Społeczeństwa rodowe
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Społeczeństwa rodowe |
Pochodzenie | Pisma. Pierwsze zbiorowe wydanie dzieł treści filozoficznej i społecznej. Tom IV |
Wydawca | Związek Spółdzielni Spożywców |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Drukarnia Zrzeszenia Samorządów Powiatowych |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tom IV |
Indeks stron |
Człowiek, zrosły z pewnem miejscem, zapatrzony w swoje czasy, nie mający możności rozejrzeć się po szerszym widnokręgu nabiera przekonania, że wszystko, co go otacza, takiem pozostaje od początku świata. Jeżeli ma nawet pewne pojęcie o zmianach, zachodzących w świecie, to, w każdym razie, nie wyobraża sobie, że zmiany te są bardzo doniosłe i że podlega im wszystko, tak cały wszechświat, jak nasza ziemia wraz z tem, co się na niej znajduje: roślinami, zwierzętami i człowiekiem.
Do wytworzenia tak wąskiego poglądu na wszechświat przyczynia się zawsze religja, która jest swego rodzaju filozofją, tylko filozofją przeszłości, która stare pojęcia ludzkie chce uczynić wiecznemi, niemylnemi, świętemi.
Z tą starą filozofją musi staczać walki nowa filozofja t. j. nauka.
Pismo święte mówi, że cały wszechświat stworzony został w tym stanie, w jakim go widzimy, w przeciągu 6 dni, tymczasem nauka obecna dowodzi, że dzisiejszy stan wszechświata jest rezultatem rozwoju, który trwał miljony lat. Uczeni dowiedli, że ziemia nasza była z początku w stanie rozpalonym, że dopiero, kiedy się oziębiła, powstały na niej powoli najprzód rośliny, następnie zwierzęta, i dopiero ludzie.
Od pojawienia się człowieka na kuli ziemskiej, zaczyna się jego historja, która, jak wszystko, ciągle się zmienia. Wszystkie urządzenia ludzkie podlegają gruntownej zmianie. Religja np. dowodzi nam, że rodzina obecna zawsze od początku ludzkości była taką, jak dziś, że własność jest niezmienną.
Tak myśleli nawet najmędrsi ludzie do niedawnych czasów, i dopiero najnowsi badacze przez poznanie dzikich ludów przekonali się, że poglądy takie są zupełnie mylne, że najważniejsze urządzenia ludzkie, jak rząd, rodzina, własność, niegdyś wcale nie istniały, albo też różniły się zupełnie od dzisiejszych. Dzisiejsze również muszą zmieniać się tak samo, jak te, które je poprzedzały, muszą upaść, aby ustąpić miejsca nowym.
Na tem zasadza się cały rozwój ludzkości. Bez zmian, zachodzących w urządzeniach i prawach społecznych, ludzkość pozostawałaby dotąd w stanie pierwotnej dzikości.
Człowiek tymczasem wyszedł z tego stanu, zaopatrzył się w ogień, broń, narzędzia do pracy, odzież, zdołał ujarzmić zwierzęta, uczynić ziemię wydajniejszą, czyli żyźniejszą, wreszcie stworzyć maszyny i wszystkie niemal siły przyrody obrócić na swoje usługi.
A w miarę tego, jak się mnożyły wynalazki umysłu ludzkiego, zwiększały się także potrzeby człowieka, rosły jego uzdolnienia do wytwarzania bogactw, zjawiały się nowe dążności, chęci i wymagania, dla których już stare prawa i urządzenia społeczne wystarczającemi być nie mogły.
Tym sposobem społeczeństwo ludzkie rozwijało się ciągle. Najpierw, w czasach dzikości i barbarzyństwa, było to społeczeństwo rodowo-komunistyczne, które nie znało ani własności prywatnej, ani państwa, ani wyzysku pracy, którego członkowie wszyscy zarówno brali udział w produkcji i pracowali wspólnie.
Potem, kiedy społeczeństwo rozdzieliło się na bogatych i ubogich, panów i niewolników, kiedy powstało państwo, mamy społeczeństwo niewolnicze, którego cała produkcja wyłącznie opartą była na pracy niewolników.
Z kolei i niewolnictwo upadać zaczęło — wyzysk bogatych panów przybrał inną formę, zjawiło się poddaństwo. Wielkie gospodarstwa niewolnicze zastąpiły małe gospodarstwa chłopów poddanych i małe warsztaty poddanych rzemieślników, na których ciążyła powinność składania danin i odrabiania robocizn panu.
W tym okresie feodalizmu i poddaństwa zaczęły rozwijać się miasta, a w nich powstały wolne cechy rzemieślników, osiedlało się bogate kupiectwo; handel wzrastał coraz bardziej, mieszczaństwo rosło w potęgę, zjawiła się maszyna, fabryka i porządek feodalny z drobną własnością i pańszczyzną runął. Społeczeństwo stało się kapitalistycznem — dzisiejszem.
Tak więc po kolei upadały różne porządki społeczne, stare ustępowały miejsca nowym. Za każdym razem, gdy wynalazki ludzkie rozszerzały produkcję, wyrastały nowe potrzeby i dążności społeczne, które nie mogły się już pomieścić w istniejącym porządku społecznym, więc rozpierały go i niszczyły, stwarzając natomiast nowy, odpowiedniejszy dla siebie.
Rozwój ten nie zatrzyma się na dzisiejszem społeczeństwie, opartem na pracy najemnej i wolnej konkurencji przedsiębiorców.
Nowe przemiany społeczne w produkcji, obyczajach, potrzebach, wciskają się ciągle w stary ustrój społeczny, rozsadzają go olbrzymim klinem postępu. Mózg ludzki żyje, rozwija się i pracuje ciągle; wytworzony ogrom potrzeb i uzdolnień ludzkich nie da się już zamknąć w ciasnych ramach dzisiejszego ustroju nie pozwoli się już spętać żadnym przywilejem. Potrzebuje on już nowych form, nowych warunków życia.
I, w miarę postępowania ludzkości naprzód, przemiany społeczne odbywają się coraz prędzej; pierwotne komunistyczne społeczeństwa trwały całe tysiące lat, gdy tymczasem już społeczeństwo feodalne zaledwie kilka wieków utrzymać się zdołało.
Powiedzieliśmy wyżej w niniejszym wstępie, że takie ludzkie urządzenia, jak rodzina, własność i t. d. nie były ciągle takiemi, jak za naszych czasów. Przeciwnie, i własność i rodzina przechodziły różne zmiany w biegu dziejów. W książce naszej chcemy właśnie zapoznać czytelników z najdawniejszem społeczeństwem ludzkiem, które opierało się na rodzie i wspólnem posiadaniu ziemi oraz środków do pracy.
Czytelnik przekona się niżej, że wszystkie rzeczy i urządzenia ludzkie, ulegając ciągłym zmianom, doskonalą się nieustannie.
Pierwotne społeczeństwo było komunistycznem i rodowem. Własności prywatnej nie znano, ludzie pracowali wspólnie i wspólnie dzielili się zdobyczami swej pracy; nie było także państwa i rządu, a cała organizacja społeczna opierała się na rodach.
Społeczeństwo to istniało całe tysiące lat u wszystkich ludów i plemion. Nietylko ludy barbarzyńskie, ale i najbardziej cywilizowane narody europejskie żyły niegdyś w czasach przedhistorycznych komunistycznie. Dziś, u wielu z nich, pozostały jeszcze resztki tego pierwotnego komunizmu, jak np. w Rosji, Serbji, Bułgarji, w niektórych miejscowościach Szwajcarji i Francji, gdzie przechowało się jeszcze, w niektórych wiejskich gminach, wspólne władanie ziemią, jako zbytek czasów pierwotnych.
Społeczeństwo rodowo-komunistyczne istnieje dziś jeszcze u wielu plemion indyjskich Ameryki, między murzynami południowo-zachodniej Afryki i na wielu wyspach Oceanu Spokojnego. I tam już jednak zaczyna ono powoli upadać, do czego, w znacznym stopniu, przyczynia się wpływ handlu i kolonizacji państw europejskich.
W czasach dzikości natura panowała zupełnie nad człowiekiem. Umysł ludzki był jeszcze zbyt słaby, wiedza i uzdolnienie za szczupłe, aby człowiek potrafił ochronić się przed niebezpieczeństwami, któremi był otoczony. Nie mógł więc podołać tym przeszkodom, które mu dzika natura na każdym kroku stawiała, i umiejętnie, a bez przerwy, korzystać z jej darów. Dzikie zwierzęta zagrażały jego życiu, walczyły z nim o schronienie w jaskiniach, o pokarm. Człowiek w walce tej musiał często ulegać, uzbrojenie jego było bardzo jeszcze nieudolne i nie mogło mu dać żadnej przewagi nad tygrysem, lwem lub niedźwiedziem.
Jedyną bronią, jaką człowiek wtenczas posiadał, była maczuga, włócznia, zakończona krzemieniem, później i nóż krzemienny; łuku i strzały nie wynaleziono jeszcze. Temi narzędziami musiał człowiek bronić się przed napadem dzikich zwierząt, musiał zdobywać sobie pokarmy, polując na zwierzęta i ryby. Za pokarm służyły mu owoce, dziko rosnące na drzewach, skorupiaki wodne, ryby i zwierzyna.
Umiejętność zdobywania ognia była już znaną podówczas; otrzymywano go przez tarcie lub wiercenie drzewa; była to więc praca długa, trudna i narażona na ciągłe niepowodzenia. Ogień oddawał wielkie usługi ludziom: chronił ich od zimna, odstraszał dzikie zwierzęta, dawał możność gotowania pokarmów.
Garnków jeszcze nie znano; umiano tylko wyrabiać kosze, plecione z wiciny i trzciny, później — takież kosze oblepiano gliną, co już umożliwiało gotowanie pokarmów przy ogniu. Z włókien łyka wyrabiali liny i sznury, z miazgi drzewnej tkali coś w rodzaju płótna, co, razem ze skórami zwierząt zabitych, służyło za odzież i do pokrywania namiotów.
Ludzie mieszkali w jaskiniach; tam jednak, gdzie jaskiń brakło, lub gdzie było zbyt trudno wywalczyć je od dzikich zwierząt, tam zaczęto budować domy z drągów, albo też stawiano namioty, pokryte skórami i płótnem. Lada burza niszczyła te pierwotne mieszkania człowieka, zmuszając go do pracy na nowo.
Ani hodowla bydła, ani uprawa ziemi — nie były jeszcze znane. Ludzie żywili się tem tylko, co im dawały drzewa leśne, polowanie, rybołówstwo.
W tem zawierała się cała ówczesna produkcja żywności. Nie było żadnych stałych źródeł, dostarczających pokarmy i umiejętnie wyzyskiwanych przez człowieka, jak np., uprawa gruntu i hodowla zwierząt domowych (bydła, owiec, świń, ptactwa itp.).
Zdobywanie żywności było przypadkowe, zależało więcej od losu; raz udawało się ją dostać w dostatecznych ilościach, drugi raz brakowało zupełnie. Widzimy więc, że suma własności ludzkiej była wówczas jeszcze bardzo małą, zdobywanie zaś środków do życia przychodziło bardzo ciężko.
