mach często i dużo jeszcze będzie mowy o Halefie. Czego nie zawierają te tomy, to opowiem tutaj, a mianowicie o moim ostatnim pobycie razem z wiernym sługą, a zarazem najbardziej skłonnym do ofiar przyjacielem.
Przy tej sposobności zaspokoję także życzenia tych, którzy polubili drugą istotę, tak blizką mojemu sercu, chociaż nie był to człowiek, lecz zwierzę. Myślę o moim karoszu, Rihu, o którego dopytuje się także wielu czytelników. Opowiem zatem, co przeżyłem jeszcze z hadżim Halefem Omarem i o mojej ostatniej jeździe na Rihu...
Byłem znowu w Damaszku i zamierzałem udać się stamtąd przez Aleppo, Diarbekr, Erzerum i granicę rosyjską do Tyflisu. Jeden z moich przyjaciół, znany profesor i lingwista, potrafił zająć mnie narzeczami kaukazkiemi, a ja, jak to jest moim zwyczajem, postanowiłem nie odbywać studyów w domu, lecz na miejscu. Oczywiście, że nie zamieszkałem w Damaszku w hotelu, lecz zajechałem na „Prostą ulicę“ do Jakóba Afaraha[1], gdzie mnie z wielką radością przyjęto. Dawniej nie miałem czasu zapoznać się z okolicą Damaszku, chciałem więc teraz to uzupełnić. Robiłem codziennie wycieczki i tak daleko zwiedziłem te strony, że pozostało mi tylko położone na północ Dżebel Kassium. Góra ta dlatego jest godną uwagi, że tam, według podania wschodniego, Kain zabił brata swego Abla.
Wyjechałem sam na tę wycieczkę, aby bez przeszkody napawać się widokiem przepysznego miasta, Było jeszcze bardzo wcześnie, dlatego spodziewałem się, że nikt mi się nie będzie naprzykrzał. Stanąwszy na górze, zauważyłem, że nie byłem tam w owym dniu pierwszym. Spostrzegłem młodego hammara (oślarza), leżącego w trawie obok osła, a minąwszy kilka zarośli oliwnych, ujrzałem człowieka, którego to zwierzę wyniosło na górę. Odwrócony był do mnie plecyma, ale po ubraniu sądziłem, że to Europejczyk, gdyż tubylec nie mógł w żaden sposób mieć na sobie takiej odzieży.
- ↑ Patrz t. III. rozdz. 6.