Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom III/XVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnica grobowca |
Podtytuł | Powieść z życia francuskiego |
Wydawca | Redakcja Kuriera Śląskiego |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Drukarnia Kuriera Śląskiego |
Miejsce wyd. | Katowice |
Tytuł orygin. | Simone et Marie |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Cały dzień w niedzielę Maurycy był przy Marji Bressoles. Towarzyszył dziewczęciu i jej ojcu w powozie do lasku bulońskiego, jadł obiad u nich i odjechał dopiero o dziewiątej wieczorem, przypominając, że jutro mają jechać na wystawę.
Dzięki stosunkom z dziennikami, mógł się wystarać o bilety wejścia, albowiem oficjalnie dopiero za dwa dni miała być wystawa otwartą.
Wróciwszy do siebie, zastał list od Lartiguesa. Pisał doń lakonicznie co następuje
„Jutro zrana przyjdź pan o dziewiątej.
Nazajutrz o oznaczonej godzinie stawił się Maurycy przy ulicy Surenes, gdzie nań już czekali obaj wspólnicy. Zobaczywszy go uśmiechniętego i wesołego, bystro spojrzeli na siebie. Widocznie młodzieniec nie wiedział, co się stało na brzegach Marny, a zatem nie słyszał jeszcze o tragicznej śmierci matki. Czytelnicy nasi pojmują, że Lartigues i Verdier mogli sądzić, że Aime Joubert nie żyje. Maurycy przywitał ich uściśnięciem ręki i rzekł:
— Cóż słychać? Znaleźliście Symeonę?
— Niestety nie. Ale teraz nie o tę Symeonę chodzi — odpowiedział Verdier.
— A o co?
— Trzeba nam się pozbyć niebezpiecznego człowieka.
— Jak się nazywa?
— Hrabia Iwan Smoiłow Kurawiew. Ma on za co mścić się na nas, żeśmy zabili ojca jego w Hiszpanii.
— To zmienia postać rzeczy. Ale przecie o wszystkiem tem wiedzieliście przed miesiącem, skądże taka raptowna zmiana?
— Bo przed miesiącem śmierć jego nie przyniosłaby nam żadnego zysku.
— A teraz?
— Teraz da nam dwakroć sto tysięcy franków, z których sto tysięcy już w przekazie na okaziciela otrzymaliśmy i nasz niemowa Dominik odbiera je w tej chwili u Rotszylda.
— Toście się chyba widzieli z owym hrabia hiszpańskim, nieprzyjacielem Kurawiewa?
— Widzieliśmy się z jego wysłańcem.
— Kiedy?
— Onegdaj!
— I żąda jego śmierci?
— Żąda, płaci za nią, a prócz tego ofiarowuje nam w Hiszpanji swoją protekcję i bezpieczne schronienie, kiedy uznamy za potrzebne uciec przed policją francuską.
— Bardzo dobrze. Jakiejże rady spodziewacie się odemnie w tej sprawie, która was tylko dotyczy?
— Ona i ciebie tak, jak nas dotyczy, bośmy z sobą związani umową i wszystko musi być między nami wspólne.
— Niech i tak będzie. Lękacie się go w sprawie, wprost was osobiście dotyczącej, załatwijcie się z nim. Kiedy mnie będzie zawadzał, wtedy ja się do niego zabiorę.
— Więc nam swego współudziału odmawiasz? — gniewnie zawołał Verdier.
Maurycy uśmiechnął się chytrze.
— Moi kochani — rzekł — znam bajkę Lafontaina bardzo trafną i wy ją także, znacie.
— Cóż to za bajka?
— Tytuł jej zdaje się „Małpa i kotka“. Kotka wyciąga kasztany z ognia i opala sobie łapy. Małpa czeka, aż ostygną, obiera je i wtedy zjada, drwiąc sobie z kotki. Każdy dla siebie. Zabijając ludzi, ażeby dlatego komu sprawić przyjemność i wybawić go z kłopotu... padam do nóg. Jeżeli nic już dodać nie macie, przestańmy o tem mówić. Ale, potrzeba mi pieniędzy. Możecie mi dać dziesięć tysięcy franków?
— A jakże! — odrzekł Lartigues, wstając.
Wyjął ze swego biurka paczkę biletów bankowych i podał ją Maurycemu.
— Bardzo dziękuję! — rzekł młodzieniec.
— A teraz muszę was pożegnać!
— Kiedy się zobaczymy?
— Jutro, jeżeli będę miał jaką nowinę.
W tejże chwili wszedł Dominik.
— Cóż, odebrałeś? — zapytał Lartigues.
Niemy skinął potwierdzająco. Potem wyjął z kieszeni pugilares i położył go na stole. Znajdowało się w nim sto tysięcy franków biletami bankowemi.
— Dostaliście już połowę zapłaty — rzekł Maurycy z uśmiechem. — Wierzcie mi, odeszlijcie te pieniądze jak najprędzej temu, kto je wam dał. Będzie to o wiele rozumniej, niż zabijać hrabiego Iwana.
Wyszedł. Dominik dał znakami teraz do zrozumienia swemu panu, że śniadanie podane.