Ponieważ narzędzia pracy były nieudolne, człowiek narażony był ciągle na tysiączne niebezpieczeństwa ze strony natury. Brakowało mu trwałego domu dla schronienia się, dobrej broni do walki z dzikiemi zwierzętami, zręcznych narzędzi do polowania, do łowienia ryb, do wyrabiania odzieży, sprzętów i naczyń.
Dzika natura panowała nad nim wszechwładnie. W tym to okresie, bezsilny, otoczony niebezpieczeństwami, człowiek, będąc mało jeszcze rozwiniętym umysłowo i posiadając ubogą wiedzę, nauczył się widzieć w naturze jakąś wszechpotężną, straszną i srogą istotę, jakieś bóstwo, które panowało nad nim despotycznie, przed którem się korzył, zanosząc ofiary i modły.
Małe rozwinięcie umysłu czyniło człowieka bezsilnym wobec niebezpieczeństw otaczającej natury i niedołężnym wobec trudów dzikiego życia. Tylko w gromadzie z innymi mógł się czuć bezpiecznym, mógł zdobywać sobie większe zapasy żywności i być pewniejszym uniknięcia głodu.
Słabość pierwotnego człowieka stała się przyczyną wytworzenia się najpierwszych gromad ludzkich.
Pojedyńczy człowiek nie mógł sam poradzić w trudnej walce o byt, jaką prowadzić był zmuszony. Sam on nie mógł ani uchronić się przed dzikiemi zwierzętami, ani zdobywać sobie pokarm w dostatecznej ilości; jego broń i narzędzia pracy jeszcze nie mogły zapewnić mu przewagi nad naturą. Łączenie się w gromady stało się więc dla niego nieodzownym warunkiem bytu.
W poszukiwaniu ryb, najgłówniejszej żywności swojej, ludzie szli brzegiem rzek, mórz i jezior na wszystkie strony. Tak oddalając się ciągle od swojej pierwotnej siedziby, spotykali plemiona obce, niechętnie patrzące na przybyszów jako na współzawodników. Stąd też między obcemi plemionami toczyła się zazwyczaj zacięta walka; człowiek z obcego plemienia był zwykle zabijany i zjadany, jak zwierzyna na uczcie. W tych więc wędrówkach za żywnością ludzie musieli także dla skutecznej walki z obcymi trzymać się łączności gromadzkiej.
Jednem słowem, ponieważ ani siła, ani praca pojedyńczego człowieka nie była wystarczającą dla zachowania go przy życiu, przeto łączenie się w gromady z innymi, tworzenie grup społecznych — było koniecznością.
Grupy te w początku podobne były do stad zwierzęcych. W r. 1887 u źródeł rzeki Orinoko odkryte było plemię w stanie bardzo pierwotnym. Bez odzienia, bez domu, bez narzędzi, karmiąc się robakami, które wykopywali paznogciami, i latoroślami, które odgryzali zębami, nie wiele różnili się od stada małp, zamieszkujących lasy podzwrotnikowe. Stosunki płciowe w podobnych grupach są bezładne.
U Borneańczyków np. mężczyzna zdobywa na pewien czas kobietę i żyje z nią, dopóki nie zostaną wychowane dzieci. Łączą się, nie zwracając uwagi na żadne pokrewieństwo: rodzice z dziećmi, bracia z siostrami.
Dopóki takie stosunki trwały wśród grup ludzkich, te ostatnie zawsze musiały być słabe i nieliczne, gdyż potomstwo, pochodzące ze stosunków pomiędzy sobą bliskich krewnych, jest niezdrowe i wymiera. W ciągu dziejów, wśród grup ludzkich mogły zjawić się takie, które wskutek pewnych naturalnych przyczyn zaniechały podobnych stosunków płciowych.
Grupy takie, wydając potomstwo silniejsze i zdrowsze w walce o byt, toczonej przez pojedyńcze plemiona pomiędzy sobą miały więcej szans do utrzymania się przy życiu i do zwyciężenia innych, pozostających w stosunkach bezładnych. W taki sposób drogą doboru naturalnego powstały i utrwaliły się urządzenia, dążące do ograniczenia małżeństw pomiędzy krewnymi.
Grupa pierwotna podzieliła się na pewne klasy, a mężczyznom i kobietom, należącym do tej samej klasy, nie wolno było łączyć się pomiędzy sobą. Za przykład takiej organizacji mogą posłużyć nam społeczeństwa klasowe australskie, zbadane przez angielskich uczonych. W plemieniu australskiem istniało 8 klas: cztery męskie i cztery żeńskie. Klasy te dzieliły się na 4 grupy, z których każda zawierała jedną klasę męską i jedną żeńską.
Mężczyźni i kobiety, znajdujące się w jednej grupie, byli braćmi i siostrami, i związki małżeńskie pomiędzy nimi były wzbronione. Każda z czterech grup mogła łączyć się tylko z jedną z pozostałych grup, a dzieci ich nie należały ani do grupy ojców, ani do grupy matek, lecz do jednej z dwóch pozostałych. Organizacja taka, z jednej strony zabraniając małżeństw wewnątrz grupy, nie dopuszczała stosunków płciowych pomiędzy braćmi i siostrami, z drugiej zaś strony, postanowiwszy, aby dzieci nie należały ani do grupy matek, ani do grupy ojców, powstrzymywała od stosunków płciowych pomiędzy rodzicami i dziećmi. Np. grupa 1-sza mężczyzn żeni się z grupą 4-tą kobiet. Gdyby dzieci należały do którejkolwiek z grup rodzicielskich, to ponieważ wszyscy mężczyźni grupy 1-szej byli mężami wszystkich kobiet grupy 4-tej i naodwrót, więc istniałyby małżeństwa między rodzicami i dziećmi.
Widzimy tutaj, że pierwotne stosunki zmieniły się. Wspólność mężów i żon jeszcze naturalnie istniała, lecz już z pewnemi ograniczeniami.
Rodzone lub stryjeczne siostry jednej grupy były wspólnemi żonami drugiej grupy mężów, pomiędzy którymi jednak bracia ich znajdować się nie mogli. Również pewna ilość braci rodzonych lub bardziej oddalonych miała we wspólnem posiadaniu pewną ilość żon, pomiędzy któremi znowu siostry tych mężczyzn znajdować się nie mogły.
Taką była ówczesna rodzina i ówczesne małżeństwo. Określić je można w ten sposób: wzajemna wspólność kobiet i mężczyzn wewnątrz pewnego koła rodzinnego — z którego wyłączeni byli bracia kobiet i siostry mężczyzn. Taka forma rodziny i małżeństwa istniała podówczas wyłącznie i tak samo uważaną była przez ówczesnych ludzi za jedynie moralną i prawną, za jaką dzisiejsi uważają jednożeństwo. Widzimy więc, że w rozwoju ludzkości rodzina i małżeństwo ulegały także zmianom.
Grupy, podzielone na klasy, potworzyły rody, jako jednostki dla wzajemnej pomocy i obrony. Ród był zbiorem krewnych, pochodzących od tego samego wspólnego przodka. Ludzie, należący do tego samego rodu, nie mogli wchodzić z sobą w związki małżeńskie, a to dla tego, aby uniknąć stosunków kazirodczych[2]. Mąż więc nie mógł należeć do tego samego rodu, co żona, i odwrotnie.
Ród posiadał swoje imię rodowe lub szereg imion, do używania których on tylko jeden miał prawo; tym sposobem nazwa pojedynczego człowieka wskazywała zarazem, do jakiego rodu on się zalicza. Ród posiadał swój wspólny cmentarz, wspólne swoje siedziby, gospodarstwo wspólne i wspólny samorząd.
Ród był najmniejszą grupą ludzką w pierwotnem społeczeństwie. Dawał on trwałą opiekę każdemu ze swych członków i dlatego w owej epoce dzikości był nieodzownie potrzebny dla istnienia i dalszego rozwoju ludzkości.
Z czasem, ponieważ ludność wzrastała, rody mnożyły się liczebnie, stare więc rody rozpadały się na kilka nowych, które, nie zapominając o swych pierwotnych związkach krwi i czując wzajemną potrzebę łączności, znowu kojarzyły się pomiędzy sobą, tworząc tym sposobem większe grupy społeczne, bractwa. Wiele takich rodów zamieszkujących na tej samej przestrzeni ziemi i mówiących tem samem narzeczem[3] — stanowiło plemię. Zdarzało się też często, że sąsiadujące z sobą plemiona, mówiące narzeczami tego samego języka, dla wspólnej obrony lub jakichkolwiek wspólnych interesów tworzyły między sobą związek czyli federację. Taka federacja plemion stanowiła najszerszą organizację, podówczas znaną. Drogą zupełnie naturalną rozwija się cały ustrój rodów, bractw i plemion z raz powstałej najpierwszej gromady społecznej — z rodu. Wszystkie te trzy związki społeczne są grupami, przedstawiającemi różne stopnie powinowactwa.
Każda z nich stanowi zamkniętą w sobie całość, zajętą swemi własnemi sprawami, każda jednak dopełnia zarazem drugą. Tak więc wielki zbiór rodów to było społeczeństwo pierwotne. Ród, bractwo, plemię i federacja plemion — to była organizacja tego społeczeństwa. Rządziły i gospodarowały grupy rodowe. Nie było więc państwa na wzór dzisiejszego z panowaniem jednej klasy nad drugą. Całe społeczeństwo rodowe przedstawiało jakby jedną wielką rodzinę, obejmującą tysiące członków wolnych, równych i wspierających się wzajemnie. Celem tego społeczeństwa było danie trwałej opieki każdej jednostce, która wtedy była jeszcze sama przez się słabą i nie zdołałaby prowadzić samodzielnie walki o byt z otoczeniem.
Wskutek słabości pierwotnego człowieka wobec otaczającej natury, musiało się wytworzyć społeczeństwo komunistyczno-rodowe, musiało się wytworzyć koniecznie, jako jedynie możliwa naówczas forma życia społecznego ludzkości.
Ludzie pierwotni żyli z polowania i rybołówstwa; nie znali jeszcze ani uprawy ziemi, ani hodowli bydła. Polowanie i rybołówstwo były to jedyne źródła, dostarczające im pokarmu, w tych więc zajęciach zamykała się większa część ich pracy. Od pomyślnego polowania i rybołówstwa zależał całkowicie byt pierwotnych ludzi. W naszem społeczeństwie głód lub dostatek zależą od przyczyn społecznych, od tego, jaki obrót wezmą interesy kapitalistów; w społeczeństwie pierwotnem dobrobyt ludzi zależał wyłącznie od ich zdolności, siły i od sprzyjających warunków samej natury.
Ilość upolowanej zwierzyny, wyciągniętych ryb z wody stanowiła o bogactwie społeczeństwa rodowego. Człowiek miał do pokonania te tylko trudności, jakie mu stawiała dzika otaczająca natura; nie było ludzi, którzy by chcieli wyzyskiwać, nie było urządzeń społecznych, które by go ciemiężyły.
