[67]SPOTKANIE.
Czem jesteś śmierci? snem ty, czy nicestwem?
Rok w rok w twe ręce kłonią się miliony,
Noc tajemnicza nad twojem królestwem.
Tam idą, z tamtej nikt nie wraca strony,
Nikt jednej wieści nie poda o tobie;
Lud myśli, żeś ty snem znużonych w grobie.
Czemkolwiek jesteś, zawsze ręką twoją
Przynosisz pokój dla znękanej głowy.
Jużeś od dawna towarzyszką moją,
W bólu dziwnemi cieszącą mię słowy:
Czasem się jawisz piękna, zadumana,
Iż, patrząc, myślę, żeś aniołem Pana.
Razem cię widział jak dziewicę grecką,
Idącą ku mnie z ciszą i powagą,
Los mi był wtedy serce zwiódł zdradziecko
I wbił w nie rozpacz — życia prawdę nagą;
Tyś przyszła — z świętem słowem pocieszenia,
A kiedym powstał — rzekłaś! „Do widzenia“.
[68]
Z czemże dziś? co mi niesiesz, zadumana?
Znów smutnem męztwem przychodzisz mię zbroić;
O senna! jeśliś posłanniczką Pana,
To wiesz, czem wrzące serce uspokoić.
Jeśli chcesz? zgaś je — znasz jego cierpienia...
Ty idziesz — i znów smutno — „Do widzenia“.
O, do widzenia na polach!... Stój chwilę!
Prawdaż w twem słowie? mnogoż dni ubieży?
Gorące serce złud doznało tyle,
Że nawet, śmierci! tobie już nie wierzy;
A tak wierzyło niegdyś w dziwy jasne,
Gdy ziemię w blaski ubierało krasne.
Idź a pamiętaj! Lecz jeśli w proch runie
Wszystko — i jeśli przyszłość znowu skłamie,
Wtedy przyjdź do mnie w grobowym całunie
Naga, i podaj znużonemu ramię,
Bym poszedł z tobą pod cmentarne drzewa
Z pieśnią, jak łabędź, co konając śpiewa.
Bo co mi tu trwać? czy żebym się skarżył?
Posępne skargi nucić jam za dumny:
Kto raz się orłem pod błękitem ważył,
Ten z góry może wpaść tylko do trumny,
[69]
Temu nie wolno z gadem siąść przy stole
I pić — i czarą koić wielkie bole.
Nie! ty mię weźmiesz stąd! — duch roztęskniony —
Pójdę za tobą szybko od niewoli,
A ty mnie prowadź w jakie zechcesz strony,
Ku posępniejszej, czy ku lepszej doli,
I wszystko przyjmę i nie będę skarżył,
Szczęśliw, żem orłem do końca się ważył.
Jeśli utonę z tobą wśród promieni
Z tęsknotą moją, co jako mgła ranna,
Wstająca z naszych jezior i strumieni,
Wstanie i Bogu zmieni w płacz Hosanna,
Jeśli aniołów i świętych śpiewanie
Przemieni nagle w srebrne łzy i łkanie,
Wonczas rozkaże Bóg, niech mię wygonią —
Smutnego ducha — z niebios, gdzie brzmi chwała,
I nad ojczystą utkwić każe błonią,
Nad ziemią, w której żałość we mnie wrzała.
Skłonię się Bogu za wyrok — duch lotny —
I nad ojczyzną pójdę tkwić samotny.
[70]
Tam będę uczył płaczu — chmurki białe,
Śpiewaków pieśni — tęsknych szumów boru,
Aż się roztęsknią pokolenia całe,
I będzie rzadki śmiech — na kształt upioru;
..............
..............