Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom III/XXX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnica grobowca |
Podtytuł | Powieść z życia francuskiego |
Wydawca | Redakcja Kuriera Śląskiego |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Drukarnia Kuriera Śląskiego |
Miejsce wyd. | Katowice |
Tytuł orygin. | Simone et Marie |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Lokaj państwa Bressolów zapowiedział wizytę Symeony, a p. Bressoles odezwał się;
— Kochane dziewczę przyszło dziś do nas na mą prośbę. Pisałem do pani Dubieuf. Bardzobym pragnął, ażeby Marja, wyszedłszy zamąż, wzięła ją do siebie.
— I jabym także pragnęła bardzo — odpowiedziała Marja. — Dziękuję ci, ojcze, za myśl tak doskonałą.
Maurycy zmarszczył brwi. — Symeona weszła. Ujrzawszy się wobec nieznajomych osób, młoda dziewczyna zmieszała się z początku. — Marja podniosła się z krzesła, przystąpiła do niej i serdecznie pocałowała.
— Jakże się cieszę, kochana Symeono, żeś przyszła do nas. Siadajże między ojcem a mną. Mamy z sobą wiele do pomówienia.
Życzliwe słowa te ośmieliły trochę Symeonę. Ukłoniła się siedzącym przy stole i zbliżyła się do Bressola, który uścisnął ją za ręka i posadził przy sobie.
Walentyna patrzyła na Maurycego, którego oczy nie mogły się oderwać od Symeony. Pani Rosier również się przyglądała młodemu dziewczęciu i zachwyconą była zarówno jej urodą, jak i skromnym wyrazem twarzy.
— Bardzo się cieszę, żeś nie zwlekała z przyjściem na me zaproszenie — odezwał się budowniczy — chcę ci, moje dziecko, uczynić propozycję, która zdaje się, nie będzie dla ciebie przykrą.
— Zgadzam się na wszystko, co pan mi zaproponujesz — odpowiedziała Symeona. — Wiem, że pan tylko moje dobro mieć może na celu.
— Masz słuszność, że o tem nie wątpisz.
— O cóż chodzi?
— Nic mi nie przeszkadza powiedzieć ci zaraz, tu wszyscy swoi.
— Przechodzę do propozycji, którą chciałem ci uczynić. Marja kocha cię z całego serca i ty szczerze do niej jesteś przywiązana. Nieprawda?
— O, i jