Szkice z podróży w Tatry/Pogląd na Tatry

<<< Dane tekstu >>>
Autor Walery Eljasz-Radzikowski
Tytuł Szkice z podróży w Tatry
Wydawca Tygodnik Wielkopolski; nakładem autora
Data wyd. 1874
Druk L. Merzbach; Drukarnia Leona Paszkowskiego
Miejsce wyd. Poznań; Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


POGLĄD NA TATRY.

„Nowe czucie, śmielsze życie
Tu na górach, niż w dolinie,
Kiedy stojąc na skał szczycie,
Chmura popod nogi płynie.
Wszystko głucho, jak w oazie,
Ale w duszy myśl ożyła,
Myśl ukryta, jakby w głazie.
Drogich kruszców skryta żyła.
Gdy radości łzę wyleję,
Nieraz gdy się mniemam w niebie,
Zimny czasu duch zawieje
I méj myśli grób wygrzebie.
Jak w zarodzie pączek ginie,
Tak i lotna myśl usycha,
Albo w insze światy płynie,
Inném życiem tam oddycha.
Tu, gdzie skały mkną olbrzymie,
Tu, gdzie śmielsze serca bicie,
Tu i myśl, co w duszy płynie,
Czuje nową młodość, życie.
(X. K. Antoniewicz).

Cały łańcuch gór 120 mil długi, od Morawii rozciągający się po Wołoszczyznę, nazywamy w książkach Karpatami; nie żyje bowiem ta nazwa w ustach ludu, który je tylko zna w imionach poszczególnych, jak Bielawy, Bieskidy, Gorzeć, Tatry, Krępak, Magura, Czarny las, Czarna hora i t. p.
Z tych gór część główna, posiadająca charakter alpejski, pod nazwą Tatr, jest rdzeniem, trzonem całych Karpat. Na przestrzeni 8 mil wzdłuż a 3 wszerz, piętrzy się pasmo dzikich i nagich szczytów sięgających do półdziewięta tysięcy stóp wysokości nad poziom morza Bałtyckiego, otoczone zewsząd walnemi dolinami od właściwego grzbietu karpackiego, tak, że Tatry tworzą same dla siebie odrębną całość oddzieloną na zachodzie doliną Orawską, od północy doliną Nowotarską, od południa w połowie jednéj Liptowską, a w drugiej Spiską, która ją i od wschodu rozgranicza. Myli się więc grubo ten, co Karpaty nazywa Tatrami. Karpat nazwa pochodzi od Chorby, Cherby, Cherbty, garby, grzbiety;[1] że zaś ani greccy, ani łacińscy geografowie takiego słowiańskiego wyrazu nie umieli wymówić, więc go do swoich pojęć nakręcali i zrobili z niego Karpaty, a z Chrobatów wytworzyli Karpów, Karpidów, Karpianów, od których kraj podgórski cały zwie się Chrobacyą. Mieszkańcy ci gór sąsiadów swoich osiadłych w równiach od lechy[2], roli, nazwali Lechami, co się do dziś dnia utrzymało. Górale nasi inaczéj nie zowią mieszkańców z równin jak lachami.
Zkąd się wzięło imię Tatr, dotąd są w tym względzie tylko przypuszczenia. Pierwszy raz z nazwą Tatr spotykamy się w czeskiéj kronice Kosmasa, gdzie nam je przytacza raz w dokumencie z r. 998, drugi raz z r. 1086. Przedtém tonie ich nazwa w ogólném mianie całego pasma Karpackiego, które nazywano górami Dackiemi (Plinius), to znów Bastarnickiemi, Sarmackiemi i Wenedyjskiemi od ludów ich stopy zamieszkujących.
Tatra, towtra, w słowiańskim języku oznacza wysoką skałę[3]; są przysłowia ludowe, w których tatry mają znaczenie wysokich gór[4]. Inny znów badacz języków (Bopp)[5] wyprowadza nazwę Tatr z języka sanskryckiego przez wyrzutnią z wyrazu Dharadhara, który u Indyan oznacza pojęcie, że „boki i grzbiety gór dźwigają urodzajną ziemię.“
Najwięcéj jednak zdaje się mieć słuszności wywód nazwy Tatr od tatry t. j. wyniosłéj skały.
Spotykamy się z Tatrami już ciągle w dokumentach tak polskich, jak węgierskich i w kronikach, chociaż Długosz różnie jeszcze te góry nazywa: to Tatrami[6], to Alpami polskiemi, sarmackiemi lub panońskiemi[7], ale wyraźnie stosuje je tylko do téj części Karpat, co my zawsze Tatrami zwiemy. Dziwną tedy jest rzeczą, zkąd się u niektórych naszych pisarzy wzięło chrzczenie Tatr Krępakiem, kiedy to miano służy tylko téj części gór, które na Spiżu między Podolińcem a Muszyną rozdzielają Dunajec od Popradu. Przecież Bielski na początku swéj kroniki, mówiąc o górach w Polsce, odróżnia Tatry od Modréj góry, Krępaku i Bieściadów. Na Spiżu Krępak właściwie dzielił Polskę od Węgier, bo lewy brzeg Popradu zawsze należał do Polski. Gmatwaniny te mają to samo źródło, co i baśnia o pochodzeniu nazwy Tatr od Tatarów; wytworzył ją ktoś taki, co wcale nie miał wyobrażenia o historyi, boć hordy te pojawiły się pierwszy raz w Europie r. 1241, kiedy Tatry już się zwały Tatrami od kilku wieków, jak świadczy kronika Kosmasa.
Z ludów, które stale stoki gór Karpackich zamieszkiwały, wymieniają historycy Daków, Bastarnów, Karpów, Peucynów, Scytów, Wenedów, Sarmatów, Piengitów (od nich nazwa Pienin), Biessów (od nich Bieskidy), Awarynów, Jazygów, Getów i t. d. i wszystkim im zgodnie przyznają słowiańskie pochodzenie. Z przechodnich zaś ludów, co przez Karpaty wędrowały i ślady po sobie zostawiły w nazwach gór, rzek, osad lub w mowie ludowéj, podają współcześni: Celtów, Gotów i Gepidów (od tych Gepusia, Scepusia, Scepus, Spiż). Wędrówki te powtarzały się, począwszy od III wieku po Chrystusie aż do XIII, najprzód Gotowie, Gepidowie, potém Hunny, Awarowie, Madyjary a w końcu Tatary. Przetrwało słowiańskie plemię wszystkie zawieruchy, które się nad ich głowami przesunęły, strawiło wszelkie obce żywioły w sobie, zatrzymując tylko ich ślady w mowie. Wyraźnie o Chrobatach na podgórzu Karpackiém mówi w X wieku Konstanty Porphyrogenita, że jest to lud słowiański zamieszkujący „Babie góry.“[8]
Chrobacya rozciągała się po obydwóch stokach gór Karpackich od północy po Wisłę, od południa po Dunaj; stolicą jéj był Kraków. Tworzyła Chrobacya część Wielkiéj Morawii, państwa Świętopełkowego, lecz po jego śmierci przeszła koło r. 906 do Polski prawem dziedzictwa, a nie podboju.
Bardzo ważne świadectwo o granicach Polski za Tatrami za Mieczysława I daje nam autor kroniki węgiersko-polskiéj,[9] który znał Bolesława Chrobrego opowiadając: „Mieczysław, książę polski, zebrawszy wszystko swoje wojsko, przybył do króla (Stefana) pod Strygoń i rozbił namioty swoje tamże na granicach Polski i Węgier; bowiem granice Polski rozciągały się aż do brzegów Dunaju pod miastem Strygoniem, ztamtąd szły do miasta Eger i aż do rzeki zwanéj Cisą przypierały, wykręcały się potem ponad rzekę zwaną Cepla aż do twierdzy Galis i tam na rozgranicza Węgier, Kusi i Polski kończyły się.“
Za panowania jednak tego samego Mieczysława, Chrobacyą opanowali Czesi „po góry, które są za Krakowem, a nazywają się Tatry (Cosmas), zatatrzańską zaś jéj część zajęli Węgrzy, lecz na krótko, bo Bolesław Chrobry 999 roku Czechów i Węgrów z całéj Chrobacyi wypędził[10] i pierwotne Polsce granice z téj strony przywrócił. Dlatego kronikarze polscy mówiąc o rozszerzeniu granic Polski przez Bolesława Chrobrego do Dunaju, nie podają tego za zdobycz, lecz za odzyskanie napowrót tego, co poprzednicy jego utracili.[11]
Następnie Madziary korzystając z zamieszek w Polsce za Mieczysława II, to niby jako sprzymierzeńcy wygnanego Bolesława Śmiałego, granice swoje bliżéj Tatr posuwali. W r. 1108 Koloman, król węgierski, szukając pomocy przeciw Czechom i Austryakom, napisał do Bolesława Krzywoustego, aby się zjechali dla zawarcia przyjaźni na Spiżu. Zawarli tam obaj monarchowie przymierze zaczepno-odporne, a dla większego jego utwierdzenia, dzieci swoje małżeństwem połączyli. Stefan, syn Kolomana, zaślubił Judytę, córkę naszego Bolesława, i w posagu w dożywocie dostał hrabstwo Spizkie. Lecz po śmierci Stefana Węgrzy Spiża zwrócić nie chcieli; Bolesław usiłował go siłą odebrać, ciągniony w pomoc Borysowi, pretendentowi do korony węgierskiéj w miejsce Beli, lecz już po przebyciu Tatr na Spiżu w czasie bitwy zdradzony przez Rusinów i Węgrów Borysowych, w końcu od Niemców otoczony, ledwo w ucieczce śmierci uszedł r. 1132.[12] Ta to przegrana po tylu zwycięztwach polskiego bohatera tak zmartwiła, że zapadł na zdrowiu i życie wkrótce zakończył. Utracony w ten sposób Spiż leżał po prawym brzegu Popradu, lewy bowiem brzeg należał zawsze do Polski, czego dowodem nietylko dokumenta węgierskie, ale i polskie. Nie mógłby Bolesław Wstydliwy zakładać Podolinca[13] na obcym gruncie, ani żona jego Kinga przywileje nadawać,[14] gdyby rządy ich tu nie sięgały.
Ciągłe jednak spory o granice na Spiżu wiedli Polacy z Węgrami, zwłaszcza biskup krakowski, w którego dyecezyą wdzierał się biskup Strygoński. Przed papieżów wywodzili skargi nasi biskupi i przecie po długich procesach, bo od r. 1235 do 1332 prowadzonych, sprawę wygrali. Przysądzono dyecezyi krakowskiéj właściwe granice, a biskupowi zwrot pobranych dochodów i koszta procesu. W wyroku tym podane są wyraźnie granice dyecezyi krakowskiéj;[15] podstawą ich wody, które płyną ku Polsce, to jest do Dunajca i Popradu.
Zastaw Spiża, w r. 1412 przez cesarza Zygmunta uskuteczniony, przywracał Polsce 13 miast, oprócz starostwa Lubowelskiego. Dziwne jednak było to odzierżenie Spiża przez Władysława Jagiełłę, bo tylko starostwo Lubowelskie przechodziło we właściwe posiadanie, co zaś było po prawym brzegu Popradu, należało do Polski jako „dominium utile.“
Tatry więc całe odwiecznie były własnością Polski aż do zaboru Galicyi przez Austryą w r. 1770. Minister austryacki Kaunitz zajął najprzód w r. 1769 te miasta Spiskie, co były Jagielle w zastaw dane; w rok późniéj we wrześniu zagarnął starostwo Spizkie (właściwie Lubowelskie), powiat Sandecki i przyległą okolicę, aż nareszcie r. 1772 całą tak zwaną Galicyę. Wtedy to Węgrzy zostając pod jedném z nami berłem, wcielili w swoje granice co im się podobało, chociaż były to tylko linie celne dla tytoniu. Przy zdejmowaniu naziomu do map pilnowali się dobrze, aby chociaż na papierze udrzeć z posiadłości narodu, dla którego tyle sympatyj zwykli objawiać.
W świeżo ubiegłych latach, na mocy prywatnego układu między posiadaczami dóbr na stokach tatrzańskich rozłożonych, granicę już po rozbiorze Polski poprowadzoną grzbietem wierchów naokoło Morskiego Oka ze szczytu Mięguszowskiego spuszczono na dół i środkiem stawu do ujścia Białki wytknięto, jakby sprzedaż prywatna mogła wpływać na zmiany terytoryalne polityczne. Próżne to te uzurpacye Węgrów, boć Tatry były i będą Alpami słowiańskiemi. Północne stoki tych gór w całéj ich rozciągłości zamieszkują Polacy, od hal, pastwisk górskich, nazwani Podhalanami, a południowe stoki zalegają Słowacy. Wśród nich na Spiżu jest dużo osad niemieckich, których Węgrzy pochłonąć nie umieli, o madziarską zaś osadę nikt naokoło całych Tatr się nie dopyta. Jednostki jeźli się gdzie znajdą, to giną w tłumie Słowian.
Mowa Podhalan jest mięszaniną wyrazów z różnych języków pobranych, przeistoczonych i przyswojonych, że ktoby chciał wszechstronną o niéj zdać sprawę, winienby badać ją na podstawie nietylko słowiańskich ale germańskich, romańskich i azyatyckich nawet języków. Znachodzą się tu wyrazy pochodzące z czeskiego, mińskiego, madziarskiego, niemieckiego, francuskiego a nawet hiszpańskiego języka; oprócz tych są ślady mowy starożytnych ludów, dlatego mylą się ci pisarze, co badania swe w téj mierze opierają na jednym sobie znanym języku obcym, zazwyczaj niemieckim, nakręcając wszystko, do pochodzenia giermańskiego, czego sobie na podstawie polszczyzny nie mogą wytłumaczyć.
Przyczyną formowania się w ten sposób mowy górali polskich było osadnictwo na prawie miejskiém, bo, aby ludzi nęcić do osadzania się w puszczach tatrzańskich, nadawano im przywileje na ówczesną epokę swobodne, wskutek czego z różnych krańców świata ściągała się tu ludność, przynosiła z sobą wyrazy obce, które przez używanie na polskiéj ziemi przetwarzały się na właściwe tylko temu zakątkowi słowa, zwłaszcza dotyczące zatrudnień naszych górali, jak n. p. pasterstwa.
Podaję tu z mowy górali tatrzańskich wyrazy im tylko właściwe, które sam własnemi uszami słyszałem, i tłumaczę ich znaczenie wedle badań o ile się dało najdokładniejszych. W słowniczek ten nie wchodzi żaden wyraz czerpany z pism innych autorów, tylko wszystkie zebrane bezpośrednio z natury.
Baca, naczelnik osady pasterskiej na hali.
Bacówka, zagroda pasterska na hali.
Bania, kopalnia.
Bryja, potrawa z mąki, oprócz ziemniaków najgłówniejszy artykuł żywności górali. Na gorącą wodę wsypaną żytnią mąkę miesza się i gotuje tak urobione ciasto, które potem zalane mlekiem lub maślanką jedzą łyżkami odkrawając, jakby kluski z mlekiem.
Brzost, wiąz.
Cent, centnar.
Cierpiałka, figura święta przy drodze.
Cieślica, siekiera ciesielska, spodem zakrzywiona.
Ciupaga, toporek używany za laskę.
Co cud, sposób mówienia na wyrażenie wysokiego stopnia jakiegoś przymiotu, dla oznaczenia np. wielkiej mnogości: „było tam ludu, co cud!“ „taki dobry, co cud!“ i t. p.
Cucha, cuszka, gunia, guńka góralska.
Czerpak, wielki drewniany kubek z uchem do nabierania żętycy.
Drzewi, drzewiej, dawniej, dawno.
Dudek, wartość monety dwóch centów.
Dymy, mgły.
Dziady, dziadki, kopy siana na polu złożone.
Dźwierze, drzwi.
Frajrka, kochanka, na fraj chodzić, w zaloty chodzić.
Fujawica, zawieja śniegowa.
Fuknąć, skoczyć, w znaczeniu pomknąć.
Gad, wąż.
Gadzina, drób, ptastwo domowe.
Gazda, gospodarz, gaździna, gospodyni.
Gieleta, naczynie drewniane w kształcie faski, używane na mleko przy dojeniu owiec.
Giewont, słup, belka lub coś podobnego stojącego pionowo.
Grań, ostra krawędź góry.
Grapa, oderwane, na brzeżku gdzieś miejsce porosłe lasem.
Grule, ziemniaki.
Groń, brzeg góry.
Gryzula, rzepa.
Gwara, gadanina.
Chorość, choroba.
Chudoba, dobytek.
Chusta, prześcieradło białe, noszone przez góralki, jako odzienie na uroczystość, ze słowacka zwane czasem łoktusem.
Habryka, tytoń.
Haj, tak, wyraz potwierdzający.
Hala, pastwisko u górnej granicy lasów.
Hańbić się, wstydzić się.
Hawiarz, górnik.
Huby, grzyby.
Iścizna, kapitał.
Jar, lato.
Jarka, owca jednoroczna.
Jarzec, jęczmień.
Je, toć (z podziwem).
Juhas, pasterz.
Kajfasz, skrzynka z drążkami do noszenia wapna.
Kierdel, stado zwykle owiec lub kóz.
Kierpce, kirpce, obówie góralskie, z jednej skóry kawałka wykrojone, rzemykami u mężczyzn, sznurkami wełnianemi czarnemi u kobiet wiązane do nóg na obwinięciu płóciennem, które się onyckami zowie.
Klag, podpustka do mleka, aby się zaraz skwasiło, pochodzi ona z żołądka zabitego cielęcia. Mleko przez cielę z matki wyssane tworzy płyn białawy, który wyjęty z żołądka i zasuszony w pęcherzyku przechowują pasterze w szałasie; wrazie potrzeby klag ten po kawałku ułupywany rozpuszcza się w osobnem ku temu naczyńku Klagownicą zwanem. Przed wpuszczeniem go do mleka w kotle przecedza się go przez sitko.
Klucz, krótki drążek z zagiętemi końcami, jakby uchami, do zawieszenia kotła nad ogniem u odwodnicy.
Koliba, miejsce schronienia w górach, czy to szałas, czy jakaś szopa, czy lada zachyłek przed deszczem pod pochyłą skałą lub wielkim głazem.
Kopiniak, surdut.
Korzec, skorek, wszędzie znany owad.
Koszar, zagroda z żérdek, lub z deszczek zrobiona, gdzie się owce zapędza na nocleg i do dojenia.
Kotwić sobie, przykrzyć sobie.
Koziombki, poziomki.
Kostki, muszelki drobne białe, naszywane na rzemyku, i jako niezbędna ozdoba kapeluszy u podhalanów noszone. Kupują je górale po kiermaszach od handlarzy, którzy muszelki te z nad morza adryatyckiego sprowadzają. Im są drobniejsze, tém wedle górali pojęcia, ładniejsze, a tém samém droższe.
Kulik, żérdka z kolcami do suszenia siana.
Kurniawa, zamieć śniegowa.
Kwas, w znaczeniu; dużo kwasu w izbie; dużo śmieci, brudu lub nieporządku w izbie.
Lach, mieszkaniec równin.
Łachy, ubranie.
Ławka, w turniach tak zwią górale kawał litej gładkiej skały złej do przebywania; z tąd można wnosić, że jeżli góral mówi o drodze przez góry po ławkach, to tam łatwo kark można skręcić.
Łom, las burzą wyłamany, toż samo wykrot.
Łoni, łońskiego roku, przeszłego roku.
Łyżnik, pułka na łyżki.
Maturę mieć, chętkę lub zdolność wrodzoną do czegoś posiadać.
Młaka, młaki, moczara, moczary.
Moc, wielka ilość czegoś.
Moskal, placek owsiany.
Naprać, dużo nabrać.
Naremny, gwałtowny, porywczy, nagły.
Naremnica, deszcz ulewny, uléwa.
Nie peć, nie łatwo, trudno.
Niewiasta, synowa.
Nohawice, spodnie.
Obońka, płaska bardzo beczółka, z dnami z obydwóch stron, w ścianie bocznej otwór czopem zatykany, naokoło łapki z drzewa, do przewlekania przezeń powrózka, którym przywiązuje się obońkę do siodła, na koniu przy zwożeniu mléka z hal, czasem żętycy.
Obertnąć się, prędko się zwinąć.
Odwodnica, drążek dający się odwodzić, u którego za pośrednictwem klucza wisi kocioł nad ogniem.
Onaczyć, czasownik różne u górali mający znaczenie, stosownie do okoliczności; odmiany jego: wyonaczyć, przeonaczyć, zaonaczyć i t. p. znaczy to i coś tworzyć, przerobić, przekręcić, szachrować, manewrować, n. p. przeonaczył kogoś, przerobił go na swoją stronę.
Oszczypek, sérek owczy w kształcie beczółki, nadanym mu przy wyciskaniu we formie.
Otawa, łąka po skoszeniu siana gdzie potraw zostawiono na spasienie dla bydła.
Pachołek, parobek.
Papierek, gulden papierowy.
Palenka, gorzałka.
Perć, ścieżka.
Piargi, usypiska żwirowe w górach.
Pipazur, piparek, cybuszek do fajki.
Plekać, ssać.
Płacić, znaczyć, np. to nic nie znaczy, to nic nie warte, tyle, co: to nic nie płaci.
Płaszczyca, pluskwa.
Płony, lichy.
Polana, łąka w górach.
Prasnąć, cisnąc, rzucić coś o ziemię.
Przełęcz, siodło, grzbiet wklęsły, łączący dwie góry z sobą.
Przewertnąć, przewrócić, przeskoczyć.
Psota, słota.
Puciera, pucierz, cebrzyk z nogami do rozczyniania mléka na żętycę i na przechowywanie jej w szałasie.
Puch, zaduch.
Pucharek, szklanka.
Pytać, prosić, po pytaniu lub pytaczce chodzić, znaczy tyle, co po prośbie, po żebraninie.
Rafać, nasienie ze lnu obrywać.
Rafy, sprzęt do zrywania nasienia lnu; jest to ławka w pośrodku ze stérczącemi w górę, jak grzebień, żelaznemi zębami, o które po obydwóch końcach ławki siedzący ludzie naprzemian targają garście lnu.
Rąbanica, siekiera zwykła do rąbania drzewa.
Rąbanisko, las wyrąbany.
Regle, wstępne wierchy lesiste, niby stopy głównego grzbietu gór.
Rema, katar.
Rosół, solą przesycona woda w żłóbku, gdzie się moczy świéżo wyciśnięty sér owczy dla nabrania smaku.
Serdak, kożuszek krótki bez rękawów, zimą i latem noszony przez górali i góralki.
Sfora, kamień gąbczasty, porowaty, zwany martwicą.
Siwary, trawy suche, twarde niepożywne dla bydła.
Skale, kamienie.
Skorusza, jarzębina.
Skurłat, wymię u owcy.
Ślebodnie, swobodnie.
Słuchanica, konfesyonał.
Smrek, świerk.
Sochacze, suche gałęzie u rosnącego drzewa.
Świerk, modrzew.
Statek, bydło, statek graby: rogacizna, statek drobny, nierogacizna.
Strąga, bok koszaru z powycinanemi otworami, na przepuszczanie owiec przy dojeniu; przy każdém takiem oknie siedzi juhas z gieletą na stołeczku i doi owce, a poganiacz je do strągi napędza.
Strzyżka, owca.
Szałas, szopa pasterska.
Szklanka, wszystko co ze szkła, a więc np. flaszki nazywają się tu szklankami.
Szmatka, chustka noszona na głowie u kobiét.
Tele dole, tak daleko.
Turnia, goła skała.
Upłaz, upłazek, miejsce porosłe trawą po wierchach.
Uwiezisko, uwozisko, usyp.
Uwyrtać, uwértać, uwinąć się prędko.
Wanta, głaz wielki.
Wantule, miejsce, gdzie dużo wielkich głazów naniesionych burzą.
Watra, ognisko.
Wartki, prędki, wartko, prędko.
Wetula, koza jednoroczna.
Wérko, łóżko.
Wiérch, wierzch, każdą górę w ogóle zwią górale wiérchem.
Włacuchy, sanie.
Wnęk, wnuk.
Wykrot, drzewo burzą powalone.
Wykrocisko, miejsce, gdzie drzewa od burzy powalone.
Zagłówek, poduszka.
Zahubić, zagubić.
Zahradki, zagrody.
Zakosy, zakręty, np. ścieżka w zakosy w zygzak.
Zapaska, fartuch który zwykły nosić góralki na ramionach do codziennego ubrania.
Zazgnieć, zazoga, żagnieć, żagnienie, jaskrawieć od zachodzącego słońca, ztąd żagiew, płonąca głownia.
Zbójnik, opryszek, rozbójnik, iść na zbój, przyłączyć się do rozbójników.
Żleb, parów skalisty, którędy zwykle woda cieknie.
Zorbrać, orientować się, (brać zór).
Z precka, zdaleka.
Żeleźnica, kolej żelazna.
Żętyca, serwatka z mléka owczego.
Czasownikom w czasie teraźniejszym, w pierwszej osobie nadają Podhalanie końcówkę m, np. zamiast; widzę, słyszę, robię, mówią: widzim, słyszym, robim, itp. a w czasie przeszłym końcówkę k, np. zamiast: widziałem, słyszałem, robiłem, mówią: widziałek, słyszałek, robiłek. itp.
Przemysł ludu górskiego przewyższający lud w równiach, jest prostém następstwem geograficznego położenia, z powodu ostrego klimatu, ziemia nieurodzajna nie może mieszkańców gór wyżywić, muszą więc innemi sposobami opędzać się biédzie. Góral téż dla swojej potrzeby jest cieślą, stolarzem, kowalem, rymarzem, szewcem, krawcem, tkaczem, pasterzem, furmanem, kupcem, a swoją drogą rolnikiem. Sam sobie dom zbuduje, sprzęty do niego zrobi, konia okuje, wózek wystruże, rolę uprawi i z małemi wyjątkami cały swój strój wyrobi. Z owczej wełny tkają sobie sami sukno na guńki, (tak zwane, cuchy), na spodnie; ze skór owczych mają kożuchy i serdaki; płótno na bieliznę i pościel, góralki robią ze lnu, którego dużo uprawiają. Kierpce sami sobie także sporządzają, mężczyźni wiążąc je u nóg rzemykami krają je tak, że z jednej sztuki skóry obuwie i rzemyk, zaś kobiety obwiązują kierpce sznurkami czarnemi z wełny wyrobionemi. Pozostaje im do kupienia tylko kapelusz.
Góralki zapaski swoje wyrabiają sobie same z płótna, dając je tylko farbować na dowolny kolor i deseń, a mają ku temu po wsiach farbierzy; noszą one guńki, kożuszki, prześcieradła, jak szale od święta, także swojej roboty, więc tylko kupować zwykły chusteczki na głowę, żywych kolorów, pod szyją wiązane i materye na gorsety. Wchodzą teraz w zwyczaj u góralek zamiast owych rańtuchów białych, chustki duże w francuzkim guście, jaskrawej barwy, które nabywają od żydów po jarmarkach. Na szyi lubią Podhalanki zawsze mieć jakie paciorki, jeżli nie korale; to ich imitacye różnokolorowe. W uroczyste dnie można jeszcze widzieć góralki w żółtych butach, lecz już coraz rzadziej, bo w ich miejsce wchodzą trzewiki, zwykle niezgrabne bez obcasów, jak u górali buty zamiast kierpców, co wcale się do owego malowniczego pięknego stroju góralskiego nie stosuje; góral w butach wygląda jak niedźwiedź, a góralka w trzewikach jak żaba, bo przytém strasznie niezdarnej miny nabierają, gdy przeciwnie w kierpcach uwydatnia się u obojej płci ładna budowa nóg, zgrabność małych w ogóle stóp, właściwy przymiot mieszkańców Tatr.
Chaty obszerne jak i inne budynki gospodarskie świadczą o zamiłowaniu górali tatrzańskich do porządku. Wszelki tu sprzęt zgrabny, mocny, do użytku zmyślnie zastosowany, zdradza poczucie piękna. Zwykli oni wszystkiemu nadawać ozdobne kształty, naturalnie wedle ich pojęć najpiękniejsze; miałem tej chęci zdobienia oczywisty dowód jednego roku w Zakopanem. Potrzeba było dla małego dzieciątka przywiezionego do Tatr kolebki; gospodarz tej chaty, u którego właśnie rodzice owego dziecięcia zamieszkali na czas lata, przypomniał sobie, że się poniewiera gdzieś kolebka, w której się jego dzieci wykołysały. Począł jej szukać; była gdzieś w pożyczce, a po odebraniu pokazało się, że nie miała boków wyciętych w linije zdobne, bo skoro się pierwszy raz w jego małżeństwie potrzeba kołyski zdarzyła, tak to jakoś nagle i niespodziewanie przypadło, że zaledwie miał czas z prosta ją wyrobić, a potem się o zdobieniu zapomniało, teraz gdy gościom tym sprzętem wypadło usłużyć, nie mógł gazda przenieść na sobie ordynarnego kształtu kołyski, zabrał się zaraz z największą gorliwością do powycinania prostych krawędzi desek, i dopiero na użytek gości ją oddał.
To też w góralskiej chacie, stołki z plecami ciekawie powycinanemi, tak samo stoły, szafki, pułki, belki u powały żłobione, wszędzie chętka zdobienia, coby się daleko więcej rozwinęło, gdyby ich w szkołach uczono rysunku.
Obchodzenie się wzajemne pośród rodzeństwa jak i z sąsiadami jest w Tatrach ujmujące, rodziców względem dzieci nawet pieszczotliwe, coby kazało wnosić o istnieniu prawdziwego uczucia miłości, mimo to rozczarować się przychodzi, studyjując objawy wręcz temu przypuszczeniu przeciwne. Żal po stracie ojca, matki, brata, siostry, męża lub żony prawie nie sięga po za mury cmentarza. Jeszcze, jak mię ksiądz proboszcz Stolarczyk zapewniał, najprędzej dostrzedz można ślady prawdziwego żalu u rodziców po stracie dziecka. Małżeństwo u górali jest tylko interesem; usiłowałem na różne sposoby zbadać u tego ludu z innych względów poetycznego, chociaż iskrę uczucia miłości bezinteresownej i nigdy ani śladu tego nie udało mi się odszukać. Owszem przekonałem się, że ta interesowność zagłusza w nich nawet wszelkie pojęcie piękna lub brzydoty. Dziewczę, choćby z całej wsi najpiękniejsze, (a zdarzają się na Podhalu prawdziwe piękne kobiety) nie będzie wcale uchodzić za ładne u młodzieży góralskiej, jeźli za jej wdziękami nie będzie stać krowa, kierdel owiec, roli kawał i papierków guldenowych sumka spora. W chwili pójścia do ślubu jeszcze odbywają się tu targi ząb za ząb o podwyższenie posagu. Żadnej to różnicy nie sprawia młodzieńcowi, jeźli przybywszy ze swatami dla zaręczyn z obraną dziewczyną, inną jej siostrę mu przedstawią w tym celu, byle za nią mniej posagu nie dostał, wszystko mu jedno brać tę lub ową za żonę. A skoro umrze jedna żona, powiedział raz góral, to się wbija nowy kołek w oborze na nową krowę za drugą żoną. Wyśmianoby tu gazdę, gdyby z żoną szedł razem w święto, lecz należy do dobrego tonu, że się tak wyrażę, do cudzych żon zęby suszyć. Płeć żeńska wcale się nieodznacza w Tatrach skromnością, co można w części przypisać charakterowi namiętnemu ludu górskiego; niektórzy przypisywać chcą tego winę obcowaniu z turystami, kiedy w zakątkach zupełnie nigdy nieodwiedzanych przez podróżnych, wolność obyczajów pod tym względem panuje nieograniczona.
