Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/215: Różnice pomiędzy wersjami

[wersja przejrzana][wersja przejrzana]
Grobur (dyskusja | edycje)
 
Status stronyStatus strony
-
Przepisana
+
Skorygowana
Treść strony (podlegająca transkluzji):Treść strony (podlegająca transkluzji):
Linia 1: Linia 1:
{{tab}}— Oj, panie, dziękuję wam! — szepnął chłopak, nie wierząc własnym uszom. — Poniosę wasze wędki, bo swoje na jeziorze w dziupli wierzbowej zostawiłem.<br />
{{tab}}— Oj, panie, dziękuję wam! — szepnął chłopak, nie wierząc własnym uszom. — Poniosę wasze wędki, bo swoje na jeziorze w dziupli wierzbowej zostawiłem.<br>
{{tab}}— Daleko do jeziora — z pewnym niepokojem spytał Malewicz, bo noga bolała go od długiego trzęsienia się na wozie.<br />
{{tab}}— Daleko do {{Korekta|jeziora|jeziora?}} — z pewnym niepokojem spytał Malewicz, bo noga bolała go od długiego trzęsienia się na wozie.<br>
{{tab}}— Gdzież tam! — zawołał malec. — Za kwadrans dojdziemy, panie, a jeżeli biegiem — to i prędzej!<br />
{{tab}}— Gdzież tam! — zawołał malec. — Za kwadrans dojdziemy, panie, a jeżeli biegiem — to i prędzej!<br>
{{tab}}— Nie, pójdziemy sobie, jak na poważnych rybaków przystało! — zaśmiał się Olek.<br />
{{tab}}— Nie, pójdziemy sobie, jak na poważnych rybaków przystało! — zaśmiał się Olek.<br>
{{tab}}Ścieżka leśna doprowadziła ich do Białego jeziora.<br />
{{tab}}Ścieżka leśna doprowadziła ich do Białego jeziora.<br>
{{tab}}Coprawda, zabrało im to całe półgodziny, lecz chłopak nie miał żadnego żalu do swego towarzysza, bo wiedział, że ludzie miejscowi z jakiegoś niezrozumiałego nawyku, zawsze zmniejszają rzeczywistą odległość.<br />
{{tab}}Coprawda, zabrało im to całe półgodziny, lecz chłopak nie miał żadnego żalu do swego towarzysza, bo wiedział, że ludzie miejscowi z jakiegoś niezrozumiałego nawyku, zawsze zmniejszają rzeczywistą odległość.<br>
{{tab}}Małe, prawie zupełnie okrągłe jeziorko miało istotnie białą barwę przy brzegu.<br />
{{tab}}Małe, prawie zupełnie okrągłe jeziorko miało istotnie białą barwę przy brzegu.<br>
{{tab}}Powodem tego była glina, okrywająca dno. Białe jej warstwy wybijały się też z pod darniny i torfu. Jeziorko leżało w otoku krzaków i drzew, przeglądających się w jego nieruchomej tafii.<br />
{{tab}}Powodem tego była glina, okrywająca dno. Białe jej warstwy wybijały się też z pod darniny i torfu. Jeziorko leżało w otoku krzaków i drzew, przeglądających się w jego nieruchomej tafii.<br>
{{tab}}Przesiedzieli na jeziorze do zachodu słońca, bo Malewicz tak się umówił z leśniczym, ale zdobycz ich składała się wyłącznie z okoni i miętusów.<br />
{{tab}}Przesiedzieli na jeziorze do zachodu słońca, bo Malewicz tak się umówił z leśniczym, ale zdobycz ich składała się wyłącznie z okoni i miętusów.<br>
{{tab}}Olkowi udało się wkońcu poderwać małego karpia, ale okazał się on jedynym, którego znęciły grube dżdżownice, zwisające z haczyków.<br />
{{tab}}Olkowi udało się wkońcu poderwać małego karpia, ale okazał się on jedynym, którego znęciły grube dżdżownice, zwisające z haczyków.<br>
{{tab}}Powracali więc do gajówki, przemoczeni i głodni. Kostek dźwigał worek z rybami, Malewicz niósł wędki i bosak, chociaż nie przydał mu się dziś ani razu.<br />
{{tab}}Powracali więc do gajówki, przemoczeni i głodni. Kostek dźwigał worek z rybami, Malewicz niósł wędki i bosak, chociaż nie przydał mu się dziś ani razu.<br>
{{tab}}Olek około godziny jeszcze czekał na leśniczego.<br />
{{tab}}Olek około godziny jeszcze czekał na leśniczego.<br>
{{tab}}Wyjechali z gajówki, gdy już wieczór zapadł.<br />
{{tab}}Wyjechali z gajówki, gdy już wieczór zapadł.<br>
{{tab}}Koniki biegły ochoczo. Księżyc w pełni oświetlał drogę. Leśniczy i Olek drzemali.<br />
{{tab}}Koniki biegły ochoczo. Księżyc w pełni oświetlał drogę. Leśniczy i Olek drzemali.<br>
<br /><br />
<br><br>