aby nie pomyśleć równocześnie o biednej księżnej de Langeais[1], która znikła niby spadająca gwiazda! — Oto, rzekła wskazując jedną z lóż, pan de Rastignac[2] i pani de Nucingen, żona dostawcy, bankiera, spekulanta, pośrednika na wielką skalę, człowieka który narzuca się Paryżowi przez swój majątek, i który, jak słychać, nie wiele ma skrupułów w jego pomnażaniu. Robi wszelkie wysiłki aby przekonać świat o swem przywiązaniu do Burbonów; próbował już nawet dostać się do mnie. Biorąc lożę pani de Langeais, żona jego mniemała iż odziedziczy także jej urok, dowcip i powodzenie. Wiecznie bajka o szpaku, który stroi się w pawie pióra!
— W jaki sposób państwo de Rastignac, o których wiadomo, że nie mają ani tysiąca talarów renty, mogą utrzymać syna w Paryżu? rzekł Lucjan do pani de Bargeton, zdumiony elegancją i zbytkiem jakim lśniła postać młodego człowieka.
— Łatwo poznać, że pan przybywa z Angoulême, odparła dość ironicznie margrabina, nie odejmując lornetki.
Lucjan nie zrozumiał, pochłonięty obserwowaniem lóż, w których odgadywał sądy świata o pani de Bargeton i ciekawość jakiej sam był przedmiotem. Co do Luizy, szczególnie była dotknięta obojętnością margrabiny na urodę Lucjana.
— Nie jest zatem tak piękny jak mniemałam! mówiła sobie.
Od tego, do obniżenia sądu o jego genjuszu, był tylko krok. Skoro kurtyna zapadła, Châtelet, który złożył wizytę księżnej Carigliano w sąsiedniej loży, skłonił się pani de Bargeton, która odpowiedziała skinieniem głowy. Kobieta światowa widzi wszystko, toteż margrabina zauważyła nieskazitelną elegancję Châteleta. W tej chwili, cztery osoby weszły kolejno do loży margrabiny, cztery paryskie znakomitości.
Pierwszym był pan de Marsay, człowiek słynny przez namiętności[3] jakie budził, zwracający uwagę zwłaszcza swą urodą iście