Zanim umysł ludzi doszedł do tak ważnych wynalazków, jak sposób uprawiania ziemi i hodowla bydła, zanim zdołał poznać tajemnice natury i zapanować nad nią doskonałością swych urządzeń technicznych, polowanie i rybołówstwo były jedynym prawie przemysłem, za pomocą którego ludzie zdobywali sobie środki do życia. Maczuga i włócznia stanowiły jedyne narzędzia pracy, jedyną broń, znaną podówczas.
Łuk i strzała ukazały się dopiero później. Zdobywanie środków do życia nie było więc rzeczą łatwą: brakowało sieci do łapania ryb, brakowało łuku i strzał do zabijania chyżo umykających zwierząt. Pojedynczy człowiek ze swoją włócznią i maczugą nie zdołałby upolować ani jednego zająca lub kozy dzikiej, nie mógłby złowić ani jednej ryby: praca osobista, indywidualna, praca jednostki znaczyła bardzo mało, wobec tego, że pokarmy zdobywały się przez polowanie i że narzędzia używane do tego, były bardzo niedostateczne. Pojedynczy człowiek, pracując samopas, nie mógłby zdobyć sobie ani pokarmu w odpowiedniej ilości, ani skór dla okrycia się przed zimnem, ani zbudować trwałego schronienia. Narażony na głód, zimno, napady zwierząt drapieżnych, ginąłby niechybnie. Tylko pracując wspólnie z innymi, zdobywał sobie środki do życia.
Dla tego też wspólność pracy była najgłówniejszą podstawą społeczeństwa pierwotnego. Wszystkie prace, jak polowanie, połów ryb odbywały się zawsze wspólnie przez całe gromady ludzi. Ród, kilka rodów razem, lub nawet całe plemię przystępowano do wspólnej pracy. Z badań, jakie prowadzą uczeni podróżnicy nad plemionami, które dziś jeszcze żyją w stanie pierwotnym, możemy sobie dokładnie przedstawić, w jaki sposób odbywała się w społeczeństwie rodowem wspólna praca nad zdobyciem sobie pokarmów.
Na polowanie wychodziła cała osada, często całe plemię. Jeżeli polowanie odbywało się w gęstych krzakach, to krzaki te otaczali ze wszystkich stron i zapalali. Przestraszone zwierzęta uciekają wtedy od płomieni do miejsc niezarosłych, lecz zanim dobiegną, spotykają w drodze płomienie zapalone z przeciwnej strony i muszą biec napowrót, straszone głośnemi okrzykami. Tak biegają w kółko, póki nie oszaleją ze strachu i nie rzucą się między myśliwych.
Jeżeli polowanie odbywało się na równinie, to wybierano zawsze miejsce otwarte, okrążone lasem. Zwierzęta otaczano ze wszystkich stron i w ten sposób utworzone z ludzi koło zwężało się coraz bardziej, dopóki strwożone zwierzęta zaczęły uciekać na wszystkie strony, napotykając po drodze myśliwych. Wtedy ci rzucali się na nie, zabijając dzidami i maczugami.
Nietylko mężczyźni brali udział we wspólnych pracach. W Australji np., jak opowiada podróżnik Oldfield, na polowanie na kangurów wychodzi całe plemię. Wybrawszy stosowne miejsce, mężczyźni kładą się w trawie, w niewielkiej jeden od drugiego odległości w dolinie, a kobiety i dzieci wchodzą na pagórki, strasząc kangury i starając się skierować ich bieg w dolinę, gdzie ukryci są mężczyźni. Zwierzęta instynktownie wybierają ten kierunek, bo biec w tą stronę najłatwiej. Gdy stado kangurów z hałasem przebiega koło myśliwych, każdy z nich, po kolei, powstaje z zasadzki i zabija jednę lub parę sztuk zwierzyny. Tym sposobem pomagają sobie wzajemnie, dopóki stado nie ominie ostatniego myśliwego, wtenczas zaczynają zbierać wspólną zdobycz.
W społeczeństwie komunistycznem nie było jeszcze podziału pracy. Wszyscy pracowali wspólnie, w pracy zaś nie uczestniczyli tylko chorzy, starzy i dzieci. Pomiędzy mężczyzną a kobietą nie istniał jeszcze głęboki przedział. Kobieta, słabsza od natury i wskutek naturalnych potrzeb (połogi) odrywana na pewien czas od roboty, od początku zaczęła spełniać roboty lżejsze i domowe, jednak, jak widzimy z ostatniego przykładu, brała ona udział i w męskich zajęciach.
Przy połowie wielorybów w Grenlandji, kobiety idą na wyprawę razem z mężczyznami, aby im naprawiać ubrania, a w razie potrzeby i łódki. Mężczyźni na pojedynczych „bajdarach“ (łodziach morskich) płyną naprzód wprost na wieloryba i przebijają go harpunami, do których przyczepione są pęcherze ze skór foki, aby podtrzymywały zdobycz na powierzchni morza. Kiedy wieloryb zmęczy się, dobijają go swemi dzidami.
Wspólność pracy jest wynikiem konieczności, gdyż wysiłki pojedyńczego człowieka nie pokonałyby trudności. Tym sposobem brak łuku i strzelby zastąpiony został przez wspólność pracy całej gromady ludzi, a przy połączeniu sił nawet bez wyższej broni zdobycze bywały wielkie.
Podobnież przy połowie ryb dawano sobie radę bez sieci. Gromada ludzi z 40 — 50 osób złożona wchodzi do wody płytkiej i czystej, tworzy szerokie półkole i napotykane większe ryby kłuje ostremi dzidami z twardego drzewa. W taki sposób dziś jeszcze łowią ryby w szerokich rzekach Australji.
W Syberji tak sobie radzą ludzie bez sieci przy połowie ryb. Cała wieś wyprawia się na Kołymę (rzeka w Syberji) i w poprzek rzeki buduje płot, który wstrzymuje bieg ryb; pośrodku urządza się otwór, w który wstawiają koszyk. Ryby starają się przepłynąć przez otwór i wpadają do koszyka. Robota to tak lekka, że zajmują się nią przeważnie kobiety.
Tongańczycy, mówi West, zastawiają na brzegu morza pomiędzy dwiema łodziami sieci. Kilkanaście łódek ustawia się w koło, urządziwszy pomiędzy łódkami przegrody z liści palmy kokosowej, aby ryby nie mogły się wymykać, zwężają to koło coraz więcej, aż wreszcie wszystkie ryby spędzą do sieci.
Wszystkie te przykłady przekonywują nas, że nasi przodkowie, pomimo, iż używali tylko bardzo prostych narzędzi, jak dzida, maczuga, to jednak, pracując wszyscy wspólnie, zdobywali sobie pokarm, wystarczający dla wszystkich.
Gdzie więc praca pojedyńczego człowieka nie mogłaby nie zrobić dla braku odpowiednich narzędzi lub zrobiłaby bardzo mało — tam zbiorowa praca gromady ludzi działających łącznie i zgodnie zaspakaja wszystkie potrzeby.
Tak samo później, gdy ludzie nauczyli się wyrabiać sieci z włókien roślinnych, wspólność pracy przy połowie ryb nie straciła swego znaczenia; sieci bowiem wyrabiały się przez całą osadę, mogły więc tylko być wspólnie używane. Dziś jeszcze żyjące plemię Otaitianów wyrabia sieci wspólną pracą całego okręgu; każdy, wyrobiwszy oddzielny kawałek, zanosi go do domu naczelnika, gdzie te kawałki składają się w całość. Tym sposobem w krótkim czasie mogą mieć sieci ogromnych rozmiarów.
Wyrób łodzi, budowa szałasów z drzewa były także za uciążliwemi sprawami dla pojedyńczego człowieka: drzewa musiały być ścinane, rąbane i obrabiane kamiennymi toporami i kamiennymi nożami, bo żelaza jeszcze ludzie nie znali. Była to więc praca nazbyt długa, uciążliwa, by pojedyńczy człowiek skutecznie i w krótkim czasie mógł jej podołać.
Jeżeli mieszkaniec wysp Karolińskich chce zbudować łódź, to najpierw wyszukuje drzewo i zwołuje swych współplemieńców do pomocy. Całą gromadą zabierają się oni do roboty i zaczynają rąbać odrazu ze wszystkich stron, aby padające drzewo u podstawy nie rozszczepiło się i nie stało się przez to nieprzydatnem. Niekiedy muszą ściąć kilka drzew, zanim znajdzie się odpowiednie.
Zrąbane drzewo ciągną, za pomocą sznurów, do wspólnego domu i zostawiają je przez kilka miesięcy na słońcu, żeby wyschło. Następnie pod kierunkiem doświadczonego budowniczego 30-tu ludzi bierze się do roboty. Można sobie wyobrazić, ile to pracy musi kosztować sporządzenie łodzi, zwłaszcza przy złych narzędziach. Nic też dziwnego, że pracują oni wspólnie.
Żyjąc plemionami, ludzkość pierwotna musiała budować obszerne mieszkania, aby pomieścić w nich wszystkich swoich członków.
Oto, jak Duperrey opisuje mieszkania na pewnej wyspie:
Domy posiadają wielkie, wynoszące około 40 stóp wysokości przy odpowiedniej długości. Oprócz domów zwyczajnych znajduje się w każdym okręgu dom społeczny, gdzie odbywają się zebrania, przechowują się łódki i inne wspólne narzędzia gromady.
Podróżnik Jukes (Dżuks) tak charakteryzuje domy na Nowej Gwinei:
Dom — mówi on, — zbudowany był z gliny i spoczywał na mnóstwie słupów, które zapewne były pniami drzew, wznoszących się niegdyś na tem miejscu. Podłoga składała się z ułożonych na tych słupkach belek, na których dosyć rzadko ułożone były deski. Była ona równa, gładka i mocno trzymała się pod nogami. Dom miał około trzydziestu stóp szerokości i 300 stóp długości. Dach był pięknie zbudowany z liści palmy sagowej. Ściany zrobione były z bambusowych słupów, połączonych pomiędzy sobą. Z każdej strony domu znajdowało się troje drzwi, z których środkowe były najszersze.
W pueblosach[4] Nowego Meksyku domy są murowane. Mieszkania urządzone dobrze i utrzymane czysto; jedna izba przeznaczona na przyrządzenie pokarmów, druga na zboże i zimowe zapasy, trzecia służy za sypialnię. Przed drzwiami zbudowane są balkony, gdzie mieszkańcy schodzą się na rozmowy. Ogromna izba podziemna służy jednocześnie: za łaźnię, wspólną salę obrad, klub i świątynię. Jest to szeroka, podziemna grota, nad którą, na kamiennych słupach, tuż nad powierzchnią ziemi wznosi się dach. Z boku ustawione są ławy, a pośrodku kamień z wydrążeniem, w którem palą się ciągle wonne rośliny.
Jeżeli zwrócimy uwagę na to, że narzędzia, któremi pierwotny człowiek budował swoje domy, były bardzo proste, to zrozumiałą będzie dla nas konieczność wspólnej pracy przy budowie takich domów. I oczywiście w licznych opisach podróżników znajdujemy przykłady tego.