Wielką wadą naszych górali jest lekceważenie danego słowa. Dotrzymanie przyrzeczenia zależy od najdrobniejszej okoliczności u nich, tj. od ilości zysku, tak, że to uchodzi tu nie za obowiązek, lecz za wielką cnotę. Złamanie słowa lada czem potrafią sobie wytłumaczyć i nie robią sobie z tego żadnego skrupułu. Znajdują się wprawdzie od tej reguły w Tatrach wyjątki, lecz niestety wyjątki i to wcale rzadkie, a podstawą tego chciwość, w czem zdradzają wielki spryt. Sam na sobie wiele już doświadczyłem przykładów nierzetelności Podhalan, dla tego nie dziwię się, że wielu gości wywozi z Tatr jak najgorsze pojęcia o ludzie górskim, jeźli nie mieli czasu ani sposobności poznać jego dobrych stron, któreby złe wrażenie zatrzeć zdołały.
Kreśląc obraz Tatr chociażby najpobieżniejszy, niepodobna się rozminąć z mową o pogodzie. Jest to kapryśna bogini, która wyrokuje o rezultacie wycieczki w góry, zmienia ich postać nie do poznania, a jeźli trafi się lato deszczowe, tak jak np. w r. 1870 i 1872, to udających się tam podróżnych żałować przychodzi, że odcięci od ognisk świata cywilizowanego, znosić muszą z cierpliwością wszelkie wybryki dzikich żywiołów, nie mogąc nawet z Tatr uciec, gdy wezbrane wody odwrót zatamują. Zwykle w Tatrach pogoda zaczyna się przed wieczorem, gdy przy zachodzie słońce z szaréj powłoki się wychyli i jaskrawo wierchy oświeci, mgły gdzieś rozpędzi, poczem sklepienie niebios w noc piękną, zabłyśnie gwiazdami ponad świeżo skąpanemi halami, turniami, lasami, lub w całym blasku księżyc zajaśnieje na horyzoncie wypogodzonym. Czasem rano jeszcze chmurka jaka lub mgła nad dolinami zawisła, tarczę zasłoni wschodzącego słońca, lecz i tę wnet rozpędzi ożywcza siła jego promieni. Wówczas cała przyroda jakby w świątecznéj szacie tchnie weselem, a tembardziéj góry wiecznie młode, wiecznie w wiośnie, którym nawet zima zda się narzuca tylko postać uśpienia, a nie starości. Hulaszcze życie wiedzie w Tatrach natura, walczyć więc trzeba zawsze z jéj zachceniami, ztąd tak zmienna jéj tu barwa. — Wszystko się w Tatrach uśmiecha, gdy czas piękny. Łąki upajają nam wzrok śliczną zielonością, a wonią napawają powietrze, które z całą swobodą ciśnie się do piersi, chciwéj takiego pokarmu; potoki czyste jak łza toczą się, rozbijając o napotkane głazy i pienią się śnieżną białością. Najbliższe wierchy lasem porosłe ciemnieją na tle dalszych błękitną barwą powleczonych szczytów, turnie odsłaniają swoje szczeliny, rozpadliny; murawy zieleniejące mchami, trawami, nęcą do siebie, obiecując ukazać z swego grzbietu świata tyle, że się ludzkie oko zdumiewa nad jego rozmiarami, nad jego wielkością. A nad tém wszystkiem głębokie, niczem niezmierzone lazurowe niebo[16].
Jest jakaś siła, potęga ducha ludzkiego, co zmusza człowieka zwalczać choćby najcięższe dla ciała przeszkody, aby się wznieść, jak najwyżéj po nad poziom codziennego życia. W tem tkwi owa dla wielu niewytłumaczona, niepojęta przyczyna wdzierania się ludzi na góry, na najwyższe wierzchołki ziemi, gdzie tylko pod nogami kamień, mech i śnieg.
Gdy zapuścimy się w głąb Tatr, gdzie czar piękna uwydatnia się tem silniéj, wśród istotnych warunków uroku dolin przypada połowa na oświecenie. Owa cudowna harmonia barw, którą się zwykle pieścimy, znika, skoro się słońce za chmury skryje. Każda roślinka, zda się, że wszystkie swe wdzięki czerpie ze słońca, strumień, co toczy swoje wody raz jakby po szmaragdowém, to po granatowém, znów po złocistem łożysku, traci swe powaby, gdy się niebo ołowianym całunem zasklepi. Jak silnie na człowieka oddziaływa w górach pogoda, mógł się każdy przekonać ile przyczynia się na uwydatnienie wdzięków przyrody słońce, gdy pod ich wpływem umysł ciągniony dąży na szczyty, szuka pokarmu dla swojéj duszy, gdy mu go nie da życie na równinach wśród murów miasta, gdy go nie ukołysze, nie nastroi do wzniesienia się nad sferę powszednich kłopotów. Kto zaś szuka wrażeń silniejszych, niźli mu ich dostarczyć może wesoła w pogodę przyroda, czyj umysł łaknie przygód, wzruszeń, znajdzie je także pod chmurnem niebem Tatr naszych. Nie chcę tu mówić o owéj nudnéj szkaradnéj słocie, co to zakrywszy wszystko naokoło, zmienia świat w krainę wilgoci, gdy mgła nieprzejrzysta, szara zawiśnie nad ziemią, gdy słychać tylko plusk deszczu, w takim stanie, gdyby długo potrwał, mógłby strętwieć najweselszy umysł.
Lecz kiedy burza zahuczy ponad turniami, grom obleci odgłosem przepaście, doliny, gdy strop nieba utworzy z ziemią jednę nieprzerwaną ścianę z ulewnych promieni, gdy wierchy ciemną, jakby grobową przywdzieją szatę, dreszcz przejdzie ciało, jeźliś nie pod dachem, jeźli nie czujesz koło siebie ludzi! Owe cudne, przedtem do siebie nęcące Tatry tak straszną wtedy przybierają postać, jakby miały tworzyć wstęp do piekła. Rozhukane żywioły potęgują dzikość górskiéj przyrody, zda ona się grozić zgubą istocie, coby się ośmieliła w takiéj porze jéj wdzięki podpatrywać, jéj mowę podsłuchiwać. Drzewa z korzeniami ściele pod stopy wicher; strumyk, co przedtem zaledwie umiał szemrać, teraz z trzaskiem, szumem toczy kamienie, którychby człowiek poruszyć nie zdołał. Biada wtedy w górach żyjącemu stworzeniu, skały się walą, ziemia się ustępuje, woda zwłóczy na dół, co w drodze napotka, niszczy wszystko, łamie, gruchocze, to znów burza ucisza się na chwilę, chmury targają się o turnie, wiatr przepędza je z grzbietu na grzbiet, aż w końcu i to przemija. Niekiedy wychyli się czoło jakiego wirchu, jakby oderwane od ziemi, to znów się skryje, albo zarysuje słabo widzialnym śladem wśród spadającego deszczu, wreszcie wszystko zakryje ciemny całun złowrogi, co nawet odgłos grzmotów stłumi. Pomroka wtedy taka następuje, że chociażby dzień był w rozkwicie, nic nie widać na kilka kroków, wilgoć przejmie zimném na wskróś, a trudno takiéj biedy końca przewidzieć, może wkrótce przeminąć, a może potrwać i dni kilka. Na dolinie nie podobna odnaleść, co przedtém dopiero podziwianych uroków, wszystko smętne, posępne, zda się, że płacze; nawet napróżno szukałbyś owych cudnych, różnobarwnych tonów przeźrocza potoku, męty wezbrane przewalają się zuchwale od brzegu do brzegu, zamulając nadbrzeżne zioła, a chociaż i nawała przeminie, jeżeli słońce nie zaświeci smutno w najczarowniéjszej dolinie.
