Sprawa Clemenceau/Tom I/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sprawa Clemenceau |
Podtytuł | Pamiętnik obwinionego. Romans |
Wydawca | Drukarnia E.M.K.A. |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Drukarnia „Oświata“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | L’Affaire Clémenceau |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Dla oszczędzenia mi nowych z Andrzejem utarczek, kazano mu zmienić miejsce w klasie. Otrzymałem innego sąsiada, słodziutkiego, pilnego, metodycznego, pełnego najgłębszej uwagi. Wypowiadał lekcye bez zająknienia, i głośno, rano i wieczór, żegnając się całem ramieniem, recytował modlitewkę, którą reszta klasy ledwie wymruczała. Jeśli wypadkiem przemówił do mnie, czynił to tylko w razach koniecznych i w rzeczach dotyczących nauki jedynie.
Mały Barnaba wprędce zyskał moje zaufanie opowiadaniem o niezamożnych rodzicach, którzy będąc ziomkami wspólnika p. Fremin, za pośrednictwem jego otrzymali znaczną obniżkę w opłacie za syna, pod warunkiem wszakże wyjątkowej pilności ze strony tego ostatniego. Następnie opisywał mi pierwsze lata dzieciństwa, spędzone na wsi, przy boku ojca; mówił o matce, którą już utracił.
Wypytywany z kolei, wylałem się zupełnem zaufaniem. I czegóż miałbym się obawiać? Wtajemniczyłem go we wszystko, com wiedział o sobie i o drogiej mateczce, aż do słów jej dotyczących mego urodzenia.
Ponieważ jego ojciec zajmujący stanowisko rządcy w swojej okolicy, zaledwie na wakacye mógł go brać do siebie, zaproponowałem mu, czyby nie zechciał wychodzić czasem ze mną w niedziele. Poszlibyśmy czasem na spacer, a potem na obiad do nas. Mieszkanko nasze było bardzo skromne, zawsze jednak weselej w niem było niż w opustoszałym zakładzie, we święto.
Tak więc zostaliśmy przyjaciółmi, większą część chwil wolnych pędząc na wspólnej zabawie, rozmowie, lub na czytaniu.
W następną niedzielę, skoro matka przyszła po mnie, na moją prośbę zabrała nas obu. Zawiozła nas do Saint-Cloud, wsadziwszy do jednego z tych małych omnibusów, kursujących w tamtą stronę. Tam, w skromniutkiej restauracyi, pod otwartem niebem jedliśmy śniadanie, i wszystko troje wróciliśmy pieszo do Paryża, na obiadek, czekający nas na ulicy de la Grange-Bateliére.
Nowy mój przyjaciel wydawał się zachwycony, ja zaś obiecywałem sobie często powtarzać tę niewinną uciechę, Za pierwszy tydzień dostałem był wcale nie złą cenzurkę. Przy codziennych odwiedzinach mateczki, takich wycieczkach w każdą niedzielę, zadowoleniu z nabywanej wiedzy i przyjacielu jak Barnaba, nie było nie podobnem, w moim wieku, zaaklimatyzowanie się na zrazu nielubianej pensyi. Nazajutrz wróciłem więc pełen odwagi i prawie wesoło.
Andrzej nie zaczepiał mnie więcej; Ferdynand nie zaczepiał mnie wcale. Prócz nich, byłem jak najlepiej ze wszystkimi kolegami. Pewnego poniedziałku, gdym podszedł do jednego z tych, z którymi się zwykle bawiłem, ten, wprzód, nim zdołałem przemówić słowo, uciekł wołając:
— Kwarantanna!
Wziąłem to za żart i podszedłem do drugiego. To samo. To samo z trzecim i ze wszystkimi, którzy zdala zoczyli mnie podchodzącego; jeden Barnaba nie uciekł na mój widok. Śmiejąc się zapytałem go o wyjaśnienie tej dziwnej strategji. Wówczas przybrał minę poważną, zapowiadając mi, że to wcale śmiesznem nie było; zostałem skazany.
