[28]II. Cztery wieki. — Plemię olbrzymów.
Złoty pierwszy wiek nastał. Nie z bojaźni kary,
Z własnej chęci strzeżono i cnoty i wiary.
Kary, trwogi nie było; groźnych nie czytano
Ustaw na miedzi rytych, ani się lękano
Sędziów ostrych: bez sędziów byli bezpiecznemi.
Jeszcze sosny dla obcej odwiedzania ziemi
Nie zstąpiły do morza, ścięte z gór rodzinnych,
I człowiek prócz ojczystych nie znał brzegów innych.
Grodów nie otaczano spadzistemi wały,
Proste trąby i surmy zagięte nie brzmiały;
Hełmu, miecza nie było, a bez wojsk narody
Używały w spokoju bezpiecznej swobody.
Radłem, broną nie tknięta i jeszcze spokojna,
Wszystko z siebie dawała ziemia w dary hojna.
Przestając na pokarmie, zrodzonym bez pracy,
[29]
Z drzew owoc, z gór poziomki zbierali wieśniacy,
Tarnki i ostrężnice na krzakach ciernistych
I żołędzie upadłe z dębów rozłożystych.
Wiosna była wieczysta. Zefiry łagodne
Rozwijały tchem ciepłym kwiaty samorodne.
Zboża na nieoranej rodziły się ziemi
I łan ugorny kłosy połyskał ciężkiemi.
Hojną płynęły strugą i nektar i mleko
I z dębu zielonego złote miody cieką.
Gdy strąciwszy Saturna w ciemne piekieł kraje,
Jowisz wziął berło świata, wiek srebrny nastaje,
Gorszy, niżeli złoty, od miedzi szczęśliwszy.
Natychmiast starożytnej wiosny czas skróciwszy,
W zimę, w niestałą jesień i w lata upały
I w krótką wiosnę Jowisz rok rozdziela cały.
Wtedy jęło powietrze wrzeć skwarnemi spieki,
Wiatry ścięły w lód wodę i zamarzły rzeki.
Szukano domów: były domami gęstwiny,
Pieczary i szałasy z chróstu i wikliny.
Zaczęto w długie skiby ukrywać nasiona
I jękła para cielców, jarzmem uciśniona.
Wiek trzeci był miedziany, dziki, niespokojny,
A choć wolny od zbrodni, już skory do wojny.
W końcu nastał wiek, twardem przezwany żelazem,
Z nim wszystkie na świat zbrodnie wylały się razem.
Wstyd, niewinność i wiara i prawda uciekła;
Ich miejsce wzięła chytrość, zdrada, zemsta wściekła,
Gwałt i grzeszne łakomstwo, wszech zbrodni przyczyna.
Na wiatry, których nie zna, flis żagle rozpina,
I te, co długo stały na wyniosłej górze,
Płynąc, sosny po morzach wyzywają burze,
[30]
Wprzód wspólną, jak powietrze, jak słoneczna jasność,
Człowiek ziemię pomierzył i zajął na własność.
Zboże na wyżywienie rodzić ją zmuszono;
Mało tego, zaczęto ryć jej własne łono.
Kopią ludzie bogactwa, do złego sprężyny,
Zapuszczając się po nie w Styksowe głębiny.
Od złota podżegana, a żelazem zbrojna,
Wśród mordów i pożogów wyszła na świat wojna;
Błysła hartownym mieczem krwią zlana jej ręka.
Żyją z łupiestw; już gościa gospodarz się lęka,
Teść zięcia, brat własnego brata nienawidzi,
Mąż w żonie, żona w mężu wroga swego widzi;
Macocha swym pasierbom jad gotuje skrycie
I syn chciałby przed czasem ojcu skrócić życie.
Ginie cnota; krwią zlane widząc ludzkie plemię,
Ostatnia z bóstw, Astrea, opuściła ziemię.
I żeby nawet niebo pokoju nie miało,
Olbrzymy[1] je szturmują z potęgą zuchwałą;
Kładąc górę na górę, aż do gwiazd się wzbili.
Lecz Jowisz cisnął piorun — i tej samej chwili
Olimp przewierci, Ossę z Pelionu zrzuci
I przygniecie zuchwalców i pychę ich skróci.
Tak utraciwszy dzieci, wzrosłe z swego łona,
Ziemia, jeszcze kurzącą ich krwią zrumieniona,
Bojąc się, by mieszkańców z nimi nie pozbyła,
Krew po wierzchu ciekącą w ludzi przemieniła.
Lecz i ten ród bezbożny przez zbrodnie dowodził,
Że we wszystkiem był godzien krwi, z której się rodził.