tych poezyj prozą, miejscami do niczego nie dająca się porównać, to prymitywnie prosta, niby notatnik poety, pisany dla siebie, niekiedy jakby z niedbalstwem duszy samotnej i zgorzkniałej, zdawna od troski o zewnętrzność odwykłej, to znów wymagająca wytwornej kultury intelektualnej, znajomości kultur obcych, wreszcie zgrzyty i dysonanse — nakazują, zmuszają czytelnika do coraz to innego nastawienia.
Zacznijmy więc od kwestji formy pierwszych opowiadań, od tego, co jest bezpośrednim źródłem nieporozumień; może tą drogą najprędzej dojdziemy do ujęcia ducha tej książki.
Już na pierwszych jej kartach uderza lakonizm stylu; zupełna prostota i zarazem objektywizm, ograniczający się do konstatowania faktów.
Słońce całuje nieskazitelną zieleń świerków.
Głaz urwał się od turni i skacze w przepaść, echa budząc po górach.
Wczoraj w wiosce naszej pogrzebano człowieka, który usnął, nim owce jego spędzono z hal...
Nie jestem smutny.
Patrzę na świat niezamglonem jeszcze okiem.
Sarna przeskoczyła okraj lasu i obejrzawszy się naokoło, śpieszy ku potokowi.
Jestże to tylko pamiętnik przypadkowych wrażeń, notowanych tak, jak się one nasunęły w pewnym nastroju, a z nich ma poeta dopiero dokonać wyboru? Jestże to ruda, a nie gotowe dzieło sztuki? Gdy wżyć się w ogólny ton uczuciowy, to, co »przypadkowe«, nietylko wyda się odpowiedniem, ale wręcz czemś koniecznem. Wówczas zrozumiałą stanie się rzeczą, dlaczego poeta pisał w takiej, a nie innej formie, — odczujemy nieomylny artyzm.
A ten jeden ton akcentują raz po raz powtarzające się krótkie zdania: »Nie jestem smutny«. »Spokojnie słucham wodospadu...« Czasami znów jednym, monotonnym, twardym posługuje się poeta refrenem, umyślnie niemuzycznym i zgrzytliwym, jak w tej satyrycznej, nakształt ballady budowanej, opowieści o bohaterskim koniu.
Podobnie pisane są utwory Pod kolumną i Pont Neuf. I tu