Spartakus (Vrchlický)
Odetchnął Rzym z głębi. Stłumiony już bunt,
Czerń podła skruszona w swej mocy,
Podstępem a siłą zdobyto ich grunt,
I bojem i we dnie i w nocy.
Na wszystkich gościńcach krew tylko a krew,
W krwi słońce stoczyło się złote,
Ten jęczy konając, ten ryczy jak lew,
O! miało dziś wojsko robotę!
Sześć razy po tysiąc ma krzyżów tu stać,
Ku Kapui, gdzie idzie ta droga,
By czarę zwieńczoną mógł podnieść i piać
Zwycięzca, pan miasta, pół-boga.
Sześć razy po tysiąc już krzyżów się ćmi,
Z każdego się krwawy trup zwiesza,
A z miasta grzmią pieśni, i orgia tam grzmi,
I z mrących jękami się miesza.
Wtem Krassus nad ciżbę wypuścił grzmot słów,
I zgłuszył jej szumy wichrowe:
— A gdzie to Spartakus? Ja tysiąc tych głów
Za jego rad oddałbym głowę!
— Padł — rzecze niewolnik. — W bojowy on wir,
Najpierwszy za śmiercią, za sławą,
Jak piorun się rzucił, i — wieczny mu mir —
Padł z piersią przeszytą i krwawą. —
— Sam, trupa! — grzmi Krassus. — Na pierwszym ze wszech
Tych krzyżów, niech będzie przybity!
I poszedł po ciżbie gon, rozruch i śpiech,
Wre motłoch służalców opity.
Już wlecze w kurzawie zczerniałe i w krwi,
Spartaka potężne zwłok brzemię,
Na pierwszy krzyż ciągną i podnieść je chcą,
Lecz trzykroć im spadły na ziemię.
Więc w łańcuch je skuli i wlekli na słup,
I głowę do drzewa przybili,
A kiedy w powietrzu zawisnął ten trup,
W oblicze mu plwali, i pili.
Brzęczały puhary przez całą tę noc,
Ku sławie tej pańskiej już Romy,
Co starła bunt czerni tej podłej i moc,
Spartakus zaś trwał nieruchomy.
Głęboki mu spokój padł na twarz i cień,
A w oku zastygło pytanie:
— O ziemio, niem błyśnie wolności twej dzień,
Co krzyżów tu jeszcze powstanie?!