Drzew falą bór się kłębi
I pryska gałąź sucha, Wśród haszcz, jak bunt wybucha
Moc wichru. W leśnej głębi
Na giętkie, młode pnie W rozpędzie zarzuca ramię I czoła do ziemi gnie I łamie!...
A z koron mrących drzew Tumanem lecą liście,
Jak świeża czerwona krew, Jak złoto tlące ogniście,
Z buków strząsane czoła
Powietrzny tan dokoła Na rdzawym zawodzą mchu, Bez sił, bez tchu...
I jakby sądu godzina Szła w bór znienacka Złowroga...
Jesiennych obłoków łono
W strzępy drze wicher, rozrywa, Zagadka jakaś straszliwa Za chmur się tai oponą... I jakby sądu godzina
Szła w bór znienacka Złowroga I jakby dłoń świętokradzka Zasłonę zwlec chciała — z Boga!...
W morzu rozchwianych gałęzi
Północny wicher grzmi — i przeklina I dech utracą — i rzęzi
I milknie — i cichną knieje I krzepnie puszcza głucha,
A w ciszy bór tężeje, Prostuje się — i słucha...
I nagle znów z daleka Coś zrywa się, coś zbliża,
Jak wartka szumi rzeka, Jak fala leci chyża,
I znowu w leśnej głębi Wichrowy bunt wybucha, I pryska gałąź sucha, I drzew się fala kłębi...
A z wichrem — dawne rany, Przedwieczne krzywdy płaczą, Ból ziemi rozpętany
Grzmi w nieba strop — rozpaczą! Tysiącem pięści grożą
Ramiona jakieś z dali I tysiąc pięści wali
W zapartą furtę bożą... Tajemnych skarg wymowa
W tumany zwiędłych liści Płomienne rzuca słowa — I barwi je czerwono I palą się i płoną Próśb wrzących antyfoną... Sen jakiś zły się iści!...
Aż gdzieś przez chmur kotarę Ostatnie błyski ślące,
We mgły zapada szare Jesienne, krwawe słońce... Wtedy w rozgłosach ech Odbity wicher mdleje
I jak ów brytan, gdy mu tchu nie starczy Pada na mech I w ciszy, Warczy I dyszy... A w krąg, gromadą Na rdzawych mchach, Cienie się kładą — I czuwa — strach...
I znowu milkną knieje I krzepnie puszcza głucha A w ciszy bór tężeje, Prostuje się — i słucha...