Kogo zaś burza pochwyci w turniach, temu już nie wrażeń szukać, lecz o byt własny walczyć przychodzi. Mgła, nieodstępny towarzysz słoty w Tatrach, lada skałę zamienia na niebezpieczne urwiska, trawy i kamienie ślizgną, że strach po nich stąpać a w końcu jeszcze potok odwrót zagrodzi. Po takiéj długiéj biedzie, wychylą się góry czasem śniegiem ubielone, co zwykło wystraszać gości nieznających górskich właściwości. Śnieg taki bowiem ginie wkrótce pod promieniami słońca.
Zważywszy tedy na ważność roli, jaką odgrywa w Tatrach pogoda, nic dziwnego, że się zwykło śledzić z gorliwością, każdy objaw wróżący zmianę powietrza. Jeżeli leje deszcz, słota nam dokucza, szukamy dzielenia się chmur na grupy, przemiany jednostajnego stropu na bałwanki; badamy, czy mgła opada, czyli się podnosi w górę, czy góry odchylają czoła swe a nie stopy, czy wiatr z przeciwnéj strony nie wieje i t. p. coby nam pogodę przepowiedzieć mogło. Gdy znów trwa czas piękny, obawiając się zmiany, wpatrujemy się, czy obłoczki, jakby pajęczyna nie rozwłóczą się po niebie, czy góry, lasy, doliny nie dymią się, czy szczytów chmury się nie czepiają, dopytujemy się górali, czy trawa po wierchach nie ślizga, czy salamandry z nór swoich nie wychodzą, zapowiedzi to bowiem słoty, a zwłaszcza, gdy w czasie pogody powstanie silny wiatr, który zawsze na pewne słotę zwiastuje. Czasem jednak to wszystko zawodzi, wszelkie rachuby mylą. W ogólności powiedzieć można, że słota rano poczęta, rychło przemija, zaś ta, co popołudniu lub wieczorem zawita, lubi trwać dłużej.
Nie nad całemi jednak Tatrami zwykł panować ten sam stan powietrza; często na południowych ich stokach pogoda stała, gdy na północnych słota i odwrotnie, co ma przyczynę w budowie Tatr. Rozpatrzywszy się bowiem w rzeźbie tego pasma gór, pokazuje się, że Tatry tworzą jeden główny grzbiet wijący się z zachodu na wschód w całéj swéj rozciągłości bez żadnéj przerwy, a od niego dopiero na południe i północ rozchodzą się poboczne grzbiety, zamykające pośród siebie różnéj długości doliny. Dla wózka nigdzie przez Tatry przejazdu nie ma, a do przejścia najniższe punkty są: na zachodnim krańcu: przełęcz Tomanowska (5210’), na wschodnim: przełęcz Kopą zwana (5352’). Ztąd łatwo sobie wytłumaczyć różnicę znaczną ciepłoty między stokami północnemi a południowemi Tatr.
Oprócz tego inna jeszcze okoliczność wpływa na odmienną charakterystykę Tatr po jednéj lub drugiéj stronie grzbietu głównego. Od południa rdzeń pasma bezpośrednio wznosi się z równiny do wysokości najwyższych szczytów tworząc przez to, szereg małéj liczby wierchów prawie jednéj miary, podczas gdy od północy szeroko rozgałęzione stoki z reglami, jakby na straży postawionemi przy ujściu dolin, wierchy najrozmaitszej wielkości i kształtu, nadają Tatrom postać rozległego łańcucha gór, najeżonego mnóstwem turni i urwisk, poprzeżynanego licznemi dolinami.
W kierunku znów ze wschodu na zachód, znachodzą się główne odmiany w paśmie Tatr już nie ze względu temperatury, lecz co do gatunku kamienia. Wpływa to na kształt gór i charakter dolin. Wedle calca podzielono cały obszar Tatr na dwie części, z których wschodniéj rdzenia miano przyznano, to jest: od Łomnicy do Świnnicy, gdzie wszystko z granitu, daléj zaś wapień i gnejz, znów na krańcu w Rochaczach granit się wynurza, zamykając na zachodzie śliczne nasze Alpy.
Granit tworzy jednolite wielkie masy skał bez szczelin, co jest powodem formacyi jezior górskich, mają one w Tatrach prawie wszystkie granitowe łożysko; źródeł mniéj bywa w granicie, niż w gnejzie i w wapieniu, potoki zwykle uchodzą z jezior, zapełniających się wodą deszczową, gdy przeciwnie najwspanialsze zdroje, z najwyborniejszą wodą tryszczą z wapieni. Roślinność także nie tak chętnie się rozwija na granicie, bo urwistość skał granitowych przeszkadza wytwarzaniu się warstwy ziemi, potrzebnéj dla najdrobniejszéj roślinki, a mimo to dostępniejsze są turnie granitowe od wapiennych z przyczyny niejednostajnego rozkładu powierzchni kamienia. Skaleń (feldspat) i błyszczyk łatwiej się wykwaszają w granicie niż kwarc, przez co, sterczące kryształki trwalszego składnika w kamieniu nadają mu chropowatą powłokę, po któréj można bezpieczniéj stąpać, niż po ślisgim wapieniu, zdradliwym jeszcze swoją kruchliwością.
To wszystko razem zebrane wyjaśnia nam różnicę gór granitowych od gnejzowych i wapiennych, że je już zdala rozeznać można. Góry gnejzowe i wapienne mają postać grzbietów połogich, foremnych, gdy granitowe piętrzą się w dziko poszarpanych linijach. Nawet doliny, choćby wśród najfantastyczniejszych skał zawarte, jeźli są formacyi wapiennej, zupełnie odmienne wrażenie sprawiają, ustrojone w drzewa, krzewy i bujną roślinność swoją romantycznością czarują, gdy granitowe doliny swoją dzikością, nagiemi olbrzymiemi turniami, strasznemi przepaściami, umysł ludzki przerażają. Jako najznakomitszy okaz charakterystyki dolin i wierchów wapiennych w całych Tatrach, posłużyć może dolina Kościeliska, zaś granitowych, dolina Białéj wody wiodąca pod Wysoką z doliny Białki, naprzeciw ujścia Roztoki Wołoszyńskiéj.
Jedna i druga jest coś tak cudownie wyszukanego pięknego, że trudnoby się silić na opisanie ich słowami, kto widział dolinę Kościeliską i Białą oświeconą słońca promieniami w godzinach południowych, ten może sobie powiedzieć, że oglądał coś, co z przyrody jest najpiękniejszego w świecie.
Że oprócz nich na północnych stokach Tatr mieszczą się najpiękniejsze jeziora: Morskie Oko, Czarny Staw, największy wodospad Siklawa (204 stop wied.) trzeba przyznać pierwszeństwo co do piękności pod każdym względem północnéj stronie Tatr, gdy południowa przewyższa ją olbrzymiością najwyższych szczytów, dzikością dolin, obrazem przerażającym tworzenia się powierzchni ziemi, gdzie śmierć ustąpiła, a życie jeszcze nie odważyło się zamieszkać.
Kto błąkał się w Tatrach po pustkowiach sinych głazów wśród turni, które zdają się jakby usiłowały wedrzeć się do nieba, wśród jezior, których czarność świadczy o niesłychanéj głębi, mógł się przekonać, jak mimowolnie bojaźń jakaś człowieka ogarnia, zatęskni się za chatą, za ludźmi, i po doznaniu tak silnie wzruszających wrażeń rad, gdy się znajdzie pod dachem.
