[385]STARY CMĘTARZ W NOCY.
PODŁUG OBRAZU MŁODEGO MALARZA.
(DO S. T.)
Tak niemo — dziko — na starym cmętarzu,
Jak na natury północnym ołtarzu —
Cicho i cicho — w północy milczeniu
Mgieł puchy rozdarł księżyc uroczyście,
Jak arcykapłan szatę w oburzeniu
I niemo płynie w głębi czarne chmury...
Na drzewach liście w szmeru dreszcz powiały
W dzikie grzeszłości wspomnienia chorały,
W dali się zaśmiał ptak nocy ponury...
[386]
Czarna kapliczka we mgłach otulona
Wznosi się wdowio — jak grobów matrona
Z martwych wskrzeszona!
W koło kapliczki brzozy pochylone
Cichym się szmerem modlą po mogiłach,
Westchną — znów cisza — sen w natury siłach
Zawisł po nad groby dawno opuszczone...
Tu niegdyś ludzie swych drogich grzebali —
Tu łkały matki — synowie płakali,
Albo z kochanka pochylonej głowy
Włosem, wiatr igrał, swawolny, majowy...
Tu starce drogę kończyli żywota
I ztąd niemowląt jasnowłosa, złota,
Motyloskrzydła, gerlanda powiała,
Jak świętojańskie robaczki, w niebiosy,
Których światełko w tych ciemnościach pała
I cicho spada na zroszone wrzosy...
A dzikie wierzby, brzozom rozełkane,
Prawią powieści perłami płakane,
Których szmer czasem przeraża człowieka,
Od których trwożny niedoperz ucieka,
A kret ciekawy słucha, ziemię ryje,
Aż pazur sowy przydławi mu szyję...
I tak się warkocz brzóz cichych rozpieścił,
Jak gdyby anioł skrzydłem zaszeleścił...
O! taka cisza — że w niej serce zdoła
Dosłyszeć w dali głos swego anioła...
I tęskne ucho z harmonią natury
Zlać się — jak z lutnią trzymaną u góry...
A pod kapliczką leśny zdrój szeleści
I niezabudki potrąca w przebiegu,
Po głazach grobów mrucząc, fala pieści
Promień księżyca, co w nim gra u brzegu...
Czarne na niebie tłumą się obłoki,
Z nich nagle księżyc w trzy promienie strzelił,
Wiara! nadzieja! miłość — świat głęboki
Blaskiem się jego w chwili rozweselił...
[387]
Rzewniej zdrój szemrze ... milej drzewa szumią,
Jak gdy pociechy westchnienia przytłumią...
Brąz schylonego w oddali posagu
Błyszczy wśród krzyżów jak światła kolumna,
Topola szepcze w północy przeciągu,
W dali coś świeci... to spróchniała trumna...
I taka święta spokojność na niebie,
I taka błogość wśród grobów jaśnieje...
Że w duchu dawne budzą się nadzieje —
I chociaż czarny z niemi promienieje,
Jak orzeł krzyknie: Weźcie mnie do siebie!...
Ludzie odbiegli — dawno z swemi łzami!
A zdrój, co myje tej kapliczki stopy,
W biegu swym szumi błędnej ducha stopy,
W biegu swym szumi po kamykach grając:
«Świat jest cmętarzem błędnej ducha stopy,
«Kto tam umiera, tu wraca konając
«Po nowe życie — i skrzydła tęczowe —
«Dotąd znał tylko arcydzieł połowę...
«Niechaj po grobach spojrzy w zamyśleniu —
«Kamień na myśli — a myśl na kamieniu!...»
O! płyń, płyń falo! I my pójdziem z tobą
Tam znaleźć, cośmy przeczuli żałobą,
Słońce zachodzi, by wstać w nową dzielność,
I duch ludzkości — to jest nieśmiertelność!...
A wtem z ciemności powstał duch zwątpienia,
Wielki jak nicość — straszniejszy niż szatan —
Ze wszystkich Furyi żmijami poswatan,
Począł iść na mnie z śmiechem znicestwienia...
Czoło miał z miedzi... i wzrok który pali...
Jak ci co Polski podział podpisali...
Krzyżam się ciała uchwycił połową —
I w dal rzuciłem za nim — trupią głową —
Która przepadła w kwiatach...
I majową
Rosą gorące przeżegnałem czoło —
A raptem jasno stało się w około,
Promień księżyca znowu ku mnie strzela,
I spada na mnie — jak łza przyjaciela,
[388]
Któregom kochał władzami wszystkiemi —
Ale którego — niemiałem — na ziemi...