Strona:Stanisław Czycz - And.djvu/82

Ta strona została uwierzytelniona.

kto chciałby ci postawić. — No, jeszcze łyk, drogi przyjacielu; jeszcze łyk, Świdryga, — a, prawda; ty nie wiesz, nie czytałeś. Czy ty w ogóle umiesz czytać?
— Trochę umiem — powiedziałem.
— Co? — otóż tak; za moje serce; za wszystko; ty mi teraz w ten sposób; a ja tak się cieszyłem; zawsze uważałem że analfabeta — jeżeli już nie można liczyć na coś pewniej tępego — to odpowiedni, to jedyny dla mnie kumpel; tak się z ciebie cieszyłem, a ty w końcu musiałeś mi to powiedzieć, musiałeś zdmuchnąć całą moją radość z ciebie. Nie jesteś dobrym przyjacielem, Świdryga.
— Bardzo mi przykro, Midryga.
— O, nawet i to; nawet czytałeś.
— Z trudem, lecz czytałem, i nawet jeszcze jeden wiersz, też Leśmiana: „Dwaj Macieje”.
— Tak, ale tam pewne miejsca są za bardzo sentymentalne. Choć właściwie to lepiej; im bardziej sentymentalne tym wierniej wyrażające nasze, powiedzmy, stosunki, i nas samych; i może właśnie ten wiersz... co?... nie pamiętam go dobrze, — wybrałem „Świdrygę i Midrygę” ze względu na zróżnicowane a w dodatku bardzo piękne imiona; głównie z tego względu.
— No, tym bardziej że „Świdryga i Midryga” jest też sentymentalne. — A ten pomysł naprawdę ci się udał; bo pamiętam — przykro mi, Midryga, że cię tym może znowu smucę — pamiętam początek tego wiersza:

To nie konie tak cwałują i uszami strzygą,
Jeno tańczą dwaj opoje — Świdryga z Midrygą.

— A ja pamiętam gdzieś ze środka: