Szósty oddział jedzie w świat/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Szósty oddział jedzie w świat |
Podtytuł | Powieść dla dzieci od lat 11–13 |
Pochodzenie | Odcinek powieściowy II tomu „Płomyka” |
Data wyd. | 1936 |
Druk | Nowoczesna Spółka Wydawn. S. A. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Szkoła znajdowała się przy ulicy, która wyglądała jak zdjęta z kolorowej widokówki. Domki po obu stronach białe, albo z cegły, z oknami pełnemi kwiatów.
Szkoła była dwupiętrowa, szara, ze sporym dziedzińcem. Cała ulica była wysadzana drzewami. Jeszcze nigdy nie widziała Wandzia tylu żywych roślin, ile tutaj.
Naturalnie, w Łodzi też były drzewa, ale stały przybłąkane gdzieniegdzie, zakurzone, blade, albo sztywno ustawione dla ozdoby. Tutaj były piękne, bujnie rozwinięte i wysadzono niemi prawie wszystkie ulice. Kiedy Wandzia podniecona i niespokojna weszła do budynku, opadła ją zaraz miła, znajoma wrzawa.
— V oddział na drugiem piętrze — odpowiedziała zapytana dziewczynka, przyglądając się jej.
Ale Wandzia już się do tego przyzwyczaiła. Taki jest los nowych, że im się wszędzie przyglądają.
Wandzia otworzyła drzwi klasy. Ze ścian popatrzyły znajome szkolne rysunki i wycinanki i trzydzieści par oczu dziewczynek, które skierowały się wszystkie na przybysza.
Bardziej jeszcze niż kiedykolwiek trzeba się było przypatrzeć nowej, która się zjawiała w czasie roku szkolnego i kto wie z jak daleka…
Stały w tej klasie wielkie ławki, takie, jakich Wandzia nigdy jeszcze nie widziała. Na każdej siedziały cztery dziewczynki.
Stanęła bezradnie pod piecem. Dwie dziewczynki zdaleka chichotały, patrząc w jej stronę.
— Poradzę sobie — pomyślała nagle i spytała najbliższej:
— Czy jest jakieś wolne miejsce?
— Wedle okna — odpowiedziała jasnowłosa dziewczynka z mocno splecionemi warkoczami. Nosiła fartuszek biały, haftowany w niebieskie kwiatki. Sporo dziewczynek miało takie.
— Usiądź tu — powiedziała — ja też w tej ławce siedzę, nie, to będziemy razem. — Wandzia rozumiała ją doskonale, a jednak był to wciąż ten nowy nieco język, niby polski, a trochę inny.
— Skąd wyście przyjechali? — spytała ciekawa sąsiadka.
— Z Łodzi.
— Ach mój jeny, to daleko — zainteresowała się dziewczynka i zaraz jeszcze kilka otoczyło ławkę.
Chciały wszystko wiedzieć naraz, gdzie jest Łódź i czy duża i czem Wandzia przyjechała i z jakich książek uczyła się przedtem.
Zato też prędko i jedna przez drugą opowiedziały o swoich sprawach. Że najbliższa lekcja to będą rachunki, a pani jest bardzo dobra i czasem tylko się „zjadowi”.
To chyba znaczy — rozgniewa — domyśliła się Wandzia.
Zaczęły się też po kolei przedstawiać, jak się która nazywa. Więc najbliższa obok, Oleńka Czechówna, pana burmistrza córka i Hilda Gulda z ulicy Kolejowej i Gretka Kaczmarek, córeczka mistrza kominiarskiego.
Przy dziewczynkach wymieniało się zaraz ich ojców. Było to bardzo zabawne i odrazu widziało się w wyobraźni domy rodzinne dziewczynek.
Oprócz tych w haftowanych fartuszkach, sporo było innych, w starych sukienkach, bez kołnierzyków, a jedna nawet nosiła fartuch wyraźnie przerobiony z dużego, pasiastego. Dziewczynki opowiedziały o niej Wandzi:
— Ojdowska się nazywa i w barakach mieszka na Luksusie. To się tak ten plac nazywa, gdzie baraki są. My jej mówimy Ojda. Ona nawet do szkoły rzadko przychodzi, bo nie ma matki i sama w domu gotuje. Pani tylko zawsze upomina, że ma przychodzić — objaśniła usłużna Oleńka.
— A tamta to Piotra Baba, widzisz, jaka duża. Właściwie Piotrowska. Ona znów zimą nie przychodzi, bo nie ma ciepłego palta i aż w Myśliwcu mieszka.
W ciągu kilku minut poznała Wandzia całą klasę. Okazało się, że we wszystkich szkołach są dziewczynki najróżniejsze, takie które nie mają zmartwień i takie, które już mają troski i obowiązki domowe.
Wandzia pocieszyła się trochę po Łodzi. Tu też zaczynało być zajmująco i można było znaleźć przyjaciółki.
Drzwi się otworzyły i weszła pani z dziennikiem. Dziewczynki rozsypały się po ławkach, a wesoła Gretka, sąsiedka Wandzi z lewej strony, zdołała jej szepnąć prędko:
— Dobrze, że razem będziem siedzieć, nie? — i prędko pod ławką uścisnęła jej rękę.