Sprawa Clemenceau/Tom I/VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Sprawa Clemenceau
Podtytuł Pamiętnik obwinionego. Romans
Wydawca Drukarnia E.M.K.A.
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia „Oświata“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. L’Affaire Clémenceau
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.

Dla oszczędzenia mi nowych z Andrzejem utarczek, kazano mu zmienić miejsce w klasie. Otrzymałem innego sąsiada, słodziutkiego, pilnego, metodycznego, pełnego najgłębszej uwagi. Wypowiadał lekcye bez zająknienia, i głośno, rano i wieczór, żegnając się całem ramieniem, recytował modlitewkę, którą reszta klasy ledwie wymruczała. Jeśli wypadkiem przemówił do mnie, czynił to tylko w razach koniecznych i w rzeczach dotyczących nauki jedynie.
Mały Barnaba wprędce zyskał moje zaufanie opowiadaniem o niezamożnych rodzicach, którzy będąc ziomkami wspólnika p. Fremin, za pośrednictwem jego otrzymali znaczną obniżkę w opłacie za syna, pod warunkiem wszakże wyjątkowej pilności ze strony tego ostatniego. Następnie opisywał mi pierwsze lata dzieciństwa, spędzone na wsi, przy boku ojca; mówił o matce, którą już utracił.
Wypytywany z kolei, wylałem się zupełnem zaufaniem. I czegóż miałbym się obawiać? Wtajemniczyłem go we wszystko, com wiedział o sobie i o drogiej mateczce, aż do słów jej dotyczących mego urodzenia.
Ponieważ jego ojciec zajmujący stanowisko rządcy w swojej okolicy, zaledwie na wakacye mógł go brać do siebie, zaproponowałem mu, czyby nie zechciał wychodzić czasem ze mną w niedziele. Poszlibyśmy czasem na spacer, a potem na obiad do nas. Mieszkanko nasze było bardzo skromne, zawsze jednak weselej w niem było niż w opustoszałym zakładzie, we święto.
Tak więc zostaliśmy przyjaciółmi, większą część chwil wolnych pędząc na wspólnej zabawie, rozmowie, lub na czytaniu.
W następną niedzielę, skoro matka przyszła po mnie, na moją prośbę zabrała nas obu. Zawiozła nas do Saint-Cloud, wsadziwszy do jednego z tych małych omnibusów, kursujących w tamtą stronę. Tam, w skromniutkiej restauracyi, pod otwartem niebem jedliśmy śniadanie, i wszystko troje wróciliśmy pieszo do Paryża, na obiadek, czekający nas na ulicy de la Grange-Bateliére.
Nowy mój przyjaciel wydawał się zachwycony, ja zaś obiecywałem sobie często powtarzać tę niewinną uciechę, Za pierwszy tydzień dostałem był wcale nie złą cenzurkę. Przy codziennych odwiedzinach mateczki, takich wycieczkach w każdą niedzielę, zadowoleniu z nabywanej wiedzy i przyjacielu jak Barnaba, nie było nie podobnem, w moim wieku, zaaklimatyzowanie się na zrazu nielubianej pensyi. Nazajutrz wróciłem więc pełen odwagi i prawie wesoło.
Andrzej nie zaczepiał mnie więcej; Ferdynand nie zaczepiał mnie wcale. Prócz nich, byłem jak najlepiej ze wszystkimi kolegami. Pewnego poniedziałku, gdym podszedł do jednego z tych, z którymi się zwykle bawiłem, ten, wprzód, nim zdołałem przemówić słowo, uciekł wołając:
— Kwarantanna!
Wziąłem to za żart i podszedłem do drugiego. To samo. To samo z trzecim i ze wszystkimi, którzy zdala zoczyli mnie podchodzącego; jeden Barnaba nie uciekł na mój widok. Śmiejąc się zapytałem go o wyjaśnienie tej dziwnej strategji. Wówczas przybrał minę poważną, zapowiadając mi, że to wcale śmiesznem nie było; zostałem skazany.
