[9]
SZARO-PERŁOWY ŚWIT
Z nad wód srebrzystych, leżących w mgłach sennie,
z nad szarych sylwet kóp pszenic i żyt,
wstaje cichutko, jak lekkie westchnienie
szaro-perłowy świt.
Na umęczone oczy nocą nieprzespaną,
zsieczone ostrem światłem i wirem tanecznym,
pryska kryniczną rosą jak Samarytanin
i osnuwa w mgły srebrne, w zadumę i wieczność.
W chłód lasu, w woń igliwia i wilgotnej ziemi,
w mgły tchnieniem zorzy dotknięte dalekiej,
w sen wód, w dalekość nieba, smugami srebrnemi
wysnuwa się doszczętnie duch z piersi człowieka.
Czepia się na rozstajach, jak nitki pajęczyn,
smutku sinych kolein, ciętych w piasku złotym —
jest niczem — może cieniem zagubionej tęczy,
może westchnieniem ziemi, a może tęsknotą.
W świt przetapia się dusza, w bolesny czar świata,
nienazwany, drgający na dalekich zorzach,
co jest pieśnią leżącą na umarłych kwiatach —
w świt, spadający z niebios, jak jasna łza boża.