcze, przerobione z ariańskiego kościoła, jak w Jelenowie pod Nową Słupią, — albo w żydowskiej, piaskami od świata odgrodzonej mieścinie Rakowie — snuje się niewiarygodne wspomnienie, iż pracowały tutaj niegdyś liczne ariańskie drukarnie, wyrzucając na świat w polskiej mowie bezcenne dziś polemiczne pisemka.
Ludność tego obszaru jest do dziś dnia najrdzenniej polską, gdyż nigdy nie była wystawiona na żaden wpływ ościenny. Całkowite stuletnie panowanie rosyjskie nie zostawiło w mowie ludowej prawie żadnego śladu, oprócz może kilku "kriepkich" wyrazów, które z wojska przynieśli chłopcy wzięci do żołnierki z tych wiosek. Pamiętam chłopa z Mochowic, Piotra Dulębę, który "na Kapkazie" za Mikołaja pierwszego dwadzieścia pięć lat wysługiwał, jak w dworskiej stodole miarowym głosem wylicza nazwy miesięcy — Janwar, Fiewral, Mart, Apriel, — a wszyscy inni, opuściwszy na boisko cepy, z podziwem niezmiernym słuchają tej cudzej mowy. Wyraz sądowo-policyjny — wzyskat', czyli pobrać, a najściślej po polsku mówiąc, wyegzekwować, chłop świętokrzyski przerobił na swojskie a zrozumiałe, no, i narodowe — wyiskać. "Przyjechał wójt z pisarzem, strażnikami i wyiskały ze mnie ostatnie trzy ruble". Kraina ta, daleka od świata, wskutek nadzwyczajnej pierwotności swych dróg, ocaliła swe lasy nawet przed najbardziej ostrą i podcinającą w korzeniu, austriacką siekierą w czasie wojny ostatniej. Jak za czasów legendarnego królewicza Emeryka, który w borach pod Kielcami, spotkał świętego jelenia, — przepuszcza wonny, wiosenny wiatr, w przedwiośnie z południa lecący, poprzez spławy swych jodeł w łysogórskiem paśmie, kołysze zimowe chmury i mgły w światach buków Łysicy — obyż na wieki! Jak dalece polską była i jest ta dziedzina, świadczą nazwy gór: Królewska, Książęca, Witosławska, Jeleniowska, albo Zamkowa, Chełm, Łysiec, Łysica, Miejska, Strawczana, Kamień, Radostowa, Bukowa, Klonowa, Stróżna, Józefka, Święta góra,
Wietrznia, Karczówka, Kadzielnia, Zgórsko, Ołowianka, Miedzianka, Kozi grzbiet, Miedziana Góra, Chełmce i t. d. Jak daleko sięgał las, głucha puszcza rozpostarta po garbatej ziemi między dolinami Pilicy i Wisły, — świadczą nazwy osad ludzkich, przypominające bór, jego dzieje i sprawy: Bieliny, Brzezinki, Brzezie, Bukowiny, Cisów, Dąbrowa, Dębno, Gaj, (dziedzictwo niegdyś Wespazjana Kochowskiego), Garbacz, (filozofa Józefa Gołuchowskiego), Grabków, Jaworzno, Jeleniów, Klonów, Leszczyny, Łomno, Napieńków, Nowiny, Ociesęki, Podleszany, Porąbki, Psary, Siekierno, Śniatka, Strawczyn, Tarczek, Trzcianka, Wilków. Inne nazwy o brzmieniu dawnym wskazują swymi imioniskami na pierwotność małopolskich dziejów: Bodzentyn, Bogoria, Chęciny, Gnieździska, Iłża, Jachowa Wola, Kurozwęki, Lechów, Łagów, Małogoszcz, Oblęgor i Oblęgorek, Oleśnica, Piekoszów, Radoszyce, Radlin, Rytwiany, Słupia, Strawczyn i Strawczynek, Szczukowice, Swiętomarza, Staszów, Szydłów, Zborów i inne.
Niektóre z tych miejscowości mają swe legendy dawności, jak Święty Krzyż, Tarczek, Swiętomarza. Kościół w Tarczku miał powstać w roku 1067. Osada ta, należąca wraz z całkowitą niemal ziemią świętokrzyską, z górami, puszczami i osadami do biskupów krakowskich, — położona wśród głębokich lasów, w zaraniu organizacji państwa posiadała dworzyszcze biskupie, gdzie ci potężni władcy, pośredniczący między ziemią a niebem, potrącający nieraz dynastów krakowskich i rywalizujący z nimi skutecznie, aż do zegnania ze stolca władzy i wypędzenia w kraju, — zabawiali się w sposób ówczesny myślistwem, a mieszkali zbrojno, wspaniale i żyli hucznie. Sąsiadująca z Tarczkiem Swiętomarza, której nazwa w wieku XV brzmiała Szwiantha Marza, czyli Święta Maria, posiada kościół na cześć Matki Boskiej, którą dawna mowa tutejsza zwała Świętą Marzą.
W samem pobliżu świętokrzyskiego trzonu wzniesień najwyższych, obok Łysicy i Łyśca, czyli Łysej góry, nazwiska wieśniaków mają brzmienia rodzime: Janic z Krajna (zdrajca spisku księdza Ściegiennego), Marek, (chłop dowódca własnej jego partii powstańczej chłopskiej w roku 1863-im), Bozowski, Kołomański, Szafraniec, Cedro, Boś, Kozioł, Michta i Michcik, Kmieć i Kmiecik, Dulęba, Obara, Piątek, Radek, Łakomiec, Pulut, Zalesiak, Zagozda[5] i t. d. Długie wsie, "kolonie", o chatach dużych, niebielonych z zewnątrz, dachu gontowym, oknach szerokich, z podłogą, niekiedy u zamożniejszych włościan przybierające postać dworków z gankami (w Psarach), — wrąbały się w lasy biskupie, wtargnęły na same przełęcze gór i rozpostarły się na ich zboczach, zwłaszcza południowych, jak Bieliny, Porąbki, Krajno, Bęczków, Mochocice, Dąbrowa i wiele innych. Ludność w tych zdrowych, zaiste kuracyjnych, osiedlach żyje długo. "Pod sto lat" wieku to nie dziwota w tej stronie. Dwa klasztory na Łyścu u jednego krańca gór i u podnóża Łysicy, rozszerzyły tu sztukę czytania od dawna, a tak dalece, że za moskiewskiego panowania, gdy szkół nie było niemal wcale — (jedna szkółka w Psarach pod Bodzentynem na całe te góry)— wszyscy w kościele trzymali w ręku książki do nabożeństwa. U podnóża Łysej góry w Bielinach i Porąbkach zaprowadzone zostały przez mnichów benedyktyńskich najrzadsze i najpiękniejsze drzewa owocowe przy chatach. Kwitną tam również najpiękniejsze zapewne w Polsce dziewczęta i kobiety, o oczach połyskujących, jak u Włoszek, kruczych włosach i regularnych rysach.
Osady te siedzą na przedwiecznych popieliskach. Między wsiami Radlinem, Wolą Kopcową i Leszczynami znaleziono swego czasu w wydmie piaszczystej cmentarzysko, które badał i opisywał ks. Władysław Siarkowski.
W niektórych miejscach tej okolicy rozwinięte było od dawien dawna kopalnictwo rud, oraz działały fabryki swojskiego typu. Potężni biskupi krakowscy, władcy olbrzymich przestrzeni leśnych od Kielc niemal po Opatów, zaprowadzili w Bodzentynie rozmaite fabryki i sprowadzali specjalistów. Potężne figury, jak Bodzanta, Florian Jelitczyk Morski, Zbigniew Oleśnicki, Jan Radlica, Jakub Zadzik i inni szerzyli tutaj według zachcenia, dzieła kultury. Florian Morski sypał zamkami, w Mokrzku, w Bodzentynie, — jak wstęgi wysnuwał mury dokoła tego grodu, który miał wówczas fabryki luster, blachy i żelaza, posiadał bruk, wspaniały ratusz i potężną kolegiatę, pełną dzieł sztuki a dziś jest zapomnianą pełną błota, nędzną mieściną.
Rozmaite miejsca w górach świętokrzyskich noszą nazwy Ruda, lub Huta, wskazując na istnienie swojskiego przemysłu. Za naszych czasów istniejące kopalnie marmuru w Chęcinach i fabryki żelaza w Suchedniowie, Białogonie i Sielpi zatrudniały i dawniej ludność okoliczną. Jeżeli do Bodzentyna sprowadzeni byli przez biskupich władców jacyś obcokrajowcy-specjaliści, to się spolszczyli i zostali na miejscu, wytwarzając ludność miejską zwaną przez okolicznych chłopów "gulonami", lub "kaszkieciarzami". Nazwiska tych gulonów, nieraz sławne, jak Szermentowski, albo, przeważnie, księże, proboszczowskie: Matyskiewicz, Pałysiewicz, Zegadlewicz i t. p., nie wskazują na obce pochodzenie. Ludność ta, jak cała zresztą chłopska ludność tych gór, odznaczała się w ciągu panowania rosyjskiego żarliwym i gorącym patriotyzmem. Jednym z najwznioślejszych epizodów powstania sześćdziesiątego trzeciego roku była bohaterska obrona mieszczanina bodzentyńskiego Zegadlewicza we własnym domu i jego śmierć męczeńska w walce z Moskalami. W lasach tych żyje nieśmiertelna legenda tego powstania, gdyż tu głównie miało ono najpiękniejsze swe dzieje. Cały lud sprzyjał powstaniu. Nie byłoby w tak strasznych warunkach przetrwało, gdyby nie pomoc ludowa.
Strój wieśniaków z okolic Suchedniowa jest właściwie dawnym strojem górniczym. Składa się z czapki, otoczonej aksamitnym kołnierzem ciemno-granatowego koloru z amarantową wypustką i wyobrażeniem dwu skrzyżowanych młotów nad daszkiem. Pewne wyrazy ze sztolni i szybów, oraz od pieców fabrycznych musiały wpłynąć na mowy mieszkańców wsi najbliższych, jak fryć (fryc), gruba (piec), szorc i t d. Język dzisiejszych osiedzicieli tych okolic, który można by nazwać gwarą świętokrzyską, różni się od mowy w krakowskiem i sandomierskiem, czyli od mowy powiślan i radomiaków. Przypominam sobie z czasów młodości, iż do przysiołka Mochocice sprowadził się był człowiek "obcy", chłop z dala, spod samej Wiślicy. Kupił "kolonię" od jednego z posiedzicieli i zamieszkał wśród wsi zgoła cudzej. Ów "Krakowiak", jak go nazywano, chatę swą bielił starannie z zewnątrz i wewnątrz, czego w tamtych stronach nikt nie robi, nasadził w ogródku od drogi moc kwiatków, orał inaczej, siał inaczej, inaczej się ubierał w białą sukmanę z chwaścikami i czapkę rogatą, na której widok jego sąsiedzi pękali ze śmiechu. Otóż "Krakowiaka, człowiek jak złoto, śpiewał przy żniwie takie same krakowiaki, jak tamtejsi poeci wioskowi, lecz po swojemu, odmiennie. Inaczej też nazywał niektóre rzeczy i sprawy. Stąd wnoszę, iż świętokrzyscy chłopi tamtych okolic (górskich) muszą być przychodniami z bliższych osiedzisk, z samego świętokrzyskiego lasu, nie ze słonecznych dolin urodzajnego powiśla.
Nad całym tym krajem i nad dolnymi stronami — płaskowzgórzem sandomierskiem, radomskiem i zawiślem aż po Tarnów góruje klasztor niegdyś benedyktyński na Łyścu czyli Łysej górze, zbudowany na jakichś starych popieliskach przez Bolesława Kędzierzawego w wieku XII-ym. W latopisie wołyńskim znajduje się pierwsza wzmianka o tym miejscu — "W 1261 roku Buranda z Tatarami, gdy mu się Chełm nie poddał, odszedł do Lublina, a potem do Zawichosta. Zdobywszy Sandomierz... Tatarzy... poszli do grodu Łyśca, w lesie na górze, gdzie murowany kościół Świętej Trójcy i wzięli ten gród i wysiekli wszystkich od "mała do wielika". W r. 1286 Leszek Czarny w przywileju dla tego miejsca zeznaje, iż "Kościół Świętej Trójcy zbudowali jego przodkowie". Stąd widać, że klasztor przetrwał zniszczenie tatarskie i że go zmurował monarcha polski. Tym monarchą był Bolesław Kędzierzawy"[6]. Lecz miejsce to otaczają wieńcem stu-barwne odwieczne legendy. Jedną z nich można czytać na tablicy marmurowej, wprawionej w ścianę kościelną w roku 1806. Głosi ona: "Kościół na Łysej górze z nastaniem wiary do Polski. R. P. 966 przez Mieczysława i Dąbrówkę małżonków, pierwszych polskich chrześcijańskich monarchów, na miejscu osławionej bałwochwalni trzech bożyszcz ku czci Trójcy Przenajświętszej został wzniesiony, aby gdzie dla potrójnego biesa Świst, Poświst i Pogoda bluźniono, tam wieczyście Bóg trójjedyny. Ojciec, Syn i Duch Święty chwałę bezustanną odbierał. Naprzód z Dąbrówką przybyłych sześciu Benedyktynów otrzymało tu fundacje. Później w R. P. 1006 Bolesław Chrobry, poprzednich władców syn, a pierwszy król Polski, powiększył kościół, klasztor i uposażenie, gdy zaś pierwsi zakonnicy męczeństwo ponieśli, innych dwunastu Benedyktynów z Cassino sprowadził. Święty Emeryk, syn świętego Stefana, węgierskiego króla, za wolą bożą a rozkazaniem anielskim, drzewo żywota, Krzyż, krwią Chrystusową skropiony, temu miejscu darował"...
Przyczynia się do szerzenia legendy Długosz, pisząc: "Dla zapełnienia klasztoru nowej fundacji udał się król Bolesław (Chrobry) przez umyślnych posłów do opata góry Kassynu, i przysłanych stamtąd dwunastu braci, pochodzeniem i językiem Włochów, z łaskawością przyjąwszy, w klasztorze łysogórskim osadził. Od owego czasu, aż prawie do naszego wieku, na zastąpienie ubywających, nowi bracia na Łysą Górę do Polski z Góry Kassynu przybywali, nim wreszcie zarzucono stary zwyczaj, a Polacy zaczęli wstępować do klasztoru i nim rządzić", Długosz tedy poczytywał kościół na Łyścu za dzieło Bolesława Chrobrego i nadmieniał, że kościół był niewysoki, gruby, sztuką dawną grecką z kamienia postawiony. Żywa legenda utrzymuje, iż z Węgier, przez księcia Emeryka, przyniesiony został Krzyż Święty. Oprawa pięciu ułamków drzewa świętego była z kształtu niełacińska. Był to krzyż podwójny. Struktura dawnego kościoła bizantyńska, a podobno i ubranie przy mszy długo przez mnichów używane, nie łacińskie, lecz wschodnie — gmatwają sprawę. Istnieją przypuszczenia, iż pierwotnie na Łysej górze osiedlili się Benedyktyni sazawscy, czyli słowiańscy, a do nich Bolesław Krzywousty sprowadził Benedyktynów łacińskiego obrządku. Istnieli wówczas Eremici w sąsiednim Opatowie — Żmigrodzie[7]. Jeden z mnichów łysogórskich zapisał podanie, iż pierwsi zakonnicy świętokrzyscy mieszkali w pustelniach i na wzór pustelników żyli, że ponosili prześladowania od kapłanów pogańskich, wybiegali wszelako do miast i wsi na opowiadanie wiary świętej. Jacy to byli "kapłani pogańscy" i do jakich "miast" wybiegali pustelnicy łysogórscy? Nie było w okolicy miast, a pewnie i "kapłanów pogańskich", gdyż sama religia pogańska wydaje się mocno wątpliwą, lecz musieli być wróże, guślarze, znachory, (znachor = noscibilis, nobilis), gdyż ci przetrwali aż do chwili dzisiejszej. Sam widziałem wróża ze wsi Bęczkowa, który odczyniał uroki i uzdrawiał chorych, posługując się rzucaniem na wodę rozżarzonych węgielków, zamawianiem chorób i t. p. Wdrożenie chrześcijaństwa musiało się dokonać bez trudu i protestu, tak jak to przestawia Ks. Kamil Kantak w swoich "Dziejach Kościoła Polskiego:" "Ze zdziwieniem i z niedowierzaniem lud patrzał na nabożeństwa nowe, równie niezrozumiałe, jak dawne pogańskie. Nowe kościoły kamienne stanęły, jakich nie mieli dawni bogowie. W nich odprawiali jakieś nabożeństwa i modlitwy nowi kapłani obcy, przybrani w paradne szaty, wspanialsze od stroju dawnych. Onieśmielony lud patrzał na to, co się działo wewnątrz owych murów, pod dachem, który taką przesądną obawą przejmuje człowieka pierwotnego. Widział dokoła siebie jakieś potężne czary. Nowy Bóg, widać, mocniejszy był od dawnych bogów. Sam książę pokłonił się nowemu Bogu. A przed majestatem, jaki rozwijał najwyższy kapłan tego nowego Boga, sam książę jakoby w cień ustępował. Ci kapłani obcy znali przeróżne czary: "tajemniczą sztukę czytania i pisania". Cóż dopiero mówić o przepychu i wspaniałości władców, którzy zjeżdżali w leśne strony, o których mowa, zbrojno i hucznie, a w swym dworzyszczu w Tarczku polowali i hulali na wzór Pawła z Przemankowa i Gamrata! Osadnicy leśni, poddani biskupów krakowskich z Woli Jachowej, Radlina, Krajna Górna, Napieńkowa, Psar, Leszczyn i tak dalej — byli posłuszni na każde skinienie. Przywilej Leszka, księcia krakowskiego, sandomierskiego i sieradzkiego, z dnia 26 lutego 1286 roku za opactwa mnicha Racibora bierze wszystkich członków zgromadzenia (familiam) i konwersów, czyli nie braci, lecz w zakonnej odzieży zostających w klasztorze, pod szczególną monarszą opiekę... Według świadectwa Krzysztofa Warszewickiego, które ze znacznie późniejszych pochodzi czasów, przy kościele świętokrzyskim osiadali pustelnicy, prowadzący życie ostre, wstrzymując się po lat kilka, w największe nawet święta od pokarmów mięsnych, nie łatwo przyjmujący, i to czasem, jałmużnę.
W roku 1490 opat klasztoru łysogórskiego Maciej z Pyzdr, mistrz nauk wyzwolonych i filozofii, — "dom emerytów, czyli osobny klasztor św. Katarzyny, wraz z kościołem darował Bernardynom z obowiązkiem, aby w większe uroczystości przybywali do św. Krzyża dla słuchania spowiedzi. Takie jest podanie Szepińskiego".
Jakichże to "emerytów" dom, czy nawet osobny klasztor, mógłby istnieć u św. Katarzyny "Był to dom, czyli osobny klasztor "eremitów", o których mówił Krzysztof Warszewicki i inni. Unikając życia, dość zgiełkowego, które się wytwarzać zaczęło wokół klasztoru świętego Krzyża, eremici, czyli ludzie poszukujący dla siebie "życia ostrego", uchodzili w coraz głębszą puszczę, poza najwyższą z gór, Łysicę. Dolina, która od stóp Łysicy rozciąga się aż do Zagnańska, a leży między górami — Łysicą, Strawczaną, Bukową i Klonową z jednej strony, a Kamieniem kraińskim, Radostową i Kamieniem mochockim z drugiej, zamknięta ze wszech stron, przerżnięta wodami Czarnej Nidy, co ze źródła świętego Franciszka na Łysicy wypływa, a bierze w siebie strumienie ze wszystkich gór okolicznych i, wyłamawszy ujście dla siebie między górami Radostową i Kamieniem mochockim, uchodzi ku Leszczynom — była wówczas pokryta jednostajnym głuchym borem, rosnącym na "gozdach", mokradłach i smugach. Za mego dzieciństwa ta dolina, najściślejsza moja ojczyzna, pokryta była śladami dopiero co wytrzebionego lasu, wykarczowanych "odpadków" leśnych, albo pniakami po lesie niedawno wyrąbanym. Opowieść ludzka mówiła o starych borach, które okrywały sobą całą tę przestrzeń, jako o widowisku niedawnym. W wieku XV i dawniej, dolina ta była dzikiem, jednolicie leśnym, posępnym, zimnym, mokrym pustkowiem. Środek jej zajmowało uroczysko, zwane Wilków, dalej Ciekoty, Międzyrzecze. W pobliżu jedynej drogi, prowadzącej ze świata do dziedzin biskupich w Bodzentynie i Tarczku, była jakowaś osada Wzorki, świadcząca o pierwszej próbie worywania się w puszczę. Droga, którą można by nazwać biskupią, prowadziła ze stolicy tych stron i stolicy możnych arcykapłanów krakowskich, — z Kielc na ich dworzec myśliwski — Wolę Kopcową, przebywała rzekę Czarną Nidę w bród w miejscowości Cedzyna, i szła na Leszczyny, obok odosobnionej góry, wysuniętej na południe z łysogórskiego pasma, a noszącej nazwę Stróżna, do Krajna, rozległej wsi biskupiej. Tu teren gwałtownie podnosił się w górę, a droga wdzierała się na przełęcz górską pod Łysicą, zniżała się ku owym Wzorkom i wilgotną doliną między górami Strawczaną a Łysicą zmierzała do Bodzentyna. Ażeby dziś przebyć tę drogę, trzeba być przyzwyczajonym do dróg polskich, mieć zdrowe kości i nerwy, gdyż i dziś na niej źle osadzone w zębach plomby wylatują. Za czasów biskupa Lamberta, który z królewiczem Emerykiem miał nieść z Kielc drzewo Krzyża Świętego na Łysiec, był to, zapewne, korzenisty i pełen wybojów szlak wśród puszczy. W miejscu, gdzie dziś stoi klasztor świętej Katarzyny, drogi rozwidlają się: jedna dąży w stronę Bodzentyna, a ślad drugiej wdziera się na samą górę Łysicę. I dziś jeszcze można rozpoznać w lesie kierunek drogi, idącej w zakosy ku szczytowi góry, a później jej grzbietem aż do świętego Krzyża na Łyścu. W tym rozwidleniu dróg od niepamiętnych czasów stał jakiś dom dla pielgrzymów[8] oraz kaplica. Tutaj także musieli się przytulić eremici świętokrzyscy. Wyraz "emeryci" w podaniu mnicha Bonifacego Szepińskiego jest najwyraźniejszym błędem przepisywacza. Nie mogło być "emerytów" w klasztorze świętokrzyskim, gdzie w wieku XIV było wszystkiego dziesięciu zakonników, a najwyższy ich zastęp dosięgał w wieku XV do liczby dwudziestu. Darowizna Macieja z Pyzdr mówi o domu i kościele. Istniał więc tutaj w końcu piętnastego wieku niewielki kościół i klasztor. W miejscu tak dzikiem i narażonym na napady "zbójów świętokrzyskich" eremici byli w każdej chwili gotowi na śmierć, to też za patronkę swą obrali męczennicę aleksandryjską, świętą Katarzynę, z trzeciego wieku po Chrystusie, którą cesarz Maksencjusz kazał zamordować kołem, najeżonym nożami, a gdy to koło samo się rozprysło, mieczem ściąć kazał. Że miejsce to, jako siedlisko pustelników, od najdawniejszego czasu miało kult dla świętej Katarzyny, świadczy utrzymanie nazwy całej okolicy przez Bernardynów, gdy im kościół i klasztor podarowano. Inna wersja, podana przez Łętowskiego, zaznacza, iż pustelnię u św. Katarzyny pod Bodzentynem założył Wacław Polak Jest to potwierdzenie wiadomości, iż pustelnia w tym miejscu istniała od dawien dawna i nosiła miano świętej Katarzyny. Po przybyciu do Polski Jana Kapistrana, ucznia i przyjaciela św. Bernardyna Seneńskiego, po rozszerzeniu się niezwykłym kultu religijnego zwłaszcza w kierunku zakonnym, biskup krakowski Jan Rzeszowski, właściciel Łysicy i lasów tej części kraju, "zmurował kościół u świętej Katarzyny i oddał go Bernardynom, którzy wystawili sobie klasztor, a drogę od siebie na Łysą górę wyrąbali. Opat Maciej z całym zakonem bernardyńskim zawiązał filadelfię, czyli uczestnictwo zasług duchownych"[9].
Wywód o dawności pustelni świętej Katarzyny pod Łysicą i łączności z klasztorem świętego Krzyża na Łyścu wydawał mi się koniecznym ze względu na "Kazania świętokrzyskie" znalezione w bibliotece petersburskiej przez prof. dra Aleksandra Brücknera. W obszernym objaśnieniu tekstu tych kazań uczony badacz z ostrożnością zaznacza: "Rysów jakichkolwiek, malujących społeczeństwo, w którym się obraca autor kazań nie przytacza: lakoniczności jego tekstu, pisanego nie odpowiadałyby wycieczki i docinki, jakie w kazaniach gnieźnieńskich znajdujemy, Nie umiem też nic powiedzieć o osobie, — może to był ksiądz świecki, bo nic na mnicha nie wskazuje, — ani o miejscu, w którym przepowiadał (!) słowo boże"[10].
Ks. Józef Gacki w swej książce o klasztorze łysogórskim pisze o ubytkach z biblioteki tego zgromadzenia: "Pierwszy Załuski, co tylko mogło być rzadszego, sobie przywłaszczył. Rękopiśmienna kronika klasztoru św. Krzyża z XIII wieku przeszła między innymi w jego posiadanie. Czacki przy pomocy Gołębiowskiego i Juszyńskiego, a Ossoliński za sprawą Lindego potworzyli znakomite zbiory z bibliotek, mianowicie klasztornych". Prof. Aleksander Brückner zaznacza w przedmowie do tekstu kazań w "Pracach filologicznych": Z bogatej biblioteki klasztoru Piastowskiego przeniesiono rękopisy do biblioteki uniwersytetu warszawskiego, a stąd przewieziono je po roku 1831 do Petersburga. W roku 1831 skatalogował ten rękopis, jak wszystkie inne uniwersytetu warszawskiego, Ł. Gołębiowski". Rękopis, w którym znalezione zostały kazania, nosił tytuł "Codices latini theologici". Na paskach pergaminowych, podkładanych we środku każdego z papierowych zeszytów tego kodeksu pod sznurek, by ten papieru nie nadwerężył, prof. A. Brückner spostrzegł wyrazy polskie, pisane niezwykłą ortografią. Wyjęto osiemnaście owych pasków, z których trzynaście tworzy jedną kartę podwójną, a pozostałe pięć dolną połowę drugiej karty podwójnej. Jedna ze stronic pergaminowych kodeksu zawiera notatkę historyczną o wybudowaniu w roku 1411 w kościele świętokrzyskim ołtarza przez opata Michała. Nie rzemieślnik w mieście oprawiał ów kodeks — (w wieku XV[11]) — lecz braciszek zakonny, więc w klasztorze świętokrzyskim ową kartę pocięto na paski. Pierwszy raz biblioteka świętokrzyska spalona została przez Tatarów w roku 1260. Drugi raz spłonęła wraz z całym klasztorem w roku 1459.
Jeżeli zapiska, położona na końcu kodeksu "Codices latini theologici", pochodzi z roku 1411 — "Sub anno domini 1411 ecclesia antiqua s. Crucis dicta lissecz est reconciliata etc. — znaczyłoby to, że kodeks ów ocalał z pożaru 1453 roku. Jeżeli kodeks pochodzi z czasów późniejszych, to sama karta pocięta na paski mogła ocaleć. Stanowiła ona przecież rodzaj konspektu dłuższych przemówień, kaznodzieje mieli ją w ręku, przy sobie. Mogła nie być wcale w bibliotece i dopiero później tam się dostała, a jako wzór kazań przestarzałym pisanych językiem, mogła się wydać, jako strzępek nieużyteczny, zasługujący tylko na to, ażeby być materiałem osłaniającym sznurki oprawy.
Prof. A. Brückner przypuszcza, iż autorem kazań nie był mnich, "bo nic na mnicha nie wskazuje". Tymczasem benedyktyni łysogórscy trudnili się właśnie kaznodziejstwem. "Kiedy coraz liczniejsze zebrania pielgrzymów do relikwii Krzyża św. przybywały na Łysą Górę, wtedy benedyktyni tutejsi pracę ręczną zamienili na pracę duchowną, na przemawianie do ludu, na służenie mu św. Sakramentami. Co dzisiaj wierni pozyskują w Częstochowie, — takichże posług— religijnych doznawali tu niegdyś na Łysej Górze"[12]. Zgromadzenia ludu były tak wielkie, zwłaszcza na Zielone Świątki, iż król Kazimierz w r. 1468 wydaje specjalny przywilej na prośbę opata świętokrzyskiego Michała, ażeby jarmark doroczny przenieść do Słupi, gdyż tam (na Łysej górze) "co rok na Zielone Świątki bez przywileju i ze zwyczaju zbierało się mnóstwo obojga płci ludu, że trąby, bębny, piszczałki i inna wrzała muzyka, że tańce i krotochwilne odbywały się igrzyska, a obok tego zdarzały się mnogie kradzieże, zabójstwa łotrostwa i rozpusta, co nieraz dziennemu i nocnemu nabożeństwu wiele przeszkadzało"[13]. Prof. A. Brückner i prof. Jan Łoś uznają, iż "Kazania świętokrzyskie muszą być dziełem wieku XIII i mogą być odniesione do drugiej jego połowy"[14]. Łacniej można przypuścić, iż te utwory powstały w klasztorze benedyktyńskim, który utrzymywał stosunki z kongregacją w Tyńcu i Sieciechowie, a przez tamte ze światem zachodnim, niż na ówczesnym polskim probostwie. Prędzej "Złota legenda", która w tym samym właśnie czasie (1255 roku) powstała i była przepisywana powszechnie, mogła dojść do rąk benedyktyna na Łyścu, niż do rąk parocha na odludziu. Jakub de Voragine był wprawdzie nie benedyktynem, lecz dominikaninem, ale jego dzieła zarówno "Dzieje Lombardzkie", jak "Zbiór Kazań" zażywały takiej wziętości i sławy, iż mogły być wzorem dla benedyktyńskiego autora na Łyścu.