Nic tedy dziwnego, że fantazya ludzka osnuła tyle podań, baśni, powieści o Tatrach, kiedy to jest naturalnem następstwem umysłowych wrażeń z natury powziętych. Wszak w baśni n. p. o łączności Morskiego Oka z morzem, nie trzeba jedynie upatrywać brak wiadomości z nauk przyrodniczych, lecz raczéj objaw owéj fantazyi człowieka wynikłéj z wrażeń odniesionych wśród dzikiéj przyrody górskiéj. Przecież przeszłego wieku w epoce szyderstwa z wszelkiéj wiary królowi Stanisławowi Augustowi przysłano okruchy znalezione w Morskiem Oku w Tatrach z okrętu rozbitego na morzu Adryatyckiem i belki te jako osobliwość zawieszone w zamku Warszawskim każdy mógł oglądać[17]. Z wszelką też powagą Andrzéj hr. Kuropatnicki w swojéj geografii Galicyi (wydanéj r. 1786); wymieniając tatrzańskie osobliwości rozpowiada że są: „jeziora na wysokości gór, na których ułomki z kawałków okrętowych pływają.“
Dopiero trzeba było Staszyca, który zmierzywszy głębiny Morskiego Oka w roku 1804, zadał kłam powieściom o bezdenności tego jeziora[18].
Życie roślinne w Tatrach jak wszędzie w górach przedstawia dziwne zjawisko: obok płatu wiecznego śniegu kwitną najcudowniejszéj barwy kwiaty, przewyższające swoich braci w równiach, tak pod względem siły koloru, jak woni. Stosunkowo do listowia, i łodygi bujność kwiatu jest tu w górach większą; wydaje się, że życie rośliny całéj jednoczy się w kwiecie.
Przyczyn tego botanicy szukać każą w mniejszem ciśnieniu powietrza z powodu wzniesienia znacznego nad poziom morza, w silniejszéj czynności elektryczności i większém skupieniu promieni słonecznych.
Roślin rocznych bardzo mało Tatry liczą stosunkowo do ozimych.
W miarę wznoszenia się w górę, ilość ciepła się zmiejsza, co wpływa na zmianę roślinności tak, że się tworzą pewne linije wegetacyjne, tak zwane zasiągi pionowe, z właściwemi sobie gatunkami roślin, jakie rosną w odpowiednich strefach ziemi pod względem klimatu, im wyżéj rosnące, tem bliższe krain podbiegunowych. Choćbyśmy tedy niewiedzieli w jakiéj się wysokości znajdujemy, chodząc po górach, a mając w pamięci cyfry zasiągu wybitniejszych roślin, łatwo nam się w przybliżeniu wedle nich orientować. Ściśle oznaczyć trudno owe linije wegetacyjne, gdyż na ich zmianę wpływają często wyjątkowe okoliczności, lecz na podstawie licznych badań wielu botaników dadzą się pewne dane w tej mierze przyjąć za regułę dla roślinności w Tatrach.

Górna granica żyta, jęczmienia i drzew owocowych:
na północnych stokach Tatr ... 0730 metr.   2309 stp w.
na południowych żyta ..... 0790    „   2499   „   „
jęczmienia ... 0877    „   2774   „   „
Górna granica na północnych stokach
gruszy i jabłoń ... 0790    „   2499   „   „
Górna granica na północnych stokach
ziemniaków .... 0827    „   2616   „   „
owsa ...... 1000    „   3166   „   „
Drzewa:
   
Grab rośnie do wysokości ... 0439    „   1389   „   „
Klon krzewny rośnie do wysokości 0650    „   2054   „   „
Olsza czarna 0704    „   2227   „   „
Lipa 0802    „   2537   „   „
Klon zwyczajny 0803    „   2540   „   „
Dąb na Spiżu, bo na Podhalu
nowotarskim wcale dębów nie ma 0836    „   2644   „   „
Cis rośnie do wysokości .... 0853    „   2698   „   „
Wiąz.... 0896    „   2834   „   „
Brzost.... 0953    „   3015   „   „
Jesion rośnie do wysokości .. 1000    „   3163   „   „
Brzoza, na połudn. stokach Tatr . 1576    „   4986   „   „
północ.. 1039    „   3287   „   „
Buk rośnie na wysokości do .. 1185    „   3749   „   „
Sosna.. 1233    „   3900   „   „
Jawór na granicie do ..... 1270    „   4018   „   „
Jodła, na południowych stokach . 1087    „   3439   „   „
na północnych. 1292    „   4087   „   „
Wierzba, na wysokości do ... 1475    „   4666   „   „
Jarząb... 1495    „   4729   „   „
Świerk, na północnych stokach do 1486    „   4701   „   „
na południowych 1587    „   5020   „   „
Modrzew, rośnie 1557    „   4926   „   „
Limba, 1709    „   5406   „   „
Kosodrzewina poczyna się na wysok. 1330    „   4207   „   „
a kończy się na wysok. 1980    „   6264   „   „
(Rocznik Komisyi Fizjograficznej Tow. N. Kr. 1867).


Zdala przypatrując się łańcuchowi Tatr granice te właściwą sobie barwą się odróżniają i tak: stopy gór nużają się w czarnym wysokopiennym lesie, który coraz wyżéj przerzedza się i zamienia niby w kępy mchu, są to krzewy kosodrzewiny; wreszcie i ta ginie, a z niej wychylają się albo grzbiety bujną trawą porosłe, albo nagie turnie, miejscami zieleniejące mchem lub trawą. Łagodną tę przemianę barw nagle tu i owdzie przerywają białe płatki śniegu, które zdala wydają się skrawkami papieru, a w rzeczywistości są to rozległe płaty, jak rynek niejednego miasta.
Co do oznaczenia najniższej granicy wiecznych śniegów w Tatrach, nieudało się dotąd badaczom natury nic pewnego odnaleść, gdyż góry te z powodu Tatrom tylko właściwych okoliczności, wiele w tym względzie do rozwiązania kwestyj nasuwają. Wedle geograficznego położenia linija śnieżna, to jest granica wszelkiego życia przypada w Tatrach na wysokości 8100 stóp, gdy tymczasem kwiaty kwitną na szczycie Łomnicy 8342 stóp.
Właściwych lodowców (gleczerów) Tatry nie mają, tylko śniegi zlodowaciałe. Na wysokości lodowców Szwajcarskich n. p. Untergrindelwald 3237 stóp Rosensgletscher 3227 stóp i innych rośnie u nas groch, żyto, i ziemniaki, i t. p. Śniegi wieczne tatrzańskie inną mają postać od śniegów zwykłych corocznych. Z tych co spadną w zimie ta część, która na wiosnę od deszczu i ciepła nie zginie, nabiera przez lato w siebie wody, klęśnie, twardnieje, a następnej zimy mrozami ścięta wytwarza gatunek lodowców chociażby najgłębiéj rąbanych, twardych, szarych, zupełnie nieprzezroczystych, z powierzchnią falistą.
Na takie płaty wiecznego śniegu zdaje się, że słońce nie ma wpływu żadnego; światło odbija się od błyszczącéj ich powierzchni, nie zostawiając śladu. Ciepłota śniegów mierzona w ich głębi była zawsze większą od ciepłoty na powierzchni[19]. Głównym ich nieprzyjacielem jest deszcz i ciepły wiatr. Deszcz śniegi te od spodu liże, podmywa, czasem nawet całe ich płaty zsuwa na dół. Lecz co w ten sposób lato ich wyniszczy, to zima przysporzy, że w jednych i tych samych miejscach i prawie zawsze tej saméj rozległości przechowują się stale zlodowaciałe śniegowiska. Oprócz nich w wielu zakałach, źlebach, znachodzą się śniegi niby stałe, ale nie wieczne, zupełnie podobne kolorem, zbitością do wiecznych, które ginąć zwykły jedynie w latach bardzo deszczowych, z wczesną wiosną. Kilkusążniowéj ich grubości promienie słońca choćby najgorętszego lata nie przemogą, do drugiéj zimy się przechowają, a następnie i daléj, jeżeli deszcz śniegów tych nie spłucze (np. na Zawracie, na Polskim Grzebieniu). Staszyc podaje 3600 stóp, jako najniższą granicę wiecznych śniegów na północnych stokach Tatr i to jeszcze w zaułkach nigdy słońca nieoglądających (np. pod Giewontem w górnéj części doliny Strążysk). Na wierzchołkach gór w Tatrach go nie ma, bo stromość turni nie pozwala śniegowi w takiéj warstwie się utrzymać, aby go wicher nie zwiał, a deszcz nie spłukał.
