własnej pracy, którą prowadziłem cierpliwie, długo i rozlegle, z ciągłą poradą ludzi fachowych, z całem poczuciem odpowiedzialności i powagi zadania, nie strzepując lekko z pióra takich wiotkich, najmniejszą cytatą naukową niepopartych, na niedokładnej jeno pamięci opartych szczególików, jakiemi mnie tu zasypał Szan. Recenzent (niezawsze pamiętający nawet treść mej książki). Tem bardziej, że — jak prof. Brücknerowi może jest wiadome — mych badań nad Bogurodzicą jeszcze nie zamknąłem i dalsze ich wyniki częściowo ogłosiłem w innych pracach. Do ostatecznego ich zakończenia może jeszcze dość daleko, ale na zasadzie dalszych badań przekonywam się coraz mocniej, żem się w zasadniczych sprawach nie mylił i że na właściwej drodze poszukiwałem źródeł pieśni. Więc pójdę nią dalej. A że „posłyszę głosy urągania“ takie, jak powyższe? Odpowiem, że „nie dbam“ i że „się ...nie zatrwożę“.
Nie odpłacam się prof. Brücknerowi pięknem za nadobne i nie powołuję się na sądy tych badaczy XIX i XX wieku, którzy czyto dochodzili do wniosków podobnych, jak moje, czyto je podzielali. W każdym razie, poza wymienionymi w pierwszym rozdziale mej książki, mógłbym „autorytetowi“ Kraińskich, Oloffów, Juszyńskich, Kossakowskich etc.[1] przeciwstawić znacznie poważniejsze od nich w danym względzie osoby, nieraz świetnie zasłużone nauce, których nazwiska i sądy zebrałem już po napisaniu i wydaniu mej książki. W razie potrzeby służę jednem i drugiem. Bądź co bądź są one świadectwem, że wbrew zapewnieniu prof. B., tradycji tej czy „bajki“ w świecie naukowym nie „zarzucono“... owszem, że w świetle dzisiejszej wiedzy zyskuje ona nawet uznanie.
Warszawa Józef Birkenmajer
Metoda, jaką autor w książce i odpowiedzi stosuje, polega na przemilczaniu pytań najważniejszych, na czepianiu się szczegółów obojętnych, na domyślaniu się w słowach najprostszych rzeczy najniemożliwszych; ponieważ zaś „dygresja“ o Bozonie tej metody znakomicie dowiodła, zacząłem od niej recenzję, nie mojaż wina, że się to autorowi bardzo niepodoba. Przemilczał bowiem, co najważniejsze: autograf kroniki Thietmarowej nie dopuszcza żadnych jego badań; ustęp o Bozonie jasny u Thietmara jak dzień, tylkoż nie dla tego, kto poplótł dziwactwa i z nich się wyplątać nie może; każde słowo odpowiedzi o moich „niedokładnościach“ jest wykrętem: nazwałem Bozona kapłanem, boć biskupem był dopiero w parę ostatnich lat życia i t. d. Uporawszy się z „dygresją“ o Bozonie przeszedłem do św. Wojciecha (miłośnik prawdy zmyślił, jakobym przez to sugerował czytelnikowi myśl, że Bozon jest twórcą BR!!). Z św. Wojciechem ma się rzecz tak samo; autor przemilcza, co jedynie ważne; bawi się w liturgję, dogmaty, sympatje greckie Wojciechowe, w jego naukę i wiersze łacińskie i t. d.; zapomniał tylko o najważniejszych rzeczach: kto i dlaczego zmyślił bajkę o autorstwie BR Wojciechowem; dalej, czy na tle spółczesnem ogólnem (Otto, papież Sylwester itp.) i biograficznem szczególnem (Wojciechowem)
- ↑ Nehringowi hołd oddaję, ale pewne sądy jego, które stały na poziomie wiedzy z przed lat pięćdziesięciu, dziś uważam za przestarzałe.