Kiedy wódz naczelny na wyspach Sandwickich kazał budować dom, wszystkie grupy musiały brać udział w pracy, chociaż każda z nich brała na siebie pracę innego rodzaju. Podczas gdy jedni wyprawiali się w góry po drzewo, inni zbierali trawę na dach, lub kręcili sznury. Kiedy materjał był już zebrany, w balach wiercono dziury, obrabiano krokwie, ustawiano dom, pokrywano dachem. Tym sposobem dom mógł być zaczęty i skończony w przeciągu trzech dni. Drzewo, często wielkich rozmiarów, dostarczane było z daleka z wewnątrz kraju.
Bardziej ożywionej sceny — mówi Williams, — jak pokrycie domów na wyspach Fidżi, trudno sobie wyobrazić. Skoro już zebrano dostateczną ilość materjału naokoło domu, gromadzi się do 300 mężczyzn i chłopców; każdy z nich oczekuje jakiejś pracy. Robotnicy wewnątrz domu umawiają się ze znajdującemi się zewnątrz; każdy wiąże to, co inny położy.
Kiedy już wszyscy zajęli swe miejsca i gorąco zabrali się do roboty, to wołanie i krzyki o trawę, trzcinę, gałęzie, wydawane przez 200 — 300 podniesionych głosów, wraz z ugniataniem słomy i głośnymi okrzykami radości przedstawiały rodzaj wieży Babel na małą skalę.
Przekonaliśmy się, że wspólność pracy w pierwotnych zajęciach człowieka, jak myśliwstwo, rybołówstwo, budowa domów, łodzi i t. p. była niezbędną.
Lecz i później, kiedy ludzie doszli do wynalazku rolnictwa, wspólna praca była rzeczą również konieczną.
Można sobie przedstawić, ile to pracy kosztowało karczowanie lasów, tak niezbędne w rolnictwie, jeżeli mieszkańcy południowej Ameryki na zrąbanie jednego drzewa, za pomocą kamiennej siekiery, potrzebują dwóch miesięcy czasu.
Pierwotni nasi przodkowie zamieszkiwali krainy przeważnie bezdeszczowe, musieli więc, zajmując się rolnictwem, korzystać z perjodycznego wylewu rzek lub zaprowadzać sztuczne nawadnianie.
I jedno i drugie zmuszało do wspólnej pracy, pojedynczy człowiek był tu bezsilny.
Rzeka wylewała perjodycznie; potrzeba było bronić się, jeżeli wylew był za silny, stawiać tamy, przeprowadzać wodę z jednego miejsca na drugie, kopać kanały, aby woda dochodziła do dalszych miejscowości; wszystko to wymagało silnej, zbiorowej pracy.
Eyre opisuje, że w Australji znalazł wielką ilość kanałów, podobnych więcej do dzieła rąk człowieka cywilizowanego, niż dzikiego. Niektóre z tych kanałów, około 500 jardów długości, 2 stopy szerokości i od 18 cali do 2-ch stóp głębokości, łączyły się wzajemnie i rozprowadzały wodę na przestrzeni do 10 akrów.
Tennent znalazł na Cejlonie mnóstwo zburzonych stawów, których objętość wskazuje, że nawadniały one niegdyś całe okręgi, które obecnie zmieniły się w pustynie. Każdy z podobnych stawów wymagał do swego zbudowania tysiąca rąk. Uprawa ziemi zależała w zupełności od zapasu wody, znajdującej się w stawie każdej wsi; woda mogła być sprowadzoną tylko wspólną pracą całej gminy, a następnie wspólnemi siłami rozprowadzoną po polach ryżowych, uprawianych wspólnie przez mieszkańców.
We wszystkich tych pracach zgoda i spójnia były do tego stopnia niezbędne, że przepisy o wypełnianiu ich wyrzynali przodkowie nasi na skałach, jak gdyby chcąc na wieki przekazać swym potomkom konieczność łączności.
Tak więc, ponieważ zdobywanie pokarmów przychodziło z trudnością, ponieważ narzędzia pracy były jeszcze bardzo nieudolne, a praca ciężka, to odosobniona praca pojedynczego człowieka miała jeszcze bardzo mało znaczenia i nie wystarczała mu do zaspokojenia jego potrzeb. To właśnie powodowało, że: praca wspólna całej gromady ludzi była konieczną, jako warunek ich bytu.
Najprostszy interes każdego człowieka, interes zachowania się przy życiu, skupiał ludzi w gromady i zmuszał ich do wspólnej pracy. Pierwotny człowiek, przy małym swym zasobie wiedzy, zaopatrzony w grube i niezdarne narzędzia, jak maczuga, włócznia, nóż i topór kamienny, nie umiejąc jeszcze wyzyskiwać natury, ani dopomagać sobie w pracy wynajdywaniem różnych ułatwiających sposobów, — taki człowiek pierwotny musiał w życiu wspólnem, w komunizmie szukać opieki i siły do prowadzenia walki o byt. A i później, gdy narzędzia pracy znacznie się ulepszyły, gdy były wynalezione łuk i strzała, gdy ludzie zaczęli wyrabiać sieci, gdy było zaprowadzone w rolnictwie nawadnianie, praca wspólna, jak to powiedzieliśmy wyżej, była konieczną, gdyż dostarczała więcej pokarmów, lepszych narzędzi, mieszkań, zabezpieczała przed głodem, zimnem, napadem zwierząt drapieżnych.
Człowiek więc musiał łączyć się z gromadą, żyć, pracować i radzić wspólnie.
Wspólność pracy w rybołówstwie, polowaniu, rolnictwie, w budowie domów, łódek, sieci itd. pociągała za sobą wspólną własność.
Nikt nie mógł rościć pretensji do kawałka ziemi, lasu, do jeziora lub rzeki rybnej, jako do swej osobistej własności, bo nie mógł sam jeden z nich użytkować. Co by przyszło pierwotnemu człowiekowi z tego, gdyby wziął sobie na swoją wyłączną własność kawał gruntu lub lasu, wobec tego, że nie zdołałby sam jeden ani tego gruntu uprawić, ani zwierzyny w tym lesie upolować? Własność osobista, prywatna, nic by mu dać nie mogła; on potrzebował pomocy całej gromady, całego swego rodu, sam sobie wystarczyć nie mógł, nie umiał. Jego pojedyńcza praca była jeszcze nazbyt nieudolną, aby go wyżywić mogła; wyzyskiwać nie było kogo, bo wszyscy byli równi i mieli te same prawa. Dla tego też własność prywatna, nie dając nikomu korzyści, ani przewagi, nie istniała w społeczeństwie rodowem. Człowiek ówczesny, gdyby wydzielił sobie na osobiste posiadanie kawał gruntu lub lasu, musiałby sam jeden pracować na siebie; pomocy gromady już by mieć nie mógł, znosiłby głód i niedostatek. Walcząc z przeszkodami, rychło by przepadł ze swą własnością.
Wspólność pracy, potrzeba pomocy i opieki gromady stanowiła główną przyczynę tego, że w społeczeństwie pierwotnem własność prywatna nie istniała i nawet pojęcie o niej wytworzyć się jeszcze nie mogło.
Ziemia, las ze zwierzyną, rzeki i jeziora, jednem słowem cały obszar, na którym plemię zamieszkiwało ze wszystkiemi bogactwami, jakie natura dawała, wszystko to stanowiło wspólną własność całego plemienia, do której nikt nie rościł praw osobistych. Domy, łódki, sieci i narzędzia były wspólną własnością rodów, które je budowały i robiły. Człowiek pierwotny, nie znając jeszcze ani wyzysku, ani chęci bogacenia się kosztem innych, uważałby za największą zbrodnię przywłaszczenie sobie czegokolwiek z tego wspólnego dobra. Własność prywatna zjawiła się dopiero później.
W pierwotnem społeczeństwie rodowo-komunistycznem praca ludzka miała na celu tylko zdobycie niezbędnych środków do życia, możebnych naówczas wygód i nic więcej. O zyskach, o kapitałach, o nagromadzeniu bogactw nie mogło być mowy nawet. Zwierzyna i ryby były wtenczas głównem bogactwem społeczeństwa. Las dziki i woda były jedynemi źródłami tych bogactw. Nie wymieniano jednych produktów na drugie, nie handlowano nimi. Każde plemię żyło na swoim obszarze, zupełnie odgraniczone od drugiego szerokim pasem pustyni. Na swojej ziemi znajdowało to wszystko, co mu było potrzebne, a przytem to samo, co miało i plemię sąsiednie. Handel pierwotny był zupełnie zbyteczny. Ponieważ bogactwa składały się głównie z ryb i zwierzyny, przeto nagromadzenie bogactw, a nawet przechowywanie ich nie mogło jeszcze istnieć. Ludzie nie umieli konserwować mięsa. Nadmiar zwierzyny lub ryb, który nie mógł być spożywany, odrazu ulegał zepsuciu. Widzimy to dziś jeszcze np. u kafrów w Afryce, którzy, urządzając wielkie polowanie, wybijają po kilkaset sztuk antylop, zajęcy, dzikich kotów i t. p. i nie mogą z całej tej zdobyczy użytkować, tak że masa tego, gnijąc, przepada. Dopiero później, gdy uprawa ziemi i hodowla bydła zaczęły stale dostarczać ludziom środków utrzymania, gdy jednocześnie zjawiła się wymiana, handel — bogactwo w postaci zboża i bydła mogło się przechowywać, nagromadzać i wymieniać na inne użyteczne przedmioty.
Wtedy dopiero własność prywatna zaczęła się wytwarzać powoli, a społeczeństwo rodowo-komunistyczne odtąd jęło się chylić ku upadkowi.
Tak więc w społeczeństwie pierwotnem własność prywatna nie mogła istnieć. Przeszkadzała temu wspólność pracy i brak korzyści, jaką by prywatne posiadanie dać mogło. Osobno nagromadzone przez pojedyńczego człowieka ryby lub zwierzyna nie dałyby mu nic więcej nad to, że byłby syty na czas pewien. Nie mógłby przecież jeść więcej niż potrzebował. Ród musiał dbać o każdego swego członka, bo on stanowił część siły całego rodu, a ubytek jego był dla niego szkodą ogromną, jako ubytek obrońcy i robotnika. Podział zdobyczy odbywał się bez czyjejkolwiek krzywdy w zupełnej równości i sprawiedliwości.
Samodzielne zdobywanie środków do życia przedstawiało daleko więcej szans niepowodzenia, niż zbiorowe. Tym sposobem jednostka potrzebowała rodu, a ród jednostki, i na tej wzajemności interesów opierała się pewność życia każdego człowieka. Dla tego też ani interes osobisty, ani własność prywatna nie mogły znaleść gruntu dla siebie.
Zapamiętajmy sobie dobrze te przyczyny, które sprawiały to, iż w społeczeństwie rodowem tylko własność wspólna była możliwą. Wpływała na to trudność samoistnej walki o byt dla jednostki, a potem brak stałych źródeł, które by dostarczyły jej pokarmów (jak np. ziemia uprawna lub hodowla bydła). Bogactwo nie dawało się przechowywać, nagromadzać i nie pociągało za sobą żadnej przewagi, nie dawało żadnego znaczenia w społeczeństwie rodowem. Dla prywatnej własności i interesów osobistych nie było miejsca.