Zachowały się następujące kazania: O aniołach w dzień świętego Michała (koniec), o świętej Katarzynie (całe), o świętym Mikołaju (początek). Na Boże Narodzenie (koniec), Na Trzy króle (początek i koniec bez środka), Na Gromniczną (początek). Dziwnym zrządzeniem losu zachowało się kazanie o świętej Katarzynie w całości, to właśnie, o którym można by przypuścić, iż było napisane dla eremitów pustelni Świętej Katarzyny i tamże, zwłaszcza 25 Listopada w dniu św. Katarzyny wygłaszane w pierwotnym, pustelniczym kościółku. Kult świętej Katarzyny musiał być żywy wśród benedyktynów łysogórskich, skoro tak dalece rozszerzył się wśród ludu okolicznego i skoro tę nazwę nadali pustelni, zaludnionej przez swych eremitów, z którymi ciągłe i żywe utrzymywali stosunki. Oto całkowite brzmienie kazania, które być może rozlegało się w XIII-ym wieku między jodłami pustelni pod Łysicą: "Surge, propera, amica mea et veni. (Cant. 2. 10). Te słowa pisze mądry Salomon, a są słowa syna bożego tę to świętą dziewicę Katarzynę w sławę królestwa niebieskiego wabiącego. Wstań, prawi, pospiej się, milutka moja i pojdzi. I zmówił syn boży słowa wielmi znamienita, jimż każdę duszę zbożną pobudza, ponęca i powabia. Pobudza, rzeka: wstań; (ponęca), rzeką tako: pospiej się; powabia, rzeka; i pojdzi. I (mówi tako): Wstań, otbądź prawi stadła grzesznego, pospiej się w (lepsze z dobrego), pojdzi tamo do królestwa niebieskiego. I (mówi): wstań, ale w świętem pisani cztworakim ludziem pobudzają je, m(owi Bóg) wszechmogący: wstań, pokazuję iż są grzesznicy cztworacy. Bo mówi to słowo (Bóg) albo siedzącym, albo śpiącym, albo leżącym, albo um(arłym). Siedzący są, jiż się k dobremu obleniają; leżący są, jiż się w grzese kochają; śpiący sa, jiż się w grzesech zapieklają; umarli są, jiż w miłości bożej rospaczają. A tym wszem tento bóg miłościwy mowi rzeka: wstań. I mowi pirzwej siedzącym: wstań, jiż się k dobremu obleniają cztworadla, iż na będące dobro nie glądają, iż wrzemiennem dobrze lubują, iż czego jim dojć niepamiętają, iż o sobie ni jedne piecze nie imają, a togo dla...... iżeć k dobremu wstać się obleniają przeto przez (ślepego) dobrze się znamionają, o jemże pisze święty Łukasz Coecus sedebat i ślepy, bo na będącę dobro nie glądał; siedziesze, bo w dob(rze wrzemiennem lubił); podle drogi, bo czego jemu było dojć nie pamiętał, (ubogi), bo niczs dobrego nie imiał. A przeto i święta Katerzyna (czujnego?) sąmnienia była, ku głosu syna bożego wstać (skora?) była. A wtore mowi bog miłościwy leżącym, jiż się we złem kochają. A tacy dobrze są przez inego niemocnego paralityka trudną niemocą urażonego znamionami, O jemże pisze święty Łukasz: Offerebant ei miserum paraliticum iacentem in lecto... Czso nam przez tego niemocnego na łoży leżącego znamiona? Zawierne niczs inego, kromie człowieka grzesznego we złych skutcech prześpiewającego, jenże nie pamiętaję dobra wieku jego objązał się tomu, czsoż iest wrzemiennego, leniw iest ku wstaniu czynić każdego skutka dobrego, qui propter momentancum (non ti) met aeternum supplicium... quo cruciatur. Święta Katerzyna nie mieszkaci jest stała, we złem nie leżała, asi i ty (?) (jiż są) w błędnem stadle leżeli, ty jest swoją nauką otwodziła, jakoż się czcie w je świętym żywocie... (Karta b verso) A trzecie toto słowo wstań mowi bog śpiącym, jiż się w grzesech zapieklają. Bo grzesznik w grzesech zapieklony jest jako kłodnik w ciemnicy skowany... (A czwarte) mowi bog wstań umarłym, jiż w mi(łości bożej) rozpaczają... Surge stadła grzesznego, propera, w lepsze z dobrego ac veni do królestwa niebieskiego Amen.
Język tego kazania jest jeszcze jednym dowodem, iż mogło ono powstać w benedyktyńskim klasztorze. Nie jest to język ludowy. Mnisi klasztorów benedyktyńskich w Polsce nie pochodzili z ludu. "Bulla dla Tyńca r. 1229 pozwalała przyjmować do benedyktynów tylko wolnych lub wyzwolonych, zależni zatem w jaki-bądź sposób od panów ludzie w zakonie miejsca nie mieli. Mało więc z krajowców mogło do zakonu wstępować"[15]. Nieliczni krajowcy, ludzie "urodzeni", a więc światlejsi, "nobiles" w najlepszym znaczeniu tego wyrazu, byli zakonnikami na Łysej górze. Że byli to w głównej mierze Polacy, świadczą imiona opatów łysogórskich — około roku 1260 — Stanisław, 1286 — Racibor, 1327 — Strzesko, 1351 — Świętosław, 1372 — Minogniew, 1393 — Sandko i t. d.
Prof. A. Brückner w komentarzu do wydania kazań świętokrzyskich zaznacza, że "Psałterz Floriański, pomnik małopolski, krakowski powstał w dziedzinie odmiennej tradycji ortograficznej i nieco odmiennej gwary. Wobec tego pozostaje do porównania pomnik wielkopolski, kazania gnieźnieńskie; między nim a świętokrzyskim istnieje związek niezaprzeczony, wyrażający się tę samą tradycją ortograficzną i tę samą niemal gwarą..."
