[90]SPOWIEDŹ POETY.
Kiedy za oknem śnieg pruszy
Lub szemrzą jesienne deszcze,
Naówczas w głąb własnej duszy
Chmurni wpatrują się wieszcze.
Myśl ich szybuje skrzydlata
Hen, nad wszechbytu gdzieś progiem,
A duch wyniosły się brata
Z sobą jedynie i z Bogiem.
Rozwiej się jakaś otwiera
Nad niebios błękity szersza —
A skutek: u Gebethnera[1]
Po kop. pięćdziesiąt od wiersza.
I mnie, choć biorę mniej słono,
Zdarza się w nocy czy za dnia,
Że lica żarem mi spłoną
Gdy duch sam siebie zapładnia;
[91]
Że lecę w nieziemskie kraje
Ze skrzydeł dwojgiem u ramion,
I, krótko mówiąc, doznaję
Natchnienia klasycznych znamion.
Lecz, ach, gdy pruję powietrze
W sferyczną wsłuchany ciszę,
I duch mój zwolna na wietrze
Nad jaźnią mą się kołysze,
Gdy spojrzę z kresów wieczności
Na moją nędzę przyziemną,
Gorzki żal w piersi mej gości
I w oczach od łez mi ciemno.
Im bliżej mi już do granic
Przelotnej ziemskiej pielgrzymki,
Tym bardziej w sercu mam za nic
Te moje mizerne rymki.
Młodości rozmach bezczelny
W chłodną rozwagę się zmienia
I w duszy, przedtem tak dzielnej,
Lęgną się hydry zwątpienia.
Myśli w pytajnik się pletą
I w głowie zamęt mi czynią,
Czy jestem bożym poetą,
Czy tylko zwyczajną świnią...?
[92]
Czy jestem tańczącym faunem
Na gaju świętego zrębie,
Czy tylko cyrkowym klaunem
Co sam się pierze po gębie...?
Czym owoc duszy mej rodził
W żywota pobożnych mękach,
Czym tylko figlarnie chodził
Po jasnym świecie na rękach...?
Czy, jak mi radził pan Galle,
Byłem jak Bajron[2] i Dante[3]
Czy tylko w pustoty szale
Składałem śpiwki galante...?
I duch mój sztywne ramiona
Pręży w mrok szary i mglisty
I w piersiach łka coś i kona
I chwytam za papier czysty.
Po głowie mi się coś roi,
W sercu coś kwili, coś gęga,
I śnię już w tęsknocie mojej
Ze się coś „seryo” wylęga.
Ale napróżno się silę,
Czas trawię na wzlotów próbę,
Na papier płyną co chwilę
Słowa niechlujne i grube.
[93]
Wdzięczą się do mnie tak świeże
Jak piersi młodych dziewczątek
I chęć obłędna mnie bierze
W mych natchnień wcielić je wątek.
Szeregiem mienią się długim
Niby błyszczące klejnoty,
I chciałbym, jedno po drugiem,
Na łańcuch nizać je złoty.
Kuszą mnie czarem niezdrowym:
Im które z nich jest plugawsze,
Tem bardziej w kształcie spiżowym
Chciałbym je zakuć na zawsze.
I patrzę na swoje płody,
I żądzą przewrotną płonę,
I ryczę jak Orang młody
Gdy gwałci polską matronę.
Próżno się kajam i bronię
Dręczony pokus torturą,
Próżno w dróg mlecznych ogonie
Oczyścić chciałbym me pióro,
Archanioł, co z mieczem stoi
Przy świętej poezyi chramie[4]
Nie wpuszcza piosenki mojej
I mówi: pudziesz, ty chamie!
[94]
I tak się tułam po świecie,
I żal i smutek mnie dławią,
Żem jest jak nieślubne dziecię,
Z którem się grzeczne nie bawią.
Trudno, choć dola ma twarda,
W bezsilnej miotać się złości:
Zostaje dumna pogarda,
Lub apel do potomności;
A jeślim gwary ojczystej
Choć jeden zbogacił klawisz
Ty mnie od hańby wieczystej
O mowo polska wybawisz.