Szósty oddział jedzie w świat/VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gustawa Jarecka
Tytuł Szósty oddział jedzie w świat
Podtytuł Powieść dla dzieci od lat 11–13
Pochodzenie Odcinek powieściowy II tomu „Płomyka”
Data wyd. 1936
Druk Nowoczesna Spółka Wydawn. S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

VIII.

Dziewczynki wyjechały rano, a dopiero popołudniu podniecone i pełne wrażeń przyjechały na miejsce do Gdyni.
W parterowym białym domku na nowej ulicy, której część dopiero była zabrukowana, a reszta stanowiła polną drogę, mieścił się rodzaj schroniska dla wycieczek.
Trzeba było dwadzieścia dziewczynek ulokować w dwuch pokojach.
Myto się pokolei w dużej porcelanowej misce w kwiaty. Miska też wydawała się niezwykła. Jeszcze żadna nie widziała takiej. Jeszcze żadna nie jadła wspaniałego wędzonego węgorza, ani łososia, które zostały uroczyście podniesione wgórę, żeby je dokładnie obejrzeć przed jedzeniem.
Wczesną kolację zajadano przy długim stole nakrytym czystym obrusem. W wazonach czerwone maki prószyły swojemi czarnemi słupkami. Na ścianie wisiała tabliczka jeszcze z przeszłorocznego Święta Morza z napisem:
„Gdynia, najmłodsze miasto Polski wita was”.
Płaskie wędzone flądry i wielkie dorsze to były nieznane przysmaki, któremi powitało morze przy kolacji.
Kiedy nasycono głód, Trudka nieśmiało zaproponowała:
— Chodźmy na przechadzkę.
A za nią wszystkie dziewczynki:
— Proszę pani, my na tak krótko, nie zdążymy, chodźmy.
Pani dała się ubłagać. W szalonym pośpiechu zaczęto wciągać berety i palta, potem parami przez Plac Kaszubski i szeroką, piękną ulicą Św. Jańską ruszono na wybrzeże.
Teraz dopiero zobaczyły dziewczynki morze zbliska. Podeszły tak blisko, że małe fale z białą koronkową pianą sięgały ich stóp. Nawet Oleńka, grzeczna i przykładna panna burmistrzanka, nie mogła się oprzeć i zamoczyła pantofel.
— Chodźcie na Kamienną Górę — powiedziała pani — stamtąd zobaczycie najlepiej część portu i wybrzeże, a potem najwyższy czas do domu.
VI oddział we wzorowym porządku, choć bardzo gadatliwie, ruszył na Kamienną Górę.
W drodze oglądano polskie i cudzoziemskie statki na kotwicy, które zawinęły tu do brzegu i wielki drewniany pomost rzucony, daleko na morze. Pani nazywała go „molo”. Zauważono prócz tego znacznie drobniejsze, ale bardzo ważne dla dziewczynek osobliwości. W kioskach i przy małych straganach sprzedawano woreczki prześlicznych muszelek, pudełka wysadzane muszlami, broszki i bransoletki z bursztynu i małych błękitnych marynarzy z filcu.
Dlatego ani na chwilę nie mogły się zamknąć usta. Truda wzdychała:
— Ach żebym mojej mamie taką kistkę[1] na szycie mogła kupić… — a inne:
— Pewnie drogie są takie muszle, nie?
— Ja muszę koniecznie coś przywieźć dla mojego braciszka Jasia — zwierzała się Wandzia Marysi-Ojdzie, ale mam pięćdziesiąt groszy, co można za to kupić?
Ojda zamyśliła się:
— Może mały woreczek z muszlami, albo malutką żaglówkę? Ale żaglówka chyba jest droższa, a muszle powinny tu być tanie, przecież morze wyrzuca je zwyczajnie na piasek, na brzeg.
Przeliczono pieniądze. Niestety, licząc już z pogardzanemi dwójkami, było pięćdziesiąt sześć groszy.
Tylko Ojda, Brysia i Małgosia nie miały kłopotów. Pojechały bez grosza i nikt nie mógł oczekiwać od nich prezentów.
Omawiając z ożywieniem te sprawy, weszły po stopniach na szczyt pięknie zalesionej Kamiennej Góry. Naprawdę widziało się stąd doskonale. Morze już pociemniało i było teraz mniej spokojne. Pieniste fale biły o brzeg, głębia wyglądała stąd srebrzysta i czarna. Statki w porcie były oświetlone. Zdaleka na widnokręgu lśniły małe, odległe złote światełka.
Pani objaśniała:
— To Oksywia, to Orłowo, a tam najdalej wysunięte światełko, to wąski cypel Helu.
Dziewczynki już oddawna umilkły. Oglądały dalekie nieruchome światła i te które padały na fale ruchliwym promieniem, odległe blaski latarni morskiej z Rozewia.
Zaczynały rozumieć, ile jeszcze muszą poznać i nauczyć się, ile jest do zobaczenia w życiu, które się dopiero zaczynało.
Potem po stopniach wdół, znaną drogą, ruszyły do schroniska. Jeszcze do poduszki szeptano sobie obszerne plany na jutro, układano się w obcych łóżkach, Lilka i Małgosia zamieniały się na poduszki:
— Ty lubisz nisko, a ja wysoko.
Potem VI oddział zasnął kamiennym snem zmęczenia po niezliczonych wrażeniach dnia.




  1. Skrzynkę.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gustawa Jarecka.