Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/135

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie rób mi wstydu — napominał go Szwejk. — Przestań wyrabiać takie rzeczy, bo ludzie powiedzą, żeś się upił.
— Ja nic nie piłem, kolego — odpowiedział feldkurat. — Jestem całkiem trzeźwy.
Nagle zerwał się i salutował:
Ich melde gehorsamst, Herr Oberst, ich bin besoffen.
— Jestem prosię — powtarzał dziesięć razy z rzędu ze szczerą, rozpaczliwą beznadziejnością.
A zwracając się do Szwejka, prosił i żebrał natrętnie:
— Wyrzućcie mnie z automobilu. Dlaczego wieziecie mnie z sobą?
Po chwili usiadł i mruczał pod nosem: Hej, miesiączku miły, czemuś taki smutny? Czy pan kapitan wierzy w nieśmiertelność duszy? Czy koń może się dostać do nieba?
Zaczął śmiać się na cały głos, ale po chwili posmutniał znowu i apatycznie spoglądał na Szwejka, mówiąc do niego:
— Pan pozwoli, ale ja pana już gdzieś widziałem. Czy nie był pan w Wiedniu? Pamiętam pana z seminarium.
Przez chwilę bawiło go skandowanie wierszy łacińskich: — Aurea prima satast aetas, quae vindice nullo.
— Dalej nie umiem! — rzekł. — Wyrzućcie mnie na ulicę? Nic mi się nie stanie.
— Chcę upaść na nos — oświadczył kategorycznie.
— Panie — zaczął prosić głosem żebrzącym — przyjacielu drogi, daj mi w łeb.
— Raz, czy kilka razy? — pytał Szwejk — Dwa razy? Służę...
Feldkurat liczył głośno szturchańce i uśmiechał się błogo.
— To bardzo przyjemnie — rzekł. — To zdrowo na żołądek, bo poprawia trawienie. Proszę mi dać w pysk.
— Serdecznie dziękuję! — zawołał, gdy Szwejk szybko