Strona:PL Eugène Demolder - Mała służąca.djvu/13: Różnice pomiędzy wersjami

[wersja przejrzana][wersja przejrzana]
 
Status stronyStatus strony
-
Przepisana
+
Skorygowana
Treść strony (podlegająca transkluzji):Treść strony (podlegająca transkluzji):
Linia 1: Linia 1:
na weselu babce, zmarłej w ośmdziesiątym roku bogobojnego żywota. Matka odwróciła ją na lewą stronę, przeszyła, — i jest śliczna. Troszkę spłowiała tylko, ale wiadomo wszystkim, że zielony kolor jest nietrwały.<br />
na weselu babce, zmarłej w ośmdziesiątym roku bogobojnego żywota. Matka odwróciła ją na lewą stronę, przeszyła, — i jest śliczna. Troszkę spłowiała tylko, ale wiadomo wszystkim, że zielony kolor jest nietrwały.<br />
{{tab}}— Musisz mieć dwa czepeczki, dwa krochmalne kołnierzyki — wylicza strapiona Brctonka. — Czy je potrafisz uprasować?<br />
{{tab}}— Musisz mieć dwa czepeczki, dwa krochmalne kołnierzyki — wylicza strapiona Bretonka. — Czy je potrafisz uprasować?<br />
{{tab}}Andzia uspokaja matkę. Nieraz widziała, jak to się robi. Jedno przeciągnięcie żelazkiem po czepku. Kołnierzyki osłania się słomą, tej chyba nie brak wszędzie.<br />
{{tab}}Andzia uspokaja matkę. Nieraz widziała, jak to się robi. Jedno przeciągnięcie żelazkiem po czepku. Kołnierzyki osłania się słomą, tej chyba nie brak wszędzie.<br />
{{tab}}Kobieta po namyśle otwiera wielką szafę, tu spoczywają już od lat dwudziestu wszystkie jej czepki, wszystko, co nosiła we własnem dzieciństwie.<br />
{{tab}}Kobieta po namyśle otwiera wielką szafę, tu spoczywają już od lat dwudziestu wszystkie jej czepki, wszystko, co nosiła we własnem dzieciństwie.<br />
{{tab}}— Dzięki Bogu! — z ulgą oddycha dziewczynka. — Nie pójdę w świat z gołą głową.<br />
{{tab}}— Dzięki Bogu! — z ulgą oddycha dziewczynka. — Nie pójdę w świat z gołą głową.<br />
{{tab}}Z przepaścistych głębin rodzinnego sprzętu wychyla się na izbę czarny, jedwabny fartuszek, w paru miejscach zaledwie przetarty, taki jeszcze śliczny, z kieszonkami! Andzia zapuszcza w nie drobne, poniszczone ręce. Z jakąż radością wsunie tu pierwsze pieniądze, zdobyte własną pracą.<br />
{{tab}}Z przepaścistych głębin rodzinnego sprzętu wychyla się na izbę czarny, jedwabny fartuszek, w paru miejscach zaledwie przetarty, taki jeszcze śliczny, z kieszonkami! Andzia zapuszcza w nie drobne, poniszczone ręce. Z jakąż radością wsunie tu pierwsze pieniądze, zdobyte własną pracą.<br />
{{tab}}Jednego ranka syn kolonisty przybiegł na ściernisko, gdzie Andzia pasła gęsi i pracowicie zbierała porzucone kłosy. Już zdała macha ręką, coś krzyczy, zadyszany, głośno.<br />
{{tab}}Jednego ranka syn kolonisty przybiegł na ściernisko, gdzie Andzia pasła gęsi i pracowicie zbierała porzucone kłosy. Już zdala macha ręką, coś krzyczy, zadyszany, głośno.<br />
{{tab}}— Prędzej! Prędzej! — woła. — Jedziesz do Paryża!<br />
{{tab}}— Prędzej! Prędzej! — woła. — Jedziesz do Paryża!<br />
{{tab}}Twarz dziewczynki blednie i pokrywa się nagle wielkim smutkiem. Strwożonym półszeptem
{{tab}}Twarz dziewczynki blednie i pokrywa się nagle wielkim smutkiem. Strwożonym półszeptem