Srebrny lis/Część I/Nowe mieszkanie

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ernest Thompson Seton
Tytuł Srebrny lis
Pochodzenie Opowiadania z życia zwierząt, serja druga
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1909
Druk Drukarnia M. Arcta
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Arct-Golczewska
Ilustrator Ernest Thompson Seton
Tytuł orygin. The Biography of a Silver Fox
Podtytuł oryginalny Domino Reynard of Goldur Town
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Nowe mieszkanie.

Nowe mieszkanie rodziny lisiej znajdowało się o wiorstę dalej — i nie na pagórku jak dotychczasowe, ale w dole nad strumieniem, gdzie było dużo swobody i przestrzeni, gdyż obok rozciągały się pastwiska. Tutaj w dużej norze wychodzącej do strumienia po pochyłości ograniczonej skałą, a zakrytej korzeniami osiki i brzozy — zrobili rodzice lisi nową kryjówkę. Dwie płyty kamienne strzegły wejścia, gdyż lisy wierzyły wciąż, że ratunek ich leży w skale. Poprzednie mieszkanie ich leżało w lesie sosnowym, obecne w małej dolince osinowej. Nad niemi wówczas szumiały i wzdychały sosny, teraz drżały liście, skrzypiały brzozy, a strumień śpiewał i dzwonił. Zwłaszcza w owym pamiętnym dniu śpiew sosen pozostał dla nich strasznem wspomnieniem, podczas gdy dźwięki osiny i strumienia napełniały je błogim spokojem.
Z jednej strony mieszkania lisiego roztaczała się piękna zielona łąka, oddzielona od strumienia zaroślami jeżynowemi, wybrzeże zaś porastały trzciny, w których woda przestawała na chwilę szemrać i opłukując ich mocne łodygi, płynęła dalej ze śmiechem i wesołością.
Zielona pochyłość była ulubionem miejscem zabaw lisiąt i tutaj odbywały się znane sceny przy powrocie do domu ojca myśliwego obładowanego zdobyczą. To też ziemia była tutaj cała zasiana śladami maleńkich stóp i resztkami po odbywających się bitwach. Lisiątka żyły tu spokojnie i szybko wzrastały, stając się coraz silniejsze; zwłaszcza najstarszy odznaczał się niezwyciężoną siłą, i w miarę wzrostu ciemniało jego futerko, a ciemna pręga na twarzy stawała się także coraz ciemniejsza.
Rodzice zaczęli teraz wprawiać swą trójkę do polowania. Matka odłączyła je już od piersi i musiały one żywić się już tylko tem co dorośli. Nauka zaczęła się od tego, że ojciec i matka przynieśli jakieś zwierzę świeże i kładli je nie przy drzwiach, lecz w lesie na pewnej odległości od nory, coraz to dalszej — i matka zachęcała je miękkiem nawoływaniem do szukania. Jeśli znalazło, wydawała czuły ton, jakby chciała powiedzieć: „bardzo dobrze” — gdy zaś znaleźć nie mogło, zachęcała dalej: — „szukaj albo wrócisz głodny.”
Jak one biegały teraz po zaroślach jeżynowych, jak staczały się po miękkiej trawie, jak kołowały tu i tam i węszyły noskami, wsadzając je w każdą dziurę! Jak skakały jeden przez drugiego, gdy wietrzyk przyniósł im jaki miły zapach i zdawał się mówić „chodź tą drogą” — i jak pysznie i szybko nauczyły sie poznawać ślady ojca i matki i w pełnym biegu chwytały ukryte gdzieś pożywienie.
Było to zapoczątkowanie samodzielnego życia i w ten sposób lisiątka nauczyły się prawdziwego polowania.
Największe szczęście w polowaniu miał najstarszy lisek i wskutek tego rósł najszybciej. Najlepsze kęski chwytał z pod oczu rodzeństwa i wszędzie był pierwszym. To też codzień stawała się widoczniejsza różnica między nim a resztą rodzeństwa. Dziecięce jego futerko przybierało coraz ciemniejszą barwę, wreszcie stało się ciemno rude, podczas gdy twarz i nogi były całkiem czarne.
Był to koniec lipca. Stare lisy nietylko starały się nauczyć swe małe poszukiwania pożywienia w fermach, ale i umiejętności zachowania się w każdem niebezpieczeństwie. Przytrafiały się bowiem i tutaj różne przygody. Nieraz np. słyszały lisy złowrogie szczekanie ciemnego psa, kołującego przy ich legowisku, za każdym razem jednak jedno ze starych potrafiło zręcznym figlem zmylić węch wroga i ocalić kryjówkę. Lisiątka jednak nie liczyły się z niebezpieczeństwem, czuły się bowiem tak swobodne wśród skał nad strumieniem, że stały się nawet za śmiałe, lekceważyły tego niezgrabnego nieprzyjaciela.
Pewnego jednak dnia, gdy wszystko troje: Domino, szczupła jego siostra i mały braciszek — taczali się po zielonej łące, poszukując porzucanych przez ojca kęsków, pstry pies wyskoczył na nie znienacka. Nagłe jego szczekanie przeraziło ich okropnie. Rozpierzchły się przerażone, ale najmłodszy nie był dość zwinny i znalazł się w wielkiej paszczy psa, który w okamgnieniu zgniótł silnemi swemi szczękami wątłe ciało lisiątka i popędził z niem do domu, gdzie u nóg pana swego złożył zdobycz, oczekując potem cierpliwie na zasłużoną pochwałę.
Zmartwienie przychodzi zwykle w parze. Oto następnego dnia, gdy ojciec lis wracał do domu ze świeżo upolowaną kaczką, napadła go zgraja psów w sposób zupełnie mu nowy. Skierował się w uliczkę ogrodzoną wysokim płotem, ale nie mógł wdrapać się na niego z kaczką w pysku i wypuścił ją, psy jednak popędziły za nim dalej. Jakaż to była gonitwa! po ulicach, ścieżkach, dziedzińcach, — aż wreszcie nadszedł śmiertelny koniec.
Ale rodzina lisia wiedziała tyle tylko, że ojciec wyszedłszy z domu na polowanie więcej nie wrócił, a żałoba ich chociaż prawdziwa, była krótkotrwała i nie miała tej cechy, jaka bywa, gdy się patrzy na tragiczny koniec kogoś ukochanego. Odtąd żyła matka sama ze swem dwojgiem dzieci w osinowej dolinie i dźwigała cały ciężar wychowania na swych barkach bez strachu.
W sierpniu zaczęły lisięta chodzić za nią na dalekie polowania i same już zdobywały sobie pożywienie. We wrześniu młoda lisiczka była już tak duża jak matka, a Domino jeszcze większy i silniejszy od niej, i ubrany w czarne lśniące futro.
Dziwne uczucie zapanowało między siostrą i bratem oraz między matką i synem, następnie przyszła zupełna między niemi obojętność, a w końcu matka i siostra zaczęły bać się i unikać wielkiego brata. Matka z córką żyły dalej spokojnie, ale węzły rodzinne zostały zerwane i wszyscy troje zdawali się unikać spotkania — aż wielki, czarny lis zupełnie gotowy do samodzielnego życia porzucił dolinę osikową, unosząc wdzięczne wspomnienia lat dziecinnych, i przy śpiewie strumienia powędrował w świat, by rozpocząć swe samotne życie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Ernest Thompson Seton i tłumacza: Maria Arct-Golczewska.