Zanim ludzkość doszła do uprawy ziemi, hodowli bydła, do wyrobu garnków, tkanin ręcznych, żelaznych narzędzi i broni, upłynęło tysiące lat. Przez tak długi czas pojęcie o wspólnej własności, wspólnej pracy i sprawiedliwym podziale dobytku zagnieździło się nader głęboko. To pojęcie trwało u ludzi długo i tylko powoli a nieznacznie zacierało się, ustępując miejsca samolubstwu (egoizmowi) i interesowi osobistemu. Nie zaniechali ludzie wspólnej własności nawet wówczas, gdy już nauczyli się uprawy pól i hodowli bydła, gdy ich bogactwa wzrosły, a człowiek stał się silniejszym, dzięki broni i narzędziom udoskonalonym, które pozwoliły już mu skutecznie pojedyńczo pracować.
Uprawna ziemia i trzody bydła, obszary myśliwskie i rzeki rybne, jak poprzednio, stanowiły wciąż jeszcze wspólną własność plemienia i rodu.
Własność osobista ziemi i jej płodów, podobnie jak ryb, zwierzyny lub bydła, nie była wcale znaną.
Taki stan rzeczy widzimy dziś jeszcze u bardzo wielu dzikich i barbarzyńskich plemion.
U Tasmańczyków, żyjących w Australji, każde plemię ma swój ograniczony okręg myśliwski, którym włada wspólnie. Wszystko jest dla wszystkich. Odzienie, narzędzia, ozdoby przechodzą z rąk do rąk. Każdy ma prawo do bogactw, do środków życia. Pomoc wzajemna jest najwyższym obowiązkiem. Kto zabija zwierzynę, dzieli się nią z innymi według przepisów zwyczajowych. Broń i narzędzia należą do wszystkich członków, jednostka ma tylko prawo używania.
Burjaci, mieszkający w Syberji, żyją przeważnie z hodowli bydła. Każdy ród ma swoje wspólne pastwiska, łąki, bydło. Wszyscy członkowie rodu pracują wspólnie, często nawet wspólnie obiadują. Uczucia społeczne u Burjatów są silnie rozwinięte, lecz mają charakter uczuć rodowych. Miłość bliźniego, wzajemna pomoc, uczciwość i sprawiedliwość ograniczają się u nich po większej części do ich własnego rodu i plemienia, lecz nie rozciągają się na wszystkich ludzi. Między różnymi rodami plemienia burjackiego istnieje także łączność braterska; cały ogromny step, zwany „stepem braterskim“, stanowi wspólną, niepodzielną własność całego plemienia burjackiego. By dojść do zupełnej równości w korzystaniu ze wspólnych dóbr, Burjaci organizują między sobą stowarzyszenia myśliwskie, składające się nieraz z 1.000 do 1.500 ludzi.
Plemiona Otomaków w Ameryce żyją także zorganizowane w rody. Połów ryb, żółwi, polowania odbywają się wspólnie całemi gromadami, pod przewodnictwem wybranych do tego wodzów. Zdobycze ich pracy stanowią wspólną własność. Uprawa gruntów i zbiory zasiewów odbywają się także wspólnie. Zboże przechowują w spichlerzach publicznych, jako własność wspólną, którą następnie dzielą pomiędzy rodzinami.
U Indjan Ameryki Północnej niedawno jeszcze wszystkie plony z pola, zdobycze z polowania i rybołówstwa, lub zdobyte handlem z europejczykami przez jednego człowieka osobiście, musiały stanowić wspólną własność całego rodu. Domy zamieszkane przez rody są wspólną własnością tych rodów, każdy ma prawo w razie potrzeby przyjść do sąsiada i wziąć, czego mu potrzeba, z pokarmów, odzieży, narzędzi lub broni.
U Irokezów, żyjących w Ameryce Północnej, każdy ród ma swój własny dom, który zamieszkuje. Domy te są duże, mogące pomieścić ze dwadzieścia rodzin, zbudowane w taki sposób, że ze wspólnego korytarza wychodzą drzwi do oddzielnych mieszkań, przeznaczonych dla małżonków, młodzież zaś ma mieszkanie wspólne.
Jeszcze w zeszłym wieku wszystkie pokarmy: zboże, ryby, zwierzyna należały wspólnie do całego rodu. Były one składane w publicznych magazynach zostających pod zarządem kobiety, która wydawała co komu potrzeba.
Żyjące na Kaukazie plemiona Osetyńców w znacznej części przechowały pierwotne komunistyczne urządzenia. Ród ma wspólną własność, wspólnie pracuje, wspólnie zużywa zdobyte produkty. Osetyńskie prawo wkłada na każdego członka rodu obowiązek dzielenia się z innymi całym swym zarobkiem, bez względu, czy zarobek ten przyszedł z pomocą rodu, czy też nie.
Wszelkie osobiste zarobki wchodzą do wspólnego mienia rodowego. Gospodarstwo prowadzi się wspólnie, plony ze żniw należą do całego rodu. Jedzenie gotuje się razem dla wszystkich członków rodu, zamieszkujących wspólnie tę samą siedzibę. Wyroby wspólnej przędzy i tkanin rozdaje się między wszystkich członków. Pojedyńczy myśliwy, rybak lub wojownik, żyjąc wspólnie ze swymi rodowcami, a otrzymując od nich mieszkanie, jedzenie, odzież, tem samem zmuszony jest dzielić się z nimi wszystkimi produktami swojej osobistej pracy. Tem objaśnia się, dla czego osobisty zarobek każdego z członków wchodzi do wspólnej własność całego rodu, a najmniejsze uchylenie temu obowiązkowemu podziałowi uważanem jest za pogwałcenie majątkowych praw rodu — za kradzież. Rodowo-komunistyczne urządzenia plemion osetyńskich, jak również wszystkich innych, chylą się szybko ku upadkowi. Przeżyły one już swój czas; zetknięcie się z cywilizacją, z państwem dzisiejszem, z kupcami jest zabójczem dla pierwotnych urządzeń komunistycznych. Plemiona, dostawszy się w ręce europejskich kolonistów i rządów, prędko porzucają swoje prawa i instytucje. Własność prywatna, wyzysk jednych przez drugich zastępują wśród nich coraz to bardziej miejsce dawnej wolność, i braterstwa.
Tak więc w społeczeństwie pierwotnem praca wspólna, z konieczności istniejąca, pociągnęła za sobą wspólną własność i wspólne używanie.
Grunty, lasy i woda, wszelkie zdobycze i produkty pracy, pokarmy, domy, narzędzia — wszystko było wspólną, komunalną, własnością; urządzały się wspólne uczty, igrzyska, modły. Komunizm przenikał wszystkie dziedziny życia społecznego i, będąc nieodzownym przez długie wieki, nie dał się tak łatwo wyrugować z życia i pojęć ludzkich.
Trwał on jeszcze długo w swej sile, pomimo, iż ekonomiczne podstawy jego bytu już znikły, to jest, pomimo iż produkcja o tyle już spotężniała, iż człowiek pojedyńczo (indywidualnie) mógł zdobywać sobie pokarmy. Ulegał on (komunizm) wprawdzie wraz z zanikaniem warunków ekonomicznych ciągłemu rozkładowi, pomimo to jednak nawet u dziesiejszych społeczeństw cywilizowanych spotykamy jego ślady w rozmaitych ekonomicznych i zwyczajowych urządzeniach.
W gminie rosyjskiej przetrwał on do obecnych czasów. Ziemia należy do gminy, w używaniu pojedyńczych rodzin znajduje się ona tylko czasowo. Co kilka lat następuje nowy podział, aby zapewnić rodzinom sprawiedliwe użytkowanie gruntów.
W pierwotnych czasach tego podziału nie było wcale. Ziemia była uprawiana wspólnie, plony, zebrane wspólnemi siłami, dzieliły się pomiędzy pojedyńczemi rodzinami, w stosunku do ilości robotników każdej rodziny. Dziś jeszcze w głębokich lasach Rosji znajdują się gminy, które zachowały to pierwotne urządzenie.
W zwyczajach gminnych tkwi jeszcze wiele pierwiastków komunistycznych. Gmina solidarnie uiszcza się państwu z podatków i powinności wojskowej. Jeżeli jeden z członków gmniy nie może zapłacić podatków, to musi za niego uiścić się gmina. Wogóle członkowie gminy są tak silnie połączeni między sobą solidarnością, iż obcy nie może być do niej przypuszczony bez zezwolenia większości.
Moralność w gminie jest nawskroś pierwotna. Opowiadają, iż w niektórych miejscowościach Rosji gospodarz, któremu zabraknie siana naprzykład, idzie do cudzego stogu i bierze, ile mu potrzeba. Na drugi rok, jeżeli siana ma poddostatkiem, odnosi rzetelnie to, co wziął.
W Serbji obecnie jeszcze w całej sile istnieją związki rodzinne, czyli tak zwane „zadrugi“. Jest to zbiór rodzin, które wspólnie władają ziemią, wspólnie zamieszkują jeden dom i jedną zagrodę, wspólnie pracują i wspólnie korzystają z owoców swej pracy. Wybierają naczelnika „hospodara“, który wyznacza roboty, sprzedaje i kupuje produkty w imieniu stowarzyszenia i wogóle załatwia wszelkie drobniejsze sprawy zadrugi, lecz w sprawach ważniejszych zasięga rady współtowarzyszy. Gminy, zamieszkujące jedną i tę samą wieś, zawsze gotowe są nieść sobie wzajemną pomoc. Kiedy należy wykonać jaką pilną robotę, zbiera się kilka rodzin i praca podjętą bywa z ogólnym zapałem. Jest to rodzaj święta. Wieczorem śpiewają pieśni ludowe przy dźwięku gęśli i tańczą na trawie pod olbrzymimi dębami.
Szwajcarskie allmendy (gminy) mają urządzenia podobne do urządzeń w gminie rosyjskiej. Ziemia jest tu również wspólną własnością gminy i ulega perjodycznym podziałom. Zwyczaje mają w sobie wiele cech komunistycznych. Wspólne biesiady, na których panuje otwartość i serdeczność, utrzymują prawdziwie braterską zażyłość między mieszkańcami.
I u nas istniały tak zwane opola, oparte na wspólnej własności, resztki których odszukać można we wspólnych pastwiskach, serwitutach, a także w zwyczajach ludowych.
Na Litwie utrzymał się jeszcze zwyczaj wspólnej pracy, wykonywanej przez całą wieś. Mieszkańcy jednej wsi nie pracują każdy oddzielnie, lecz zbierają się razem i po kolei pracują u każdego gospodarza. Robota przybiera charakter święta, robotnicy ubierają się w szaty odświętne, a wieczorem gospodarz, u którego pracują, wyprawia ucztę.
Tak więc widzimy, że komunizm pierwotny, o tyle był silnym, że do dziś dnia przetrwał w urządzeniach i zwyczajach ludzkich. Szczątki tego komunizmu jednak pod wpływem gospodarki kapitalistycznej zanikają coraz bardziej i niedługo prawdopodobnie będą należały już tylko do przeszłości.