Ten tak dawny zabytek jest tedy dowodem istnienia owego języka królewskiego, pańskiego, obozowego, który płynąc, jak rzeka po kraju, trafiał oto nareszcie do ucha słuchacza z ludu. Jeżeliby prawdą było, że kazanie o świętej Katerzynie mogło być wygłaszane w klasztorku, noszącym imię tej świętej u podnóża Łysicy, dla słuchaczów ze wsi Święta Katarzyna, Wzorki, Krajno i Wilków (o ile ostatni już wówczas istniał), — to nasuwa się pytanie, jaki też był skutek przemówień, — co słuchacze rozumieli z egzorty? Jak dalece różniła się mowa chłopska od mowy kaznodziei? Kazania świętokrzyskie mają formy nieznane naszemu "literackiemu" językowi: — włodanie, włodyczstwo, imają i imał, wie-liki, połający zamiast pałający, sąmnienie, pirzwej, odzierżeli, sirce, miłosirdnyj, cyrckiew, cztworo, cztworaki, tegdy, kiegdy, fala i falić w znaczeniu — chwalić, dzińsia zamiast dzisiaj, nieustawiczstwo, bogaćstwo, świadeczstwo, człowieczstwo, Nikołaj, królewać i królewanie, w grzese i w grzesech, na stolcy, na morzy, na łoży, w pisani, wabieni, czakani, narodzeni, czynieni, w skutcech, w królech, na trojakiem mieście w znaczeniu — na trojakiem miejscu, boga miła, nabożnym modlenim, słowa wielmi znamienita, ta ista słowa, w nasza sirca, togo i tomu, ty to króle, w kakie wrzemię, kilko w znaczeniu starosłowiańskiego koliko, pod obrazem trzy męży, albo — trzech królew, za trzynadzieście dni, cztworo i cztworaki, wstani, dowiedzi, pojdzi, pobudzaję je mówi bog, nie pamiętaję, kając idziechą, usłyszew to król Ezechiasz, biesze i siedziesze poczechą i idziechą, pospieszychą się, zapłakachą, wzdachą, przysiągł jeśm, jeście wzdawali, bychom pokutę czynili, iżbychom w jego miłości nierozpaczyli, żadać się, żadał się przyjąć — w znaczeniu wzdragał się przyjąć, — podle, kromie, tamo, kamo, słowa zmowiona oćcem świętym, dziewicą porodzonego, otbądź stadła grzesznego, iżby grzecha ostał, sto tysięcy ośmdziesiąt tysięcy, i pięć tysięcy czyli sto ośmdziesiąt tysięcy, wrzemię, kłodnik w ciemnicy skowany, lichota w znaczeniu biedy, tajnica czyli misterium, tajemnice apokalipsis, pod obrazem barańca śmirnego i t. d. Czy w dzisiejszej gwarze wsi Krajna, Wzorków, Święta Katarzyna, Wilkowa, których ludność do tegoż kościoła stale uczęszcza, nie została którakolwiek z tych dawnych form mowy? Mam tę gwarę w uchu z dzieciństwa i młodości, jest to moja mowa, która każdą myśl i czucie osnuwa sobą, lecz dawno żywo brzmiącej nie słyszałem, to też nie mógłbym dać odpowiedzi. Muszę się posługiwać słownictwem pilnego zbieracza mowy, obyczajów, pieśni podań i wierzeń kieleckich, ks. Władysława Siarkowskiego.[16] W mowie ludowej tamtejszej ten zbieracz notuje takie wyrażenia, jak — "ty koni jesce ze stajnie nie wysły, — ty co nocowały wyjechały ju", analogicznie do "ty to króle" z "Kazań Świętokrzyskich". Formy stare w mowie ludowej, jak: "wołałemzem ciebie, aby przysedeś do domu, wywałkowałamzem" — profesor Lucjan Malinowski tłumaczy, jako starą formę, złożoną z imiesłowu wołał, ze słowa posiłkowego jeśm, do którego dodano po raz drugi jeśm. Jest to więc w ludowej wymowie podane: wołał jeśm że jeśm. Używanie czasu zaprzeszłego: "poszed tatuś beł wczora z nam, — liczby podwójnej — wa, naju, waju, nama, wama — "żeby wa nie znalazła, dla waju, z wama. Starymi zdają mi się być takie wyrażenia, jak — nikiedy w znaczeniu nigdy, — dowolnie w znaczeniu dostatecznie, — lichy w znaczeniu słaby, biedny (lichota — bieda w Kazaniach), barsy — gorszy, — białogłowa, — okrzyk potwierdzający biedyć-ta! (bie-dyć-tak!), bluzieństwo — bluźnierstwo, — bojazyć — panoszyć się, — buić = bujnie rosnąć, — burzawa = zawierucha, — chachoły = okrycie pasterskie ze słomy przed deszczem, — okrzyk, wyrażający pragnienie — o, gdybyż! zaprawdę! — który brzmi w tamtej okolicy — duskus! — w mowie staropańskiej duszkoż! — godzić = czyhać, gryzisko = cierpienie wewnętrzne, — grzalas = koślawiec, — ineli = równy, — kady? = gdzie? (Kady moje pieniądze? — kneie = doły po drogach, napełnione wodą, — krasiwo = omasta, — lachy = gąszcze, zarosłe leszczyną, — lutować = mieć miłosierdzie, — miąz = odwilż, — neta! = macie! — okez! — o kęs (Markotno mi, okez mi serce nie pęknie!) — orzesotka= żołna, — ozegle, ozydle = kołnierz koszuli pod szyją (gzło, ogzle, ozgle), — pałąki = niziny zarosłe trawą między gruntami zboża, — pasieka = płot pleclak z jałowca, — pecyna = bryła ziemi, — pociosek = kij do wygarniania ognia z pieca, kilkoletnie drzewko świerkowe lub jałowcowe, które leży na ziemi po ciosie siekierką, — połanek = część ziemi między miedzami, — poskuta = posługa, — pożywioł = żywność, — przegoń = ścieżka między krzewami — przegorzać się = swarzyć się, kłócić się, — przyług = ugór, — rzedlica = miejsce na źródło, trzęsawisko, — rzydlina = na polach zboża zalewiska wiosenne, — ścibło = źdźbło, — seremno = smutno, trwożno (Szedłem koło smętarza w nocy i zrobiło mi się seremno), sieroga = małe chmurki, rozwleczone nad ziemią) — skiełki = plotki, bajki, — śkumo = rzekomo, rzkomo[17]. (Zalecali mi się śkumo na ogólach. Przyjeżdżali do mnie we zgrzebnych kosulach), — spława = wierzchołek drzewa, — spławina = gałęzie drzew do ogacenia chaty, — sumce = kloce drzewa do budowy, — widma, albo wydma (nie wiedźma!) = czarownica, nierządnica, — wybiegać = rosnąć bujnie, — wyniki = mokradła na łąkach, — wyrzut = przypadek w drodze, — wyscernik = prześmiewca, — zagadzić = wściec się (Pies zagdzony, czyli wściekły), — zdanie = spryt, talent, zdolność, — zmacha = olbrzym, zwiernica = gwiazda wieczorna.
Przytoczyłem tutaj nieco luźnych wyrazów ze słowniczka mowy świętokrzyskiej, zebranego przez ks. Władysława Siarkowskiego, który to słowniczek jest małą i ułamkową cząstką bogatej mowy tamtejszej. Sam pamiętam żywe wyrazy, zasłyszane z ust ludu, których nie ma w spisie ks. Siarkowskiego, jak — pławina czyli pęd, latorośl kaliny, albo akacji, osypana młodziutkimi listkami i pławiąca się w wiosennym powietrzu, — spławy — wielkie gałęzie jodłowe grube, obwieszone mnóstwem igieł, — śniat (źródło nazwy wsi Śniatka) — wielki pień bukowy, — sarn = rodzaj męski od sarna, — wciórnastki, wciórnaści = wszystek i wszyscy, używane w przekleństwach w połączeniu z diabłami, — i t. d. Widać, iż niektóre ze starych wyrazów spłynęły z mowy pańskiej, miejskiej, w danej okolicy - kieleckiej. "Duskus, okez, śkumo" — to poobtrącane i obdarte resztki górnej mowy. Lecz jakże przeolbrzymie mnóstwo wyrazów powstało w tej gwarze z szumów, szelestów, łoskotów, wrzasków i ryków, zasłyszanych w przyrodzie, — ile wyskoczyło z gorąca pracy, z potu wysiłków! Ile oddaje własnym swym sposobem wewnętrzne męki, troski duszy! Większość wyrazów i określeń tego żywego języka powstała w drodze onomatopei nieświadomej. Armacyć, arkotać = naradzać się tłumnie, — beceć, bełkotać, biegnąć do wyryptu = biec co tchu, — chamrać, pochamrać = poszarpać, — chlać = pić, — chlustać, — chłopotać = dokuczać, — ćkać = żreć, — ciorać = walać, — cmędzić = myśleć o czymś dokuczliwym, — głębościć = niepokoić się, — kurzac = węglarz, — lgi = przyrząd drewniany na sanie do podtrzymania drzewa, — łupnąć = uderzyć, = obdziabać = obedrzeć, obciosać drzewo, — obryknąć = złajać, — ochałacić = obciąć brzozę z gałęzi, — omuskać = obielić dom, obsiepać = spaść zboże w polu, — perkać, perkotać = warzyć kaszę, — piokać = dychać, — poterpać = poszarpać, — rudawina = plwocina suchotnicza, — szczyk = pierwsza trawa na wiosnę, którą bydło szczypie, — trzunąć = ruszyć tłumnie z miejsca, — ukrzyć = oderwać, — upsnąć się = wyśliznąć się, — włoscyna = łupina zewnętrzna na orzechu laskowym, — wytrzesc = ciekawski, — zaskrzyć = dokuczyć, — ziugać = wpadać, (koła ziugają z drogi rozmiękłej do rowu) — i t. d.
