Był nawiedzony cudną senną marą
I pragnie włudzić ją znowu na oczy,
Wartą wdzięczności tak wielkiej i trwałej,
Że jej nie zgubi pamięć żadną miarą.
Które Polymnia[1] z siostrami na mlécznym
Napoju w niebie swojem wychowały,
Rzec, czem był uśmiech kraszący jagody
Mej świętej i czar w tym uśmiechu ślicznym.
Święcone dzieło przeskokami biegnie
Jak ktoś, co w drodze spotyka przeszkody.
Najtęższe siły w każdym ziemskim tworze,
Nie gań, że duch mój niekiedy przylegnie
Gdzie płynie barka moja niespożyta;
Lękliwy żeglarz wiosłem go nie porze.
Patrz indziej[2], gdyżeś u ogrodu proga,
Który w Chrystusa promieniach zakwita.
Ciałem się stało; tu lilije wonne
Zapachem wiodą, kędy prawa droga«[3].
K’jej woli, nowe widowisko chłoną;
Na żar obracam źrenice niebronne.