Wspólność pracy i własności wytworzyła u pierwotnych ludzi odpowiednie pojęcia, obyczaje i moralność. Człowiek ze społeczeństwa rodowego, doznając od swego plemienia ciągłej opieki i pomocy, będąc z innemi złączony zupełną wspólnością interesów, nie mógł rozwinąć w sobie uczuć samolubnych. Dla niego interesy prywatne nie istniały. Zatargi, nienawiści, krzywdzenie się wzajemne nie mogły powstawać wewnątrz plemienia. Obowiązek wzajemnej pomocy i obrony, uczucia braterstwa rządziły postępowaniem i moralnością pierwotnych ludzi.
Wspólna własność, wspólna praca, tworzyły ze społeczeństwa jedną wielką rodzinę, żyjącą według zasad komunizmu. Przywłaszczenie sobie czegoś ze wspólnego dobra, niepodzielenie się z innymi uważane było za hańbiącą kradzież. Odmówienie drugiemu pomocy lub obrony piętnowane było, jako największa zbrodnia. Solidarność rodowa i plemienna była prawem i obowiązkiem; dobroć, pomaganie innym uważało się za najwyższą cnotę. Człowiek pierwotny nie znał „twego“ i „mego“. Będąc współwłaścicielem wszystkich bogactw, jakie natura dawała, równy wszystkim innym prawami i obowiązkami, nie mógł być ciemiężony i nie mógł sam ciemiężyć. Wzajemna pomoc i obrona, wynagradzanie krzywd, dzielenie się osobistemi zdobyczami, udział w pracy zbiorowej — oto były prawa i zasady moralne społeczeństwa pierwotnego.
Jeden z podróżników francuskich tak mówi o plemionach indyjskich: „Dzicy nie znają, co to jest „twoje i moje“, gdyż co należy do jednego, należy i do innych. Jeżeli któremu nie uda się polowanie, jego rodacy spieszą mu z pomocą, nie będąc o to proszeni. Jeżeli któremu zepsuje się broń, inni ofiarują mu swoją. Nie chcą prowadzić żadnego handlu, pieniądze nazywają „francuskim wężem“. Mówią, że europejczycy zabijają się, kłócą, sprzedają, zdradzają i wszystko to dla pieniędzy. Znajdują to rzeczą dziwną, żeby jedni mieli więcej bogactw, niż inni, i żeby ci, którzy mają więcej, byli poważani, niż ci, co mają mniej. Nigdy nie kłócą się, ani się biją między sobą, ani kradną, i nigdy jeden drugiego nie obmawia“.
Plemiona, zamieszkujące Nowy Meksyk, mają przytułek publiczny dla chorych, opuszczonych i sierot, nad którymi starania są powierzone specjalnie do tego wybranym mężczyznom i kobietom.
O plemionach indyjskich mówi podróżnik Dorsey, że nigdy nie opuszczają oni starych i niedołężnych, a wyjeżdżając na polowanie pozostawiają ich w domu zaopatrzywszy we wszystko: w jedzenie, wodę, drzewo.
Pewien jezuita francuski tak mówi o indjanach: „Moje i twoje, te lodowe słowa, jak je nazwał św. Jan Chryzostom, dzikim nie są znane. Piecza, jaką okazują sierotom, wdowom i słabym, gościnność, którą praktykują w tak zadziwiający sposób, nie wypływa z niczego innego, jak tylko z przekonania, że wszystko powinno być wspólne pomiędzy ludźmi“.
„Co mię najbardziej uderzyło — mówi francuski misjonarz Heken, po przybyciu do indjan, — i czemu nie mogę wydziwić się dostatecznie, to czysto braterskie miłosierdzie i zgodność, które z całego plemienia czynią jakby jedną rodzinę. Nigdy, mówią oni, nasze usta nie potrzebują, nasze serca nie żądają nic innego od innych. Każde zabite na polowaniu zwierzę dzieli się na równe części pomiędzy rodzinami. Podział odbywa się z zupełną sprawiedliwością: stary i chory, wdowa i sierota dostaje tyleż, co i sam myśliwy“.
Wszyscy misjonarze, którzy żyją pośród barbarzyńskich plemion, podziwiają uczucia braterskie, miłosierdzie i szlachetność tych ludzi. Dziwą się oni, skąd taką wysoka moralność mogła się wziąć u barbarzyńców, gdyż nie rozumieją tego, iż jest ona tylko naturalnym wynikiem, ich urządzeń ekonomicznych i społecznych, wynikiem wspólności pracy i własności.
Inny znowu podróżnik, Pero mówi, że jeżeli kto z indjan jest głodny, to wszyscy członkowie plemienia składają się, by mu dopomódz. „Nasi rodacy — powiedział jeden z wodzów indyjskich — przyszli do nas z dalekich stron i my nie możemy znieść tego, żeby oni pozostawali w nędzy wśród naszych rodzin; wszyscy mężczyźni jeden za drugim oświadczyli, że będą dla nich polować, i zgodzili się, że każdy odda im część tego, co sam zabije; byli oni zaopatrzeni w jedzenie tak dobre, jak i inni myśliwi“.
U Kamczadałów panuje taki zwyczaj, że jeżeli komu z nich potrzebna jest rzecz, znajdująca się u sąsiada, to idzie do niego, chociaż nie zna go zupełnie, i mówi o swej potrzebie. Ulegając zwyczajom, posiadacz daje wszystko, o co go się prosi.
Hotentoci (w Afryce południowej) mieszkają wspólnie. Bydło rogate i owce stanowią ich wspólną własność, do której wszyscy mają równe prawa. Jeżeli ktokolwiek zabije bydlę, to z zabitego zwierzęcia urządza się wspólna uczta i każdy dostaje jednakową część.
Takie same zwyczaje panują u kafrów, buszmenów i innych plemion afrykańskich. Jeżeli dwunastu ludzi wychodzi ze wsi na polowanie i tylko jeden z nich poluje z dobrym skutkiem, to dzieli się zawsze swą zdobyczą z mniej szczęśliwymi towarzyszami. To samo spotykamy u dzikich plemion, zamieszkujących Australję. Jeżeli który z myśliwych, mimo wszelkich starań, wraca do wsi z pustemi rękami, to jednak zajmuje swoje miejsce przy ogniu, na którym pozostali gotują swe jedzenie. Nie zwraca się do nich z żadną prośbą, ani nawet nie usprawiedliwia się ze swej niezręczności, przeciwnie żartuje i śmieje się z nimi z taką swobodą, jak gdyby się piekła i jego część zwierzyny. Gdy jedzenie gotowe, naprzód jeden, potem drugi, nie mówiąc nic i nawet nie patrząc na niego, podają mu kawałek, który on bierze prędko i bez wszelkich objawów wdzięczności, uważając to za zupełnie naturalne i zwykłe.
W Nowej Kaledonji mieszkańcy tej samej wsi żyją w zupełnym komunizmie. Kiedy postawią garnki z jedzeniem, zbliża się kto chce, żeby wziąć swą część, i nikt mu w tem nie przeszkadza.
W kraju Kafrów, jeżeli przyjdzie dziesięciu ludzi głodnych, to nawet z najskromniejszego obiadu udziela się każdemu równa część. Kiedy zabijają sztukę bydła, zwołują się wszyscy ludzie z sąsiedztwa i mięso zjada się wspólnie. Kto zabija bydło tylko dla siebie i sam je zjada, tego nazywają złodziejem.
Buszmenowie są tak towarzyscy, iż kiedy ofiarowywano jednemu z nich jakikolwiek dar, ten dzielił go natychmiast ze wszystkimi. Co więcej, okazują oni gościnność nawet względem białych.
U Fuegieńczyków solidarność rozwinięta jest bardzo silnie. Jeżeli jedna gromada znajduje wieloryba, to, pomimo tego, iż bywa często głodna, nie spożywa sama, lecz natychmiast zapala ognie, aby dać znać sąsiadom o zdobyczy. Ci przychodzą i zaczyna się wspólna uczta. A nie myślmy, że rzucają się oni na zdobycz jak dzikie zwierzęta. Przeciwnie, wszystko odbywa się w porządku. Każdy jest pewny, że mu się dostanie część jego. Starcy i słabi, chociaż nie pracują, otrzymują jednak to samo co inni.
Powyższe fakty pokazują nam, czem była moralność społeczeństwa pierwotnego. Solidarność rodowa, wzajemna pomoc i obrona były koniecznością dla samego istnienia rodu, jako grupy ludzi, żywiącej się zbiorowemi siłami. Nie wynikała ta moralność z żadnych przykazań kapłańskich, z żadnych zasad filozoficznych, lecz była naturalnym skutkiem komunistycznych urządzeń społecznych. Jednostka była zbyt słabą, żeby mogła prowadzić życie samodzielne, wymagała przeto opieki rodowej, dając wzamian swą pracę i pomoc.
Według tego wytworzyła się i odpowiednia moralność, mająca za podstawę interes całego plemienia.
Za przestępstwo uważało się to wszystko, co przynosiło szkodę rodowi lub plemieniu, a więc egoizm, ukrywanie się ze swoją zdobyczą, uchylanie się od pracy zbiorowej.
Komunizm pierwotny nie ograniczył się do wytworzenia u ludzi solidarności i braterstwa plemiennego; wytworzył on także uczucia ogólno ludzkiej dobroci i litości nawet dla obcych przybyszów.
U Kafrów cudzoziemcy znajdują zawsze schronienie i posiłek, i dlatego podróżnicy nie biorą z sobą na drogę nigdy zapasów do jedzenia.
Mieszkańcy Jukatanu (w Ameryce) są tak szczerzy i gościnni, że każdemu, kto wchodzi do ich domu, dają jeść i pić. Jeżeli sam gospodarz nie ma zapasów, idzie do sąsiada po nie, a nie pozwoli wyjść ze swego domu głodnemu.
Indjanie Północnej Ameryki zapraszają na wspólne uczty i dalszych swych sąsiadów i, jeżeli na polowaniu spotykają cudzoziemców, to dają im podarunki ze zwierzyny.
Faktów takiej gościnności i szczerych uczuć humanitarnych możnaby przytoczyć mnóstwo z życia tych ludów, które do obecnych czasów zachowały komunizm pierwotny. Wskazują one wyraźnie, do jakiego stopnia wspólność pracy i własności uszlachetniała ludzi. Temu pierwotnemu komunizmowi zawdzięczamy posiadanie pewnych wrodzonych skłonności humanitarnych.
Dobroć i miłość bliźniego, jaka w pierwotnych czasach wytworzyła się skutkiem urządzeń ekonomicznych społeczeństwa rodowego, przechodziła dziedzicznie na późniejsze pokolenia, a chociaż zanikała stopniowo pod wpływem nowych warunków życia, to jednak zostało jej tyle jeszcze, że i dziś znaczna część ludzi wzrusza się na widok nędzy i cierpień.
Społeczeństwo pierwotne nie znało tego, co my dziś nazywamy państwem.
Rządziło się samo. Najmniejszą grupą społeczną był ród — zbiór krewnych, wyprowadzających swoje pochodzenie od tego, samego wspólnego przodka.