Skazany! Kwarantanna. Jakie znaczenie miały te wyrazy? Barnaba objaśnił mię o zwyczaju istniejącym w marynarce, a przyswojonym przez uczniów, na mocy którego ten, co zasłużył na karę, bywał wykluczony z towarzystwa przez dni czterdzieści, i żaden z kolegów ani w pośrednim, ani w bezpośrednim nie miał z nim zostawać stosunku. W zasadzie kwarantanna mogła mieć zastopowanie tylko w razie znacznego przestępstwa, jak: zdrada oszustwo lub kradzież; z biegiem czasu wszakże, stała się bardziej narzędziem kaprysu i osobistej zemsty mocniejszego. Kilku chłopców zmawiało się i skazywało na kwarantannę którego z towarzyszy; resztę szkoły uwiadamiano o zapadłym wyroku i wyrok miał siłę prawa.
Mój to amerykanin uknuł taką zemstę, przewąchawszy wspólnika w Ferdynandzie, którego ze mną obejście nie uszło jego uwagi. Począł go zręcznie badać o przyczynę. Ten powtórzył wszystko czego się dowiedział o mnie z ust rodziców; wyłączono mię wtedy z towarzystwa, ponieważ nie znałem ojca i że w oczach tych nieletnich sędziów równało się to co najmniej zarażeniu powietrzem lub trądem. Tak więc przepowiednia matki mojej spełniać się poczynała; nie wiedziała tylko biedna, że się spełni tak rychło, wyrokiem takich serc młodocianych.
Nie zdając sobie zrazu sprawy z tego dziwnego skazania, powiedziałem przyjacielowi, że nie chcę różnić go z kolegami, i że wolno mu nie mówić do mnie. Wtedy zdawał się wahać przez chwilę, spuścił oczy, kręcił chustkę w palcach, w końcu wszakże lepsze uczucie przemogło. Odpowiedział, że mu to wszystko jedno, że zresztą użyje swego wpływu by mi karę zmniejszono, jak to często miało miejsce, skoro skazany prosił o przebaczenie.
Na te słowa, krew we mnie zawrzała. Nie popełniwszy nic na wzgardę zasługującego, nie uczynienie dla odzyskania dobrego imienia. Towarzysze nie chcą mówić do mnie przez dni czterdzieści: niech i tak będzie. Obejdziemy się jakoś bez siebie w ciągu tego czasu.
— Ale muszę cię uprzedzić, — ostrzegł mię Barnaba, — że skoro skazany walczyć się ośmiela, mogę podwoić, potroić mu czas kary, i to może się przeciągnąć rok cały.
— Niech będzie i rok.
— Ale wtedy nie ograniczają się już tylko na usunięciu się od skazanego.
— A cóż mu robią?
— Różne rodzaje przykrości.
— Jakie?
— Zobaczysz, bo zdaje mi się, że tobie właśnie zamierzają je wyrządzać.
— A więc zobaczę.
Jednej rzeczy wszakże nie powiedział mi mały Barnaba, to że sam dostarczył wszelkich o mnie szczegółów; że dobra wiara jego została wyzyskaną ze współudziałem jego może, że opowiedział wszystko z czem mu się zwierzyłem, zatruwając tym sposobem pociski, które ci mali nędznicy gotowali dla mnie, by przerwać na chwilę jednostajność codziennych swych rozrywek.
I otóż jeden sądził się w prawie wyrzucać mi moje ubóstwo, dla tego że sam był bogaty; drugi, pracę mojej matki, bo jego próżniaczką była; ten moje stanowisko syna wyrobnicy, bo sam był synem magnata; ów, że nie miałem ojca, bo sam miał dwóch może. I ani jednemu z pomiędzy tych dzieci rodzice nie nakazali miłości bliźniego. Przeciwnie, któremuś z młodszych matka jego wskazała mię jako istotę szkodliwą. Tak więc przesady, które w świecie mają może jakąś racyę bytu a przynajmniej usprawiedliwienie w przeciwieństwie interesów, lub starciu namiętności, przejawiały się bez racyi i bez usprawiedliwienia, bezkształtne i nagle, pomiędzy dziećmi, z których najstarsze nie miało jeszcze lat czternastu, i pierwsze uczucia, z któremi miałem spotkać się u ludzi, w wieku tak zwanym niewinności i pieszczoty, były okrucieństwo i niesprawiedliwość. Dobrze. Przyrzekłem sobie w duszy dać się raczej rozszarpać, niż przyjąć wszystkie następne napaści inaczej jak pierwszą przyjąłem. Mimo to wszakże, ciężką jest rzeczą potrzebować się bronić od napaści już w dziesiątym roku życia!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: anonimowy.