Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom III/XLVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tajemnica grobowca
Podtytuł Powieść z życia francuskiego
Wydawca Redakcja Kuriera Śląskiego
Data wyd. 1931
Druk Drukarnia Kuriera Śląskiego
Miejsce wyd. Katowice
Tytuł orygin. Simone et Marie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLVIII.

Pani Rosier chciała jeszcze nie wierzyć, ale niepodobna było jej wątpić. Jakim sposobem Maurycy zetknął się z tymi złoczyńcami? Nieszczęsna matka wciąż zadawała sobie to pytanie. Rozerwany i sklejony list wyjaśnił zagadkę. Przeczytała list ten przy pomocy kratki znalezionej w notesie młodzieńca i wyszła na jaw prawda; Maurycemu udało się pochwycić tajemnicę „Pięciu“.
Dla brania udziału w zyskach część zbrodni wziął na siebie i wybrał, a przynajmniej przyjął część najcięższą, najpotworniejszą. Pani Rosier odczytując do końca wszystkie znalezione dokumenty, miała na twarzy wyraz straszliwego spokoju. Był to jednak tylko pozór, w głowie jej huczała burza.
Włożyła papiery do kieszeni swego ubrania męskiego i wstała. Okropnie była bladą. Oczy tylko pozostały żywe w obumarłem ciele i gorzały ogniem ponurym.
— I cóż, pani dyrektorowo? — spytał Galoubet, widząc, że pani Rosier wstała — czy się nam poszczęściło? Ma pani te dowody których pani szukała?
— Mam — odpowiedziała nieszczęśliwa matka — tu są wszystkie dowody.
— A u kogo my tu jesteśmy, pani dyrektorowo? — jeżeli wolno zapytać!
— U wspólnika Lartiguesa i Verdiera — odpowiedziała agentka zimno — u zbrodniarza.
— A czy wie pani, gdzie ich wszystkich będzie można złapać? — zapytał Galoubet.
Pani Rosier drgnęła.
— Gdzie ich wszystkich złapać? — powtórzyła. — Tak, trzeba ich schwytać! O, gdybym tylko miała adres kapitana Van Broke.
Osunęła się znowu na krzesło, z którego tylko co wstała, wzięła notes, z którego wypadła kartka, i zaczęła przerzucać kartki, przyglądając się każdej notatce zapisanej na stronnicach.
— Nareszcie! — wykrzyknęła nagle.
Wyczytała te wyrazy, których znaczenie było dla niej zupełnie zrozumiałe:
Kap. V. — B. 22 ul. Surennes.
Niepodobna sobie było nie wytłumaczyć owej notatki w taki sposób:
„Kapitan Van Broke. 22 ul. Surennes“.
— Mam cię — mówiła dalej z okrutna radością. Teraz zerwę z ciebie maskę i twoją zobaczę twarz! Która godzina — dodała gorączkowo zwracając się do Sylwana.
Agent spojrzał na zegar stojący na kominku i rzekł:
— Wpół do dziesiątej.
— Dobrze. Wiem, że jesteście uzbrojeni, ale opatrzcie broń, przekonajcie się, czy możecie strzelać.
Kiedy obaj agenci zastosowali się do tego polecenia, pani Rosier wyjęła z kieszeni mały rewolwer, obejrzała go i upewniwszy się, że jest w porządku, znowu schowała.
— Nie mamy tu więcej co robić — rzekła — chodźmy.
Przy drzwiach zatrzymała się jeszcze, rzuciła ostatnie spojrzenie na te pokoje, które widziała po raz pierwszy, a których miała już nigdy nie oglądać. Potem ręką powiódłszy po oczach, z których łzy popłynęły, wyszła prędko. Sylwan i Galoubet podążyli za nią, zdmuchnąwszy świecę i zamknąwszy drzwi wszystkie. Kilka karetek stało na placu. Pani Rosier wybrała jedną, zaprzężoną w parę koni i kazała woźnicy jechać na ulicę Surennes.
— Który numer?
— Zatrzymaj się na rogu ulicy Surennes i Anjou.
— Obaj agenci usiedli na przedniej ławeczce. Na oznaczonem miejscu zatrzymała się karetka. Wszyscy troje wyszli i udali się na ulicę Surennes.
— Sylwanie! — odezwała się agentka.
— Co pani dyrektorowa rozkaże?
— Idź do cyrkułu Elizejskiego i poproś dozorcę w imieniu moim, ażeby natychmiast z agentami przyszedł otoczyć dom nr. 22.
— Biegnę!
Nowa myśl mignęła w głowie pani Rosier.
— Nie — rzekła — potrzeba wprzód zobaczyć, w jakim domu będziemy działali.
— Maleńki pałacyk oddzielny — rzekła — dobrze. Rzecz główna, ażebyśmy wejść mogli. Więc ja wejdę. Uczyń to com kazała. Jeżeli mnie, nie zastaniesz tutaj, kiedy powrócisz, to znaczy, że jestem w pałacyku. Zresztą Galoubet ci powie. Agenci, których sprowadzisz, powinni wejść do pałacyku przy pierwszym moim sygnale.
— A jaki to będzie sygnał?
— Strzał z rewolweru.
Sylwan Cornu pobiegł co tylko miał sił. Galoubet stanął w cieniu bramy, po drugiej stronie ulicy. Pani Rosier podeszła do furtki pałacyku i pewną ręką zadzwoniła...

