BYŁO to przed kilku laty, w epoce kiedy ogłosiłem cykl artykułów pod tytułem Wielkopostne Rozmyślania[1]. Pewnego dnia, zjawił się u mnie mężczyzna w średnim wieku, raczej młody. Spytał z pewnem zakłopotaniem, czy byłbym skłonny przyjąć księdza, który pragnąłby ze mną pomówić. Zdziwiony nieco, zgodziłem się. O umówionej godzinie, zjawił się ten sam mężczyzna — w sutannie.
Wprowadziłem go do gabinetu. Był tak wzruszony i podniecony, że długo nie mógł mówić. »Czytałem pańskie artykuły — rzekł wreszcie — i przychodzę panu powiedzieć jak jest naprawdę. Dla mnie to już obojętne, ja już z niczego nie skorzystam, ale może się to kiedy komu na co przyda. Przychodzę do pana... tak jak się przychodzi do rzetelnego rejenta, aby złożyć swój testament«.
Słuchałem w milczeniu, jak najmniej przerywając. Mówił gorączkowo, bezładnie, nie przestając palić jednego papierosa po drugim.
»Czytujemy pańskie artykuły. U tych księży, których znam, działalność pańska budzi szacunek. Pan
- ↑ W zbiorze Marzenie i pysk.