Wiosna w Tatrach jest główną burzycielką, bo to co się ostoi przed nawałnością burz letnich, przed gwałtownością śnieżnie w zimie, przed siłą mrozu rozsadzającego skały, tego dokona wiosna: skruszy, strąci, oberwane złomy w dół poniesie i w równie potoczy. Słusznie też ze Staszycem, pierwszym narodowym badaczem polskich Alp powiedzieć możemy o ziemi; „Jakże więc mało rzetelnego obrazu z pierwotnéj budowy naszego świata zostać się musiało!“
Tatry w odległości takiéj, aby ich cały łańcuch objąć można było oczami z jednego punktu, najwspanialéj przedstawiają się z północy od Nowego Targu. Z widokiem tym żaden inny z którejkolwiek innéj strony, nawet rywalizować nie może; wydaje się jakby te góry formując się, chciały frontem do Polski się ustawić. W tym samym kierunku zbliżając się ku Tatrom, pyszna to panorama o ile się uwydatnia szczegółami, o tyle gubi się w rozciągłości, mimo to nie traci na wspaniałości, ani piękności. Z bliższych widoków Tatr należy się pierwszeństwo przedewszystkiem obrazowi, jaki się roztacza zdumiałemu podróżnemu z Głodówki z najwyższego wzgórza we wsi Bukowinie przy drodze do Morskiego Oka. Cały (z małemi wyjątkami), łańcuch Tatr przedstawia się ztąd, jakby w wachlarz rozwinięty okrąg różnéj wysokości i kształtu wierzchołków, turni, regli, polan, lasów porozdzielanych dolinami, że wzrok tonie w tych przestworach. Drugi wspaniały widok na Tatry zwłaszcza na zachodnią połowę Tatr przedstawia się z Gubałówki, wzgórza od północy zaległego nad Zakopanem.


Widok na Tatry z Gubałówki.

Z przeciwnéj zaś strony, to jest ze Spiża i Liptowa, objeżdżając całe Tatry naokoło, najwspanialéj wydał mnie się ich widok od Kiesmarku. Łomnica ztamtąd wygląda, jakby królowa tych gór, majestatycznie i dumnie wznosi swe czoło ponad całe Tatry, gdyż Lodowy prawie jéj równy, a Gierlach nawet wyższy, chowają się gdzieś poza sąsiedniemi szczytami.
Do rozpatrzenia się znów wewnątrz Tatr służą przedewszystkiem wierzchołki gór odosobnionych, jak np. Bystra (Pyszna) Czerwone Wierchy, Szeroka Jaworzyńska, albo miejsca gdzie się grzbiety krzyżują, np. sławne Krzyżne Wołoszyńskie, albo wreszcie najwyższe szczyty dominujące swemu otoczeniu jak Lodowy, Świnnica, Gierlach, Waga i t. d.

Zestawienie wzniesień Tatr, Beskidów i okolicy Krakowa względnie powierzchni morza Baltyckiego.


KONIEC.






  1. Szafarzyk. Starożytności słowiańskie. Lelewel. Narody na ziemiach sławiańskich.
  2. Maciejowski. Rzut oka na dzieje Polski.
  3. Linde. Słownik. Pol. Północny wschód Europy.
  4. „Za babku bi i kozu prez Tatri hnal;“ za babkę (za szeląg) i kozę przez Tatry gnałby, t. j. łakomy na zysk. (Linde).
  5. Starożytności polskie. Poznań. 1842.
  6. Kronika Długosza pod r. 1276.
  7. Kronika Długosza pod r. 1287.
  8. Naruszewicz. Historya nar. pol. I. 168.
  9. Chronicon Ungaror. mixta Polon. Lelewel. Polska wieków średnich, tom II, str. 151. Bielowski. Wstęp krytyczny do dz. P. str. 502.
  10. Szajnocha. Bolesław Chrobry.
  11. Kronikarz Boguchwał: „Boleslaus primus, magnus dictus terminos Lechitarum ab aliis deperditos strenue recuperaverat.“
  12. Naruszewicz. Historya nar. pol.
  13. Fejer 4. I. 353. Ów Bolesław Sołtysowi Henrykowi nadaje sołtystwo w Podolińcu założone „ad nos jure hereditario pertinentem“ r. 1244.
  14. Fejer 5. III. 463. Kinga tego samego Henryka przywilejem obdarza r. 1289 „in praenotata villa nostra Podolin.“
  15. Fejer 8. II. 634. „Prout aquae seu rivuli versus Poloniam defluentes in Dunavecz et in Poprad decurrunt.“
  16. Tatry leżą na granicy firmamentu, miedzy szarawem błękitem północnych, a lazurem południowych krain, co przyznaje Zajszner w opisie Tatr, Biblioteka Warszawska roku 1849.
  17. Zejszner. Tatry polskie, Biblioteka Warszawska, rok 1849.
  18. Przy téj sposobności sprostować się godzi mylnie rozszerzone wiadomości co do głębi Morskiego Oka, cytowane z dzieła Staszyca: „O ziemorodztwie Karpatów, a przyczyną tego przemiana nazw i pobieżne czytanie badań pierwszego z Polaków badacza Tatr. Górale do dziśdnia zwią Morskie Oko, Rybiem jeziorem lub stawem, przewodnicy tylko przejęli tę przemianę nazw od turystów, gdyż właściwie Morskiem Okiem jest tak teraz zwany Czarny Staw nad Rybiem 526 stóp wyżéj położony, powierzchnia jego wody więcéj ma podobieństwa do zwierciadła morza, lecz że nad jego brzeg trzeba było się drzeć naokoło Rysiego jeziora, więc dla wygody a zaspokojenia ambicyi, iż się zwiedziło Morkie Oko, skrajny staw tem mianem ochrzczono, nazwę zaś stawu Czarnego przeniesiono na Morskie Oko ze stawu po za Mnichem położonego, i tak się to jakoś utarło że goście przybywszy nad jezioro Rybie, niem się zadowalniają, a Czarnego Stawu nie zwiedzają, chociaż rzeczywiście do niego się stosują owe cudowne o Morskiem Oku opowieści. Wiedział, co robi biskup Ziegler z Tyńca, stawiając w granitowym głazie krzyż żelazny z napisem: „Hic non plus ultra, non supra, nisi in cruce D. N. J. Christi.“ umieścił go bowiem nad brzegiem Czarnego stawu, a nie jeziora Rybiego, teraz Morskiem Okiem przezwanego.
    Głębszy jest Staw Czarny od Morskiego Oka, Staszyc z wielką starannością mierzył jego głębie i kula ołowiana najniższy punkt dna wskazywała 583 stóp, gdy głębokość Rybiego mierzył Zejszner i najwyższą miarę odnalazł w stronie ku turniom Mnicha 146½ stóp par. W innych miejscach 300 stóp od brzegu głębokość wynosi 99 stóp, daléj 128, następnie w połowie długości jeziora 140—144 stóp par., a zatem przeszło cztery razy głębszy jest Staw Czarny od Morskiego Oka.
  19. Staszyc. O Ziemorodztwie Karpatów.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Walery Eljasz-Radzikowski.