Skazany! Kwarantanna. Jakie znaczenie miały te wyrazy? Barnaba objaśnił mię o zwyczaju istniejącym w marynarce, a przyswojonym przez uczniów, na mocy którego ten, co zasłużył na karę, bywał wykluczony z towarzystwa przez dni czterdzieści, i żaden z kolegów ani w pośrednim, ani w bezpośrednim nie miał z nim zostawać stosunku. W zasadzie kwarantanna mogła mieć zastopowanie tylko w razie znacznego przestępstwa, jak: zdrada oszustwo lub kradzież; z biegiem czasu wszakże, stała się bardziej narzędziem kaprysu i osobistej zemsty mocniejszego. Kilku chłopców zmawiało się i skazywało na kwarantannę którego z towarzyszy; resztę szkoły uwiadamiano o zapadłym wyroku i wyrok miał siłę prawa.
Mój to amerykanin uknuł taką zemstę, przewąchawszy wspólnika w Ferdynandzie, którego ze mną obejście nie uszło jego uwagi. Począł go zręcznie badać o przyczynę. Ten powtórzył wszystko czego się dowiedział o mnie z ust rodziców; wyłączono mię wtedy z towarzystwa, ponieważ nie znałem ojca i że w oczach tych nieletnich sędziów równało się to co najmniej zarażeniu powietrzem lub trądem. Tak więc przepowiednia matki mojej spełniać się poczynała; nie wiedziała tylko biedna, że się spełni tak rychło, wyrokiem takich serc młodocianych.
Nie zdając sobie zrazu sprawy z tego dziwnego skazania, powiedziałem przyjacielowi, że nie chcę różnić go z kolegami, i że wolno mu nie mówić do mnie. Wtedy zdawał się wahać przez chwilę, spuścił oczy, kręcił chustkę w palcach, w końcu wszakże lepsze uczucie przemogło. Odpowiedział, że mu to wszystko jedno, że zresztą użyje swego wpływu by mi karę zmniejszono, jak to często miało miejsce, skoro skazany prosił o przebaczenie.
Na te słowa, krew we mnie zawrzała. Nie popełniwszy nic na wzgardę zasługującego, nie uczynienie dla odzyskania dobrego imienia. Towarzysze nie chcą mówić do mnie przez dni czterdzieści: niech i tak będzie. Obejdziemy się jakoś bez siebie w ciągu tego czasu.
— Ale muszę cię uprzedzić, — ostrzegł mię Barnaba, — że skoro skazany walczyć się ośmiela, mogę podwoić, potroić mu czas kary, i to może się przeciągnąć rok cały.
— Niech będzie i rok.
— Ale wtedy nie ograniczają się już tylko na usunięciu się od skazanego.
— A cóż mu robią?
— Różne rodzaje przykrości.
— Jakie?
— Zobaczysz, bo zdaje mi się, że tobie właśnie zamierzają je wyrządzać.
— A więc zobaczę.
Jednej rzeczy wszakże nie powiedział mi mały Barnaba, to że sam dostarczył wszelkich o mnie szczegółów; że dobra wiara jego została wyzyskaną ze współudziałem jego może, że opowiedział wszystko z czem mu się zwierzyłem, zatruwając tym sposobem pociski, które ci mali nędznicy gotowali dla mnie, by przerwać na chwilę jednostajność codziennych swych rozrywek.
I otóż jeden sądził się w prawie wyrzucać mi moje ubóstwo, dla tego że sam był bogaty; drugi, pracę mojej matki, bo jego próżniaczką była; ten moje stanowisko syna wyrobnicy, bo sam był synem magnata; ów, że nie miałem ojca, bo sam miał dwóch może. I ani jednemu z pomiędzy tych dzieci rodzice nie nakazali miłości bliźniego. Przeciwnie, któremuś z młodszych matka jego wskazała mię jako istotę szkodliwą. Tak więc przesady, które w świecie mają może jakąś racyę bytu a przynajmniej usprawiedliwienie w przeciwieństwie interesów, lub starciu namiętności, przejawiały się bez racyi i bez usprawiedliwienia, bezkształtne i nagle, pomiędzy dziećmi, z których najstarsze nie miało jeszcze lat czternastu, i pierwsze uczucia, z któremi miałem spotkać się u ludzi, w wieku tak zwanym niewinności i pieszczoty, były okrucieństwo i niesprawiedliwość. Dobrze. Przyrzekłem sobie w duszy dać się raczej rozszarpać, niż przyjąć wszystkie następne napaści inaczej jak pierwszą przyjąłem. Mimo to wszakże, ciężką jest rzeczą potrzebować się bronić od napaści już w dziesiątym roku życia!