rego lub skaleczonego drzewa „Pinus succinifera“. Uczeni twierdzą, że po bursztyn bałtycki przybywali przed wiekami Egipcjanie i Fenicjanie. Osadnicy puszczańscy wydobywają bursztyn z ziemi, na której rosło przed współczesnym okresem geologicznym drzewo żywiczne, i znajdują mniejsze lub większe kawałki bursztynu. Czasem trafi im się duży „głąb“ kopalnianej żywicy, a w nim pogrążone owady, liście i kwiaty, które żyły i kwitły przed setkami tysięcy lub i miljonów lat; najcenniejsze są tak zwane „łzy bursztynowe“, na miarę orzecha włoskiego, złociste, przeźroczyste a najtwardsze, niepękające pod naciskiem rylca tokarza. Istnieje cała skala odcieni bursztynu — od najjaśniejszych złotych do zielonych i najciemniejszych — brunatnych i czerwonych. Jasne i przeźroczyste gatunki używane są do wyrobu paciorków, bransolet, cygarniczek, cybuchów i t. d. Ciemne i mętne idą do fabryk lakierów, drobne kawałki podlegają stopieniu i sprasowaniu, poczem nadają się do różnych, tańszych jednak wyrobów. Nadbałtycki i nasz puszczański bursztyn po wydobyciu go z ziemi odbywa daleką podróż. Surowiec i wyroby z niego są pożądanym towarem na całej ziemi; znany on był we wszystkich epokach historycznych i w dobie przeddziejowej.
„Złoto północy“ — w którem skrzepł promień słoneczny — owiane legendą, urokiem mistyki i magji, od niepamiętnych czasów głosi wszędzie sławę dalekich puszcz słowiańskich, przeglądających się w siwych falach Bałtyku i w zwierciadłach dawno zamarłych jezior — tych ostatnich śladów lodowca, który po długiem tu panowaniu cofnął się w mroźną głąb tajemniczej krainy Hyperborejów.
Skarby puszczy pomnażało nieprzebrane rybne bogactwo jej wód. Rybołówstwo odbywało się bądź z pomocą ości o czterech lub ośmiu zębach, którą kłuto śpiącą rybę z łodzi przy świetle płonących kaganków i łuczywa, bądź też niewodów, częściej zaś pospolitych „wiersz“ — plecionych koszów, wrzucanych do rzek puszczańskich i jezior. W miarę tego, jak puszcza się zaludniała, wody jej pociągały ku sobie rybaków; pod tym względem na pierwszem miejscu wymienić należy jeziora Augustowskie, gdzie ujrzano niebawem różne sieci i inny przemyślny sprzęt rybacki, w Polsce oddawna używany. Toń tych jezior rozległych i cichych, gdzie wśród zarośli dennych ukryła się jakaś sędziwa tajemnica, z łaskawością dobrotliwą spotkała Polaków i po dziś-dzień oddaje im resztki swych bogactw rybnych i swoją siłę do dźwigania tratw i łodzi. Nawet „dziwożony“ — boginki wodne nie szkodziły nigdy Mazurom puszczańskim, może dlatego, że nie kosili oni łąk zielem „słodyczki“ porosłych i nie płoszyli duchów wodnych i leśnych czarownem kwieciem dzwonków liljowych, ani drażniącą nozdrza czemierzycą. Dobrze się żyło z łaski puszczy, która dawała — jak pisał Wincenty Pol:
„Ryby, grzyby i wędliny —
Liny dorodne, huk zwierzyny
I kęs chleba w czoła pocie —
A na pański stół łakocie
Lipce stare, łosie chrapy
I niedźwiedzie łapy“.