★ ★ ★
Pozostawimy agentkę na chwilę i powrócimy do naczelnika policji śledczej, sędziego Pawła de Gibray i komisarza do spraw sądowych, z którymi się rozstaliśmy w drodze do pensji p. Dubieuf.

Dziewiąta dochodziła, kiedy karetki, któremi jechali członkowie sądu, doktór prefektury, sekretarz sędziego śledczego i dwaj agenci zatrzymały się przed bramą posesji.
Jeden z agentów zadzwonił, odźwierny i zarazem ogrodnik, mąż Doroty, pospieszył otworzyć. Zobaczywszy przybyłych, zrozumiał, poco przyjechali i rzekł z ukłonem?
— Zapewne panowie z sądu.
— Tak, uprzedźcie panią Dubieuf.
— Panowie będą łaskawi iść za mną. Pani Dubieuf czeka na panów z niecierpliwością.
Odźwierny zaprowadził wszystkich do gabinetu przełożonej, która, witając ich, zawołała:
— Chwała Bogu, żeście panowie przyjechali. Zapewne dla śledztwa z powodu śmierci dziewczyny, którą znaleźliśmy nieżywą w jej pokoju??
— Tak — odpowiedział Gibray — ważne i nieprzewidziane czynności nie pozwoliły nam przyjechać Wcześniej. Śledztwo potrwa jednak krótko i jutro wolna pani będzie od wszelkich kłopotów. Racz pani zaprowadzić nas do pokoju zmarłej.
Pani Dubieuf wzięła świecę i poprosiła członków sądu, ażeby za nią poszli. Na trzeciem piętrze otworzyła drzwi pokoiku Symeony. — Dziewczę leżało na łóżku tak, jak w owej chwili gdy ją oglądał doktór.
— Łagodna jej i czarująca twarzyczka wcale się nie zmieniła. Można było myśleć, że śpi, gdyby nie śmiertelna bladość i zesztywniałe ciało. Mały krzyżyk hebanowy leżał na jej dziewiczej piersi.
Dwie świece woskowe gorzały, a przy łóżku klęcząc modliła się siostra miłosierdzia. Doktór prefektury obejrzał ciało i oświadczył, że śmierć jest naturalna.
— Śmierć więc poświadczona — rzekł Gibray, rzucając na Symeonę rozrzewnione spojrzenie — ale poświadczenie nie jest jeszcze zupełne, brak jeszcze potrzebnych wiadomości osobistych. Trzeba się koniecznie dowiedzieć, z jakiej rodziny pochodziła biedna panienka, gdzie się rodziła, ile ma lat i właśnie przyjechaliśmy po to, ażeby nam pani dopomogła do spisania aktu, mówiąc, co pani wiadomo.
— Wiem bardzo niewiele — odpowiedziała pani Dubieuf.
— Nazwisko tej panienki wiadome pani?
— Nie i nawet nie wiem, czy miała prawo nosić jakie nazwisko; sama chyba tego nie wiedziała. Mówiłam już komisarzowi policyjnemu z naszego cyrkułu i musiał zapewne o tem nadmienić w protokóle.
— Czytałem ten protokół — rzekł Paweł de Gibray. — Pannę Symeonę znał pan Bressoles, były budowniczy i bogaty właściciel domu. Pisał do niej list, w którym prosił ją, ażeby zaraz przyszła do jego córki.
— Tak pan Bressoless, ojciec jednej z moich uczennic dawnych. Z jego rekomendacji Symeona dostała u mnie miejsce, ale nazwiska jej nie wiedział. Dziewczęciem interesowało się także dwóch młodzieńców, sławny malarz, p. Gabrjel Servais i p. Albert de Gibray, syn zasłużonego sędziego śledczego.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.