Panny Oblubieniec, patron rodziny, wysłuchiwał na córki gniewnych dziadka skarg, Tadeuszowi Judzie potem, Jezusowemu kuzynowi, oddając sprawy beznadziejne — to znaczy zakład, konie, weksle.
● | ● | ● | ● | ● | ● | ● | ● | ● | ● | ● | ● | ● | ● | ● | ● | ● | ● | ● | ● | ● |
Czas nie był zwykłym dni szeregiem; potrójnym wątkiem biegły święta — potrójnie bowiem był święcony dzień każdy. Wpierw siedmiodniowy rytm tygodnia, co liczbą siedem stworzenia świata cykl wspominał, bo sześć kosmicznych dni pracował Ojciec — w siódmym spoczął. Od poniedziałków opatrzności, przez wtorki, które miłosierdziu oddane były i aniołom — maleńkich dzieci opiekunom — przez środy, którym święty Józef — Panny mąż czysty patronował, przez czwartki, co pamiątką były pokarmów ziemskich przemienienia w ciało i krew Boga-Syna; On w piątek umarł, by zmartwychwstać w niedzielę rano — w piątek więc żałość, a w sobotę oczekiwanie na wesele, oczekiwanie ciche, tkliwe, wspomnieniu Matki poświęcone. Taki był tydzień, czas domowy, mikro-cykl, który wywoływał z pradziejów świata cykl najpierwszy.
A nad nim rytm na co dzień cichy, niedosłyszalny dla laika sakralny rytm bożego roku, w którym zawarta tajemnica Pierwszego Przyjścia i Zbawienia. Początek jego był u styku jesieni z zimą, gdy listopad ostatnie liście strącał z drzew, a grudzień pierwszym mrozem ścinał ziemię i wodę, powlekał trawę białym szronem, a mgłę przemieniał w srebrny pył. — Spuśćcie — śpiewano po kościołach — rosę, obłoki, rosę łaski, rosę zbawienia... Świat — śpiewano — od wieków nieszczęśliwy zamarł w głębokiej nocy i żałobie — a to znaczyło, że przez cztery niedziele grudnia ludzkość cała, w kościele rzymskim zgromadzona, raz jeszcze przeżyć ma samotność z czasów, gdy w grze-