Posiadał on swoją wspólną własność i sam zorządzał wszystkiemi swojemi sprawami. Ród miał swego przywódcę i wodza. Członkowie każdego rodu sami ich wybierali z pomiędzy siebie. Obowiązki przywódcy tyczyły się tylko spraw pokojowych; nie mógł brać udziału w wojnie, jako naczelnik, to należało do wodza.
Urząd przywódcy był zajmowany tak często, ile razy zdarzał się wakans, i był wybierany zawsze tylko z pomiędzy członków rodu. Urząd zaś wodzą niekiedy tylko był nadawany w nagrodę zasług osobistych: za odwagę, roztropność w sprawach, wymowę na radzie.
Przywódca był przedstawicielem rodu; wybierano go z pomiędzy mężczyzn tylko. Po śmierci przywódcy zwoływano radę rodowców dla zamianowania jego następcy. W czasie tych wyborów stawiano zawsze dwóch kandydatów z członków rodu. Głosowali wszyscy pełnoletni. Kto otrzymał największą ilość głosów, był mianowany przywódcą. Wymaganem było jeszcze przyzwolenie innych rodów plemienia dla zupełnego dokonania wyboru. Jeśli rody, zgromadzone w tym celu, odmówiły potwierdzenia, ród przystępował do nowego wyboru.
Gdy osoba, zamianowana na przywódcę przez swój ród, była przyjęta przez inne rody, wybór stawał się zupełnym, ale było jeszcze konieczne, żeby nowy przywódca został zatwierdzony przez radę federacji, zanim mógł objąć swe obowiązki. W ten sposób zabezpieczano prawa i interesy wszystkich rodów, albowiem przywódca rodu był z konieczności i członkiem wyższej rady federacji plemion.
Ten sam rodzaj wyboru istniał i dla wodza. Ród mógł w każdej chwili usunąć przywódcę i wodza z urzędu, jeżeli ich postępowanie nie odpowiadało wymaganiom ogółu. To samo mogła uczynić rada plemienna, nawet wbrew życzeniom rodu. Tym sposobem interesy całego plemienia były zupełnie zabezpieczone i znaczyły więcej od interesów poszczególnych rodów.
Główną formą rządzenia się społeczeństwa pierwotnego była rada rodowa. Ona stanowiła najwyższą władzę nad rodem i plemieniem.
Zwykłe sprawy były załatwiane przez wodzów, lecz mające ogólne i większe znaczenie, należały do rady. Rada rodowa była zgromadzeniem wybitnie demokratycznem. Każda osoba dorosła, mężczyzna czy kobieta, posiadała w niej głos we wszystkich sprawach. Rada wyznaczała i usuwała przywódców i wodzów, wybierała kapłanów, przebaczała lub mściła się za zabicie krewnego, sądziła winnych, przyjmowała nowych członków do rodu, zarządzała wspólnem gospodarstwem. Tym sposobem rządzili wszyscy, rządziło się społeczeństwo całe, gdyż rady rodowe, które załatwiały najważniejsze sprawy, składały się ze wszystkich dorosłych członków społeczeństwa.
Wyższą grupą społeczną było bractwo, związek dwóch lub więcej rodów tego samego plemienia, które łączyły się z sobą dla pewnych wspólnych celów.
Cele te były przeważnie albo religijne albo gospodarcze. Bractwa greckie roztrząsały także sprawy o morderstwo; sądziły i karały przestępców. Bractwa urządzały uroczystości i tańce, utrzymywały lecznice i przytułki. Nie spełniały one czynności rządowych, w ścisłem znaczeniu tego słowa, gdyż temi zajmował się ród, plemię i federacja; posiadały jednak znaczną władzę administracyjną w sprawach społecznych, a przeważnie trudniły się sprawami religijnemi. Bractwa także musiały zatwierdzać wybór przywódcy i wodza rodu, bez czego wybór nie był ważny.
Rody, mówiące tem samem narzeczem i zamieszkujące to samo terytorjum, — stanowiły plemię.
Plemię było największą grupą społeczną. Ziemia, którą ono zajmowało, była jego wspólną własnością; od ziemi plemion sąsiednich oddzielał ją szeroki pas puszczy neutralnej (niczyjej).
Rada plemienna składała się z przywódców rodowych; miała władzę nad wspólnemi interesami plemienia. Osoba wybrana na przywódcę rodu, nie mogła nim zostać, aż do zatwierdzenia przez radę wszystkich przywódców, niezależnie od rodu, a nawet wbrew jego życzeniu.
Rada plemienna była przedstawicielką urzędową plemienia i jego najwyższą władzą. Zwoływana wskutek okoliczności wiadomych wszystkim, odbywała się pośród ludu, przystępna dla jego mówców. Od inteligencji i odwagi ludu, rozumu i przezorności rady — zależała pomyślność i byt plemienia. W radzie każda osoba prywatna żądająca tego, mogła przemawiać w sprawie publicznej. Kobietom dozwolone było wyrażać swe życzenia i zdania przez mówcę własnego ich wyboru. Decyzja należała do rady, a jednomyślność była konieczną do uchwalenia czegokowiek.
W działaniach wojennych rządzono się zasadą dowolności.
Teoretycznie każde plemię pozostawało na stopie wojennej ze wszystkiemi plemionami, z któremi nie zawarło pokoju. Każdy mógł poprowadzić wyprawę, gdzie chciał; w tym celu ogłaszał taniec wojenny, zapraszał ochotników, a zebrawszy odpowiednią liczbę, wyruszał na wyprawę. Dla odparcia napadu obcego plemienia, oddziały tworzyły się tak samo. Każdy oddział miał swego kapitana, a o wspólnem działaniu rozstrzygała rada kapitanów. Nie starano się o zatwierdzenie wypraw przez radę plemienia. Każdy członek społeczeństwa był zarazem i żołnierzem w potrzebie; armji stałej nie było. Gdy napad wroga groził niebezpieczeństwem plemieniu, każdy szedł walczyć, nie z rozkazu władzy wyższej, lecz z poczucia obowiązku względem swego plemienia i z własnego interesu.
U niektórych plemion jeden z przywódców był uznany za naczelnego wodza plemienia, lecz władzę posiadał tylko podczas wojny (wódz wojenny). Był on wybierany przez ogół przywódców rodowych i mógł być w każdej chwili usunięty, a czynności jego kontrolowała rada plemienna.
Często zdarzało się, że plemiona, sąsiadujące z sobą i mówiące tym samym językiem, w celu wspólnej obrony, łączyły się z sobą w związek, w federację.
Sprawami federacji zajmowała się rada wszystkich skojarzonych plemion. Każde plemię pozostawało niezależne we wszystkich sprawach, należących do samorządu miejscowego. Jednomyślność w radzie federacyjnej uważana była za konieczną w uchwałach względem wszelkich spraw publicznych. W radzie tej przywódcy głosowali plemionami, co dawało każdemu plemieniu możność przeczenia innym. Rada każdego plemienia mogła zwołać radę federacyjną, lecz ta ostatnia nie mogła zebrać się sama. Rada federacyjna otwartą był dla mówców ludowych przy roztrząsaniu spraw publicznych, ale rozstrzygała sama tylko rada. Federacja nie miała naczelnika władzy wykonawczej lub przedstawiciela urzędowego; dopiero w późniejszych czasach powstał urząd dwóch głównych wodzów wojennych z jednakową władzą, dwóch dla tego żeby wzajemnie sobie przeszkadzali w swych samowładnych dążnościach. W federacji zachowaną była równość wszystkich plemion, co do praw, przywilejów i obowiązków. Do rady federacyjnej należało zatwierdzenie przywódców rodowych i załatwianie wszelkich spraw, dotyczących dobra ogólnego federacji.
W całym tym ustroju politycznym pierwotnego społeczeństwa rada rodowa, t. j. zgromadzenie wszystkich bez wyjątku dorosłych członków rodu stanowi podstawę rządzenia i posiada najwyższą władzę. Ona załatwia wszystkie sprawy rodu, wybiera przywódców, z których składa się rada plemienia i rada federacji, kontroluje ich czynności, może w każdym czasie pozbawiać ich urzędu. Tym sposobem rządy społeczeństwa pierwotnego sprawowały rady wszystkich rodów, wchodzących w skład plemienia.
A ponieważ te rody były zgromadzeniem wszystkich dorosłych członków społeczeństwa, więc, właściwie mówiąc, społeczeństwo pierwotne rządziło się samo, nie miało żadnego rządu, nie znało żadnych podatków. Samo załatwiając swe sprawy, nie potrzebowało składać tej daniny.
Nie miało także armji stałej, poboru wojskowego, a obrona kraju od nieprzyjaciela, równie jak najazdy zaczepne, odbywały się przez oddziały ochotnicze.
Nie miało także urzędników dla strzeżenia praw, gdyż istniejące prawa zwyczajowe były wytworem potrzeb całego społeczeństwa i całe społeczeństwo dbało o ich zachowywanie bez potrzeby jakiegokolwiek nakazu lub przymusu. Takim był ustrój polityczny społeczeństwa bezklasowego.
Równość praw ekonomicznych i politycznych każdej jednostki, wspólna własność i samorząd, brak rządzących i poddanych, bogatych i biednych w społeczeństwie pierwotnem rozwinęły w ludziach silne poczucie godności osobistej. Człowiek ówczesny nie rozumiał jeszcze panowania nad sobą drugiego człowieka, służalczość była mu nieznaną.
Od czasów pierwotnego komunizmu urządzenia społeczne zmieniały się ciągle; na miejsce dawnej równości praw, wspólnej pracy i własności zjawiły się klasy społeczne, zjawił się wyzysk, interes osobisty, konkurencja. Ludzie podzielili się na bogatych i nędzarzy, na panujących i poddanych, a jednocześnie odmieniła się zupełnie moralność, pojęcia i uczucia.
W społeczeństwie pierwotnem nie mogły istnieć klasy społeczne, gdyż nie mógł istnieć wyzysk pracy ludzkiej, ani bogacenie się kosztem cudzej pracy. Stała temu na przeszkodzie wspólna własność. Nikt nie potrzebował niczyjej łaski, bo każdy był współwłaścicielem tych wszystkich bogactw, których dostarcza natura; uprzywilejowanych nie było, wszyscy mieli równe prawa i jednakowo użytkowali z wytworów pracy wspólnej.
Społeczeństwo pierwotne, dla którego praca zbiorowa była warunkiem bytu, nie mogło wyzyskiwać ani swych własnych członków, ani też ludzi obcych, gdyż wyzyskiwanie to dla nikogo nie byłoby użyteczne. Przy tak niskim rozwoju techniki, kiedy praca pojedyńczego człowieka zaledwie mogła starczyć na jego własne wyżywienie, o wyzysku pracy nie mogło być mowy.
