do bójki z kolegami, ale gdy już był starszym, gromadziło się w nim z powodu takich alluzyi pewne przyjemne poczucie odrębności swego losu, oraz zalet i korzyści związanych z bękarctwem. I literatura zapewniała go, że ludzie tacy cieszą się szczególną sympatyą; więc nieraz patrząc z ukosa na niekształtnego Roberta, mówił sobie w duchu słowa Edmunda z „Króla Lira“:
My to w zuchwałem złodziejstwie natury
Więcej bierzemy treści, ognia, siły,
Niż prawowite tłumy niedołęgów,
Spłodzonych w łożu gnuśnem, zimnem, nudnem,
Przez rozespanych małżonków nad ranem[1].
Ta cicha ambicya bękarcka Piotra była Robertowi nieco nie na rękę, bo chociaż kochał Piotrusia jak brata, jednak nie chciał w nim mieć brata, będąc zazdrosnym o swój posterunek jedynego reprezentanta tego odłamu Strumieńskich. Zazdrość wzmagało w nim jeszcze niezadowolenie z własnej powierzchowności. Starał się tedy delikatnie pocieszyć swego towarzysza, że jest on zupełnie legalnie urodzonym synem Włosków, i przytaczał mu na to różne niezbite dowody, Piotr zaś przyjmował to za dobrą monetę, aby się nie wydawało, że się pcha do rodziny. Obok Roberta, któremu pieniądze dawały możność różnych dozwolonych i niedozwolonych czynności, skazany on był na rolę nibyto ciekawego widza lub co najwięcej pomocnika i doradcy w opałach; z rolą tą zżył się, chociaż sprawiała mu przykrość. I tak np., kiedy Robert kochał się lub umizgał, on nie śmiał ubiegać się o względy tej samej osoby, nawet gdy wiedział, że mimo braku pieniędzy miałby lepsze szanse. Był jak głodny błazen, który bawi ucztujących biesiadników, lecz niezaspokojony swój ape-
- ↑ My to w zuchwałem... – fragment II sceny aktu pierwszego Króla Leara Williama Shakespeare'a.