Pod kolumną
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pod kolumną |
Pochodzenie | O bohaterskim koniu i walącym się domie z Dzieła poetyckie Tom 6 |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze E. Wende i Sp. (T. Hiż i A. Turkuł) |
Data wyd. | 1912 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór Cały tom 6 |
Indeks stron |
Wielki Wódz, który wygrał sto bitew, a w jednej legł, został mimo to niezmierzoną łaskawością tłumu wyniesion na szczyt spiżowej kolumny.
I stoi na placu, na którym się skupia ruch świata.
Świst samochodów dolatuje do jego uszu, kłąb doróżek naokoło, a wśród nich stróż bezpieczeństwa pewnym siebie gestem toruje drogę przechodniom.
Jakiś komiwojażer, z bezwstydnym uśmiechem w oczach, prowadzi rozbawioną kokotę i klepie ją zwycięsko po udach.
Długowłosy, wychudły malarz, w szerokich aksamitnych spodniach, przekrada się z obrazem pod pachą do sąsiedniego sklepu, w którego oknie tryumfuje fałszywy Palajuolo.
Na dachu klubu, wśród wazonów palm i kwiatów, panowie grają w bakarata — szare, wielkie płótno, rozpięte nad nimi, chroni ich od słońca.
W narożniku ulicy kilku bladych gamenów, w czapkach na tyle głowy, w okręconych naokoło szyi chustkach, ręce wetknąwszy w kieszenie, gwiżdże pod nosem lub, spluwając przez zęby, wilgotnemi strzyże powiekami w stronę odętego bankiera.
Wrzask! Krzyk! Zbiegowisko!
Co się stało?
Pełnomocnicy dzisiejszych władców globu, panów właścicieli dzienników, notują:
»Szalona Mlle Cathérine G. z pod nr. 14 rue du Poteau, niezamężna, wskutek nieuwagi pijanych dozorców uciekłszy z Domu Zdrowia, zrzuciła z siebie suknie i nago zaczęła tańczyć przed pomnikiem, wygrażając się wielkiemu Wodzowi, iż wysadzi go w powietrze, albowiem on to ubiegłej nocy podszedł chytrze do jej łóżka i uwiódł nieszczęśliwą.
»Ucieszne to było widowisko, ale i smutne zarazem, tem smutniejsze, ponieważ szanowany powszechnie obywatel, białoskórnik p. X., który Rzeczypospolitej niejedną wyświadczył przysługę, upadł w natłoku na bruk i złamał sobie nogę.
Niepoczytalną dziewczynę zamknięto na razie w areszcie«.
Szanownego obywatela odwieziono do domu.
W kawiarni zagrała cygańska orkiestra.
Kelnerzy nalewają absynt do szklanek.
Damy cedzą przez słomkę groseille i grenadyny.
Jakiś obszarpaniec nabija na szpilkę, przymocowaną do laski, porozrzucane na ziemi niedopałki papierosów.
Kędzierzawy młodzieniec gwałtownym ruchem wyciąga z pod surduta album nieprzyzwoitości i tajemniczo zaleca je stropionym galantom.
Inny, z śladami ciężkiej choroby na twarzy, sprzedaje świeżo wynaleziony gatunek cri-cri.
Biedne, umęczone dziecko tuli mu się do piersi i lękliwie spogląda ku damom, cedzącym groseille i grenadyny.
Gwar ulicy krępuje chrapliwy, magiczny, nieustanny krzyk: La Presse! La Patrie!
Zaś wielki Wódz, który wygrał sto bitew, a w jednej legł, lecz mimo to niezgłębioną i niezmierzoną łaskawością tłumu wyniesion jest na szczyt spiżowej kolumny, gubi się w ogarniającym go zwolna mroku.
Za chwilę stanie w ogniach: zapalają latarnie.