Gdyby jakie plemię pierwotne chciało używać do pracy np. niewolników, to prędko by się przekonało, że ci niewolnicy siebie samych tylko wyżywić zdołają i nic ponadto; panom swoim żadnego zysku dać nie mogą, przeto ani ich praca, ani stanowisko niewolnicze nie ma żadnego znaczenia dla plemienia uciemiężającego. Tak samo, jak gdyby jeden członek społeczeństwa pierwotnego chciał wyzyskiwać pracę drugiego, nie mógłby tego uczynić, chociażby dla tego tylko, że tu praca cała poszłaby na utrzymanie samego pracującego i żadnego zysku dać by nie mogła. Wyzyskiwanie cudzej pracy wtedy dopiero zjawić się mogło w społeczeństwie ludzkiem, kiedy ta praca dawała coś więcej nad utrzymanie samego robotnika. Trzeba było więc czekać, aż technika wytwarzania rozwinie się do tego stopnia, że dzień pracy jednego człowieka zacznie dawać więcej, niż jego dzienne utrzymanie, aż zjawi się nadwyżka w rezultatach pracy.
Przy tem dopiero warunku powstać mogły klasy społeczne. Naprzód to byli niewolnicy i ich panowie, potem chłopi poddani oraz rzemieślnicy i szlachta feodalna, wreszcie dzisiaj — robotnicy najemni i kapitaliści. Praca starożytnych niewolników, tak samo jak dzisiejszych robotników, rozpada się jakby na dwie części; jedna część tej pracy idzie na własne utrzymanie (jest nią dzisiejsza płaca robocza), druga zaś część idzie na korzyść pana lub kapitalisty, jako jego zysk, jako wartość dodatkowa. Otóż takiego zysku, takiej wartości dodatkowej nie mogła dawać praca pierwotnego człowieka, jako za mało wydajna, za mało produkcyjna jeszcze.
Człowiek pierwotny, pracując kamienną siekierą, potrzebował dwa miesiące czasu na ścięcie jednego drzewa.
Dla uprawy kawałka ziemi musiał on naprzód ścinać i palić drzewa, potem z pomocą łopaty i piki drewnianej kopać grunt, sypać ziarna i zasypywać je ziemią.
Dzisiejsze plemiona murzyńskie w Afryce, które w ten sposób uprawiają ziemię, nie przygotowują chleba w dostatecznej ilości nawet dla siebie samych.
Rzecz jasna, że z takiemi niezdarnemi narzędziami, przy takiej prostej i uciążliwej technice, praca pierwotnego człowieka nie mogła dawać wartości dodatkowej, nie mogła być jeszcze użyta do wyzyskiwania. Nikt nie mógł mieć interesu w używaniu pracy niewolniczej lub najemnej.
Dlatego też jeńców wojennych nie zapędzano do niewolniczej pracy, lecz albo zabijano na polu bitwy, albo też przyjmowano do swego rodu za syna, córkę, brata lub siostrę, dając im zwykłe miejsce zabitych w rodzie członków. Dla tego także zwyciężone plemiona pozostawały zupełnie swobodne i nie przyczyniały się do zwiększania potęgi plemienia zwycięskiego. Gdy Irokezi (plemiona barbarzyńskie w Ameryce Północnej) około 1651 roku odnieśli zwycięstwo nad Eryjczykami i „ludem neutralnym“, chcieli oni przyłączyć ich do związku swego na równych z sobą prawach. Dopiero gdy zwyciężeni nie zgodzili się na to, zostali wygnani ze swego terytorjum. Ten brak interesu w wyzyskiwaniu i uciemiężaniu, brak, spowodowany małą wydajnością pracy i wspólną własnością, rozwinął w ludziach społeczeństwa pierwotnego uczucia humanitarne, poszanowanie praw bliźniego.
Wtedy dopiero, gdy zjawił się handel, gdy powstała własność prywatna, a technika się rozwinęła i produkcyjność pracy wzrosła, wtedy dopiero wyzysk stał się możliwy, wtedy powstały klasy społeczne — bogaci i biedni, niewolnicy i panowie.
Wszystko to, cechuje dzisiejsze gospodarstwo społeczne, nie istniało zupełnie w gospodarstwie społeczeństwa pierwotnego.
Dzisiaj wszystkie przedmioty wytwarzają się na sprzedaż, każda rzecz zamieniła się na pieniądze; pieniądze są podstawą całego gospodarstwa i oznaczają wartość wszelkich darów natury i wytworów pracy ludzkiej.
Handel zapanował w całem dzisiejszem gospodarstwie: wymieniają pomiędzy sobą państwa, wymieniają kapitaliści i drobni właściciele.
Wszystko się dostaje za pieniądze, a nic bez nich. Dzisiejsze wytwory są przeznaczone na sprzedaż, idą zaraz w obieg handlowy i dla tego nazywają się towarami, wartością zamienną. Tak samo towarem jest siła robocza i zdolności ludzkie, bo się sprzedają i kupują. W społeczeństwie pierwotnem ludzie wytwarzali dla swego własnego użytku, handlu nie było zupełnie, pieniędzy nie znano; wytwory ich pracy nie były towarami i miały tylko wartość użytkową. Nikt nie kupował i nie sprzedawał, co zaś zdobyło się na polowaniu lub zebrało na roli, służyło do spożycia dla tych, co pracowali nad tem.
Niejaki kapitan Johnnson, przybywszy do Kalifornji (gdzie dzikie plemiona żyją jeszcze w sposób pierwotny), opowiada, że kiedy przyszedł ze swym oddziałem do jednej wsi i zażądał chleba, chcąc zań zapłacić, mieszkańcy dali mu chleba, lecz zapłaty przyjąć nie chcieli, mówiąc: „chleb jest do jedzenia, a nie na sprzedaż bierzcie, wiele chcecie“.
Handlu nie mogło być w społeczeństwie pierwotnem dla wielu przyczyn: Naprzód dlatego, że każdy ród i każde plemię to samo wytwarzało i posiadało, co ród i plemię sąsiednie. Nie było tego, co nazywamy społecznym podziałem pracy.
Gdy jedna okolica posiada inne bogactwa i co innego wytwarza, niż druga, jak naprzykład obecnie, że jeden kraj posiada bawełnę, lub pokłady żelaza, a drugi nie ma tego, lecz ma za to pszenicę lub kopalnię soli, to między tymi dwoma krajami odbywa się handel, wymiana bawełny — na pszenicę, żelaza — na sól. Pierwotnie zaś produkcja ludzka była bardzo jednostajna i prosta, ograniczała się początkowo prawie zupełnie do łowienia ryb i zdobywania zwierzyny, do budowania domu i wyrabiania narzędzi z kamienia i drzewa.
Każde plemię posiadało zwierzynę i ryby, drzewo i kamień, nie było więc potrzeby robić wymiany tych przedmiotów.
Później dopiero, gdy do produkcji ludzkiej weszła także uprawa ziemi i hodowla bydła, gdy ludzie nauczyli się wydobywać i obrabiać żelazo, wtedy nastąpił dopiero społeczny podział pracy. Z pośród plemion rybackich i myśliwskich wydzieliły się plemiona pasterskie i rolnicze, bogactwo już nie u wszystkich plemion było jednakowe. Jedne plemiona miały uprawianą kukurydzę, inne nie miały jej, lecz tylko karmiły się zwierzyną i rybami. Jedne miały żelazo, inne nie. Stąd zjawiła się potrzeba wymiany, powstał handel, z handlem zjawili się — kupcy. Od tej pory zaczyna się już powolny upadek pierwotnego społeczeństwa.
Jak nie było handlu między plemionami z powodu tego, że nie istniał społeczny podział pracy — tak samo nie było handlu wewnątrz jednego plemienia, a przeszkadzała do tego wspólna własność i wspólna praca. Co kto mógł sprzedać drugiemu, kiedy nie było własności prywatnej?
Wszyscy, pracując wspólnie, mieli swoje potrzeby jednakowo zaspokojone: jeden od drugiego nie miał czego żądać. Jeżeli komu czego brakowało, to szedł do sąsiada i brał bez ceremonji, jak to dziś jeszcze widzimy u Kamczadałów i innych ludów barbarzyńskich. Zamiast sprzedaży i kupna były czynione sobie wzajemne usługi.
Wspólna własność chroniła ludzi od tych skutków, jakie prowadzą za sobą handel i pieniądz. Nie było tych namiętności, które dziś z ludzi robią lichwiarzy, łupieżców, zdrajców, nie było żądzy do bogactw. Praca ludzka nie była, jak dziś, towarem, nikt jej ani kupował ani sprzedawał. Każdy, pracując wspólnie z całą grupą ludzi, pracował jednakże tylko na swoje własne utrzymanie: zdobyczą swoją musiał się dzielić z innymi, lecz za to, gdy sam nic nie zdobył, dawali mu drudzy. Przez ten równy podział i wspólność użytkowania, każdy był zabezpieczony od nędzy i głodu. Głodzić się mogło całe plemię, w takim wypadku, jeżeli ryb lub zwierzyny dostać nie można było, lecz nigdy pojedyńczy człowiek. Pierwotne plemię nie znosiło tego, aby który z członków jego pozostawał w nędzy.
Nie było także w społeczeństwie pierwotnem kapitału. Kawałek ziemi, uprawiany własnemi rękami właściciela i dający tyle tylko, ile trzeba na jego własne utrzymanie, nie jest kapitałem; lecz jest nim kawałek ziemi, uprawiany pracą najemnych robotników, którego płody idą, jako towary, na sprzedaż, i przynoszą właścicielowi zysk pieniężny (wartość dodatkową). Jednem słowem, bogactwo wtedy dopiero staje się kapitałem, gdy ono daje zysk pieniężny, pochodzący z cudzej pracy.
Ziemia uprawna, obszary myśliwskie, rzeki rybne, stada hodowane, wszystko, co stanowiło bogactwo pierwotnego społeczeństwa, nie było kapitałem.
Bogactwa te dawały wartości użytkowe, ludzie pracowali swobodnie i dostawali z nich to, co im do natychmiastowego spożycia służyło. Praca ich nie udzielała nikomu zysku, nie stwarzała dla nikogo wartości dodatkowej.
Stos złota w owych czasach mniej znaczył od kawałka chleba, bo nie miał żadnej wartości.
Tak więc ludzie pierwotni nie znali handlu, nie znali pieniędzy, ani kapitału. Wszystko wytworzyło się dopiero w czasach późniejszych, sprowadzając z sobą razem rozdział społeczeństwa na klasy. Z powstaniem handlu, pieniędzy i własności prywatnej, społeczeństwo rodowe zaczęło upadać: wolność, równość i braterstwo ludzi zanikały powoli.
- ↑ (Przyp. wyd.). Przedruk broszury, nader popularnej w swoim czasie, ogłoszonej pod pseudonimem Z. R. Walczewskiego. Pierwsze wydanie w Krakowie w r. 1890, str. 54, drugie pod zmienionym tytułem: Jak się ludzie rządzili w najdawniejszych czasach? Warszawa w r. 1906, str. 40.
- ↑ Kazirodztwo — jest to pożycie płciowe ludzi — spokrewnionych ze sobą. — Rodzina kazirodcza jest to pożycie małżeńskie siostry z rodzonym bratem np.
- ↑ Narzeczem nazywa się odmiana języka pierwotnego, którym mówili uprzednio członkowie rodu, póki żyli razem, lecz, oddaliwszy się potem od siebie, poprzeinaczali w nim nieco wyrazy.
- ↑ Pueblos — tak się nazywają wspólne mieszkania u meksykanów.