Weźmy najpierwotniejszy i najzwyklejszy przedmiot: kamień. Mieszczanin, patrząc na swój "bruk", tworzy wyraz — "brukowiec", zupełnie wieśniakowi nieznany. Oprócz tego zna nazwy takie, jak kamień, głaz, cios. Góral zakopiański ma kilkanaście nazw na najrozmaitsze formy, rodzaje i kształty kamienia: wanta, krzesanica, skalina, skole, piarg, skrzyżal, żabica, kamiusek i t. d. Chłop świętokrzyski najrozmaiciej określa rzuty kamieniem: cisnąć spod ręki, żeby furczał, warczał w powietrzu — to frygać, — odrzucić z drogi między chwasty i pokrzywy, gdy wydaje jakby syk tych roślin, — to sygać, — rzucać z ramienia w drzewo, w mur, — to rypać — bić z całej siły w nieprzyjaciela — to prać, — odrzucić wielki głaz w wodę, czy w dół, — to buchnąć, — nagłym ciosem zdzielić — to trzepnąć i t. d. Gwara ta ma wielorakie nazwy nie tylko na wyrażenie czynności fizycznych, metafory wyskakujące z pracy, jak iskry z żelaza rozpalonego i leżącego na kowadle pod młotem, -— onomatopeje tak nieraz lotne, przejrzyste i wonne, jak same zjawiska przyrody, ma ona również nazwy swe własne dla określenia stanów duszy, zwłaszcza cierpień wewnętrznych, chłopskich stanów cierpliwego trwania, czekania, przewlekłych a bezradnych smutków, na których wyrażenie język warstw górnych nazwy niema wcale. Niektóre pieśni tamtejsze zawierają w sobie wspomnienia histo
- Jedwabną wstązecką,
- Nie płac, moja, nie płac,
- Bedzies kochanecką".
Miłosne:
- "Kary konik, kary,
- Siodełecko niesie,
- Cekaj mie, Marysiu,
- W kalinowym lesie.
- Potocę, potocę
- Jabko po paproci,
- Niech ze ja się doznam
- Marysi dobroci.
- Cy ja carowany,
- Cy kóniki moje?
- Nie mogę przejechać
- Bez brzezińskie pole"...
Ks. W. Siarkowski oświadcza w swej pracy o czarach i gusłach, o zażegnaniach i modlitwach, iż strony kieleckie, zwłaszcza w okolicach gór świętokrzyskich "uważać można za główną dziedzinę guseł i zabobonów, wiernie po dziś dzień z czasów pogańskich przechowywanych" "Czarownice[18], — zaznacza, — dzielą się na dwa rodzaje, jedne, które od samego diabła wyuczyły się czarów; drugie zaś od czarownic, mistrzyń w swoim rzemiośle. Ma się rozumieć, że w zebraniach czarownic uczennica czartowska, a zwłaszcza taka, co szereg lat spędziła na wyprawianiu gracko ludziom psikusów, ma większe poważanie i znaczenie, niż inne jej koleżanki. Jej to przed innymi przynależy się pierwszeństwo na bankietach, czyli gołdach diabelskich, odprawianych na każdym nowiu księżyca w ogrodzie zaczarowanym na szczycie Łysicy. Do niej też z odległych stron gromadzą się inne adeptki, by otrzymać zioła, które li tylko na grzbiecie gór świętokrzyskich rosną. Czarownice od Łysicy pochodzące mają ogromną wziętość u współtowarzyszek, rozproszonych po różnych zakątkach kraju, bo one są w ustawicznym sojuszu z diabłem. Im to wyłącznie służy przydomek — ciota bo inne nazywają się widmy, widźmy. Każda ciota może przelać swoją moc na inną nowicjuszkę, ale nie wcześniej, jak na śmiertelnym łożu; dzieje się to wtenczas, kiedy umierająca poda nowej kandydatce swój średni palec do pociągnięcia (Brzezinki)". W podania, legendy, klechdy o wiekoludach czyli zmachach, o prastarych kościołach, których wybudować zły nie dozwolił, obfitują wsie Leszczyny, Kopcowa Wola, Bieliny, Jachowa i Szczygiełkowa Wola. "Każda prawie wieś tamtejsza ma guślarza, inaczej zwanego wróżem, lub kobietę wróżkę, zabawiającą się guślarskim rzemiosłem. Godność guślarska przechodzi w spadku u mężczyzn: z ojca na jednego z synów, zwykle pierworodnego, (jeśli do tego uzdolniony), u kobiet: z matki na jedną z córek. Charakter guślarski wyłącznie polega na znajomości pewnych formuł wierszowanych, w których nieraz trudno dopatrzeć się jakiej bądź myśli, a które w pojęciu ludu posiadają moc lekarską, to jest, że wymówione nad złożonym chorobą człowiekiem lub zwierzęciem, przywracają zdrowie. W formułach tych... wspominane są góry, jak Szklanna góra, Perzowa, Ulianowa, które w czasach pogańskich musiały być przedmiotem czci religijnej. Formuły te... wymagają pewnych przyborów: splotów włosów widełek nietoperza, kawałków odzieży z wisielaka, mchu z krzyża, stojącego na rozstajnej drodze, wody wrzącej, chleba, węgli i t. d. Lud tutejszy wielkim szacunkiem otacza guślarzy i guślarki, uważając ich za swoich dobroczyńców, którzy radzą w różnych okolicznościach, oddalają choroby i różne nieszczęścia od biednego człeka".
Materiały, gromadzone pracowicie i starannie przez ks. Władysława Siarkowskiego, co do okolic kieleckich są pierwszorzędnej wagi, lecz są niekompletne, stanowią dopiero początek całego zadania. Nie jest to,— co do gwary, — materiał, o który przede wszystkim chodzi, mowa ludzi u podnóża Łysicy i Łysogór, lecz gwara parafian kieleckich, gdyż ks. Siarkowski przez szereg lat był w Kielcach wikariuszem i przede wszystkim mowę ludową wsi najbliższych spisywał. Pragnieniem całego mego życia było wydanie książki zbiorowej p. t. "Nida", gdzie znalazłyby się materiały z pierwszej ręki i według najnowszych metod naukowych zebrane z zakresu geologii gór świętokrzyskich, — z zakresu hydrografii tych okolic, gdzie byłyby podane na podstawie opisów szczegółowych źródła, strumienie i strumyki i dopływy Nidy, gdyż teraz wszystko jest bałamutne we wszystkich informacjach. W książce tej mogłaby być uwidoczniona roślinność tych okolic, opisane przecudne lasy jodłowe, które należy dla przyszłych pokoleń zachować, jako narodowy rezerwat, park małopolski. Następnym punktem miały być wykopaliska pod Wolą Kopcową i Radlinem. Dalej — człowiek historyczny w jego życiu na tym obszarze, osadnictwo początkowe, pochodzenie i historia wsi dawnych. Pierwotne apostolstwo świętego Świerada, Benedyktyni z ich autentyczną historią, Bernardyni u świętej Katarzyny, Bernardynki w tym samym klasztorze, na miejscu Bernardynów, władza i działalność biskupów krakowskich. Gwara ludowa w szczegółowym słowniku, obyczaje, klechdy, podania. Życie mieszkańców tych stron — myśliwskie, pasterskie, rolnicze, przemysły rolne, kopalnictwo, górnictwo, przemysł, miasto.
Życie szarpane w okresie moskiewskiej niewoli nie dało tej pracy ani podjąć, ani wykonać. Dziś jest ona do zrobienia. Dałaby pierwszy może wzór książek do czytania dla wszystkich ludzi w danej okolicy, oraz pierwszy przykład łączenia nauk w całość harmonijną. Dziś rzeczy naukowe są rozszarpane, porozdzielane, niedostępne, jedne dla drugich obce i odtrącające się wyniosłością. Chcąc jakikolwiek szczegół znaleźć, trzeba wertować biblioteki, zdobywać niedostępne wydawnictwa, stać się badaczem. Nikt nie może być oświeconym człowiekiem, który po trudzie zawodowym czyta mądrą, pożyteczną i piękną książkę o swojej ziemi. Badanie okolic kieleckich od Przedborza do Opatowa i od Iłży do Stopnicy powinni zacząć sami kielczanie. Inteligencja, nauczyciele, księża, młodzież. Zbierać słowniki gwarowe w każdym zakątku i przy każdej sposobności, najlepiej podzieliwszy sobie zadanie, jak to czyni znakomity zbieracz Stanisław Ciszewski[19], gromadzący, na przykład, "Terminy, używane do oznaczenia zagłębień i wydrążeń ziemnych przez lud okolicy Sławkowa i Skały w Olkuskiem" Każda dziedzina życia ludowego — pasterstwo, rybołówstwo, uprawa roli, myślistwo, przesądy, legendy, medycyna ludowa, religijność — ma swe nazwy. Te zbierać, notować, układać w alfabet, przytaczając ściśle miejsce, gdzie nazwa istnieje. Każda nazwa z podaniem miejscowości przyda się do wielkiej geografii wyrazów prof. dra Kazimierza Nitscha i każda jest przyczynkiem do wielkiego dzieła p. t. "Nida", które wcześniej, czy później ukazać się powinno. Jeżeli mógł samotny uczony w obcym środowisku, — za co należy mu się od nas niewymowna, narodowa wdzięczność, — wynaleźć strzępek pergaminu pocięty na paski, ocalony z pożarów, z rąk barbarzyńców, z rąk kacapów, którzy go z kraju ukradli i na kraj świata zawlekli, a z tych zuchelków odtworzyć jakoby logarytm prześwietnej i przecudnej mowy polskiej trzynastego wieku, to chyba my wszyscy, ludzie wolni, nie skrępowani w naszej pracy niczym, możemy zgromadzić żywą i ogromną mowę ludu, jeżeli nie taką samą, jak tamta w wieku XIII, to najbardziej do tamtej zbliżoną. Jesteśmy na progu wiedzy o naszym narodowym języku, ale nie przekroczymy tego progu, jeśli szeroki ogół nie uświadomi sobie przy dobrej woli konieczności powzięcia i wykonania pracy powszechnej w tej dziedzinie. Zadaniem wiedzy jest poznanie się w swoim jestestwie i możność postawienia zasady ogólnej. To zaś, w zakresie, o którym mowa, możliwe jest jedynie za pomocą zebrania, zbadania i celowego zużycia szczegółów. Mamy w przeszłości jedno ogniwo tajemniczego łańcucha mowy narodowej, w próżni wiszące. Drugim ogniwem będzie ta praca zbieraczy, która się winna rozpocząć. Znajdą się nieomylne ręce, które sczepią te ogniwa.
- ↑ Słownik języka pomorskiego, czyli kaszubskiego, w Krakowie 1893-4, przez Stefana Ramułta.
- ↑ Rocznik Slawistyczny, wydawany przez Jana Łosia, Kazimierza Nitscha i Jana Rozwadowskiego. Kraków. 1918. Tom VIII.
- ↑ Bolesław Śląski. Rybołówstwo i rybołówcy na Wiśle dawniej i dziś. Warszawa 1917. Z dziejów marynarki polskiej. Poznań 1920. Spław i spławnicy na Wiśle. Warszawa, 1916.
- ↑ Prof. Karol Potkański. "Kraków przed Piastami". Str. 5.
- ↑ Nazwisko Zagozda oznacza przybysza zza gozdu. Gozd nazwa własna miejscowości obok Łącznej w pobliżu Suchedniowa, w kilku miejscach, z tej i z tamtej strony pasma górskiego powtarza się jako imię pospolite. Oznacza łąkę podmokłą, zakisłą, otoczoną lasem. Przypuszczam, iż musiał istnieć rzeczownik gozd dla oznaczenia właśnie takiej niecieczy, kwiecistej, wilgotnej łąki, uroczyska zasłanego trawą. Widać to źródło w nazwie kwiatu— goździk, w nazwie herbie — Gozdawa, w nazwie miejscowości Gozd i Goździków (w Radomskiem), wreszcie w nazwie rodowej wieśniaków na kraińskiej górze pod Łysicą — Zagozda.
- ↑ Ks. Józef Gacki. "Benedyktyński klasztor na Łysej górze". Warszawa 1873. Str. 22.
- ↑ Ks. Kamil Kantak. Dzieje Kościoła Polskiego. Początki metropolii. Gdańsk 1912. Str. 244.
- ↑ Słownik Geograficzny. Święta Katarzyna.
- ↑ Ks. Józef Gacki. Benedyktyński klasztor Świętego Krzyża na Łysej górze, Warszawa 1873. Str. 85.
- ↑ Prace Filologiczne. Tom III. Zeszyt I. Warszawa 1889 Str. 704.
- ↑ Prof. Dr Łoś. "Początki piśmiennictwa"... Str. 175.
- ↑ Ks. Józef Gacki. "Benedyktyński klasztor... Str. 149.
- ↑ Str. 215.
- ↑ Prof. Jan Łoś. "Początki piśmiennictwa..." Str. 176.
- ↑ Ks. Józef Gacki. "Benedyktyński klasztor..." Str. 29.
- ↑ Zbiór Wiadomości do antropologii krajowej. Kraków 1878, 1879, 1880. t. II, III,IV. Materiały do etnografii ludu polskiego z okolic Kielc. Zebrał ks. Władysław Siarkowski.
- ↑ Mikołaj Rej w Postylli — "Pieniędzy rzkomo w gołą rękę brać nie chce, ale do mieszka daj przedsię".
- ↑ Zbiór wiadomości do antropologii... Kraków 1879. Tom III. Str. 33.
- ↑ Prace Filologiczne, 1891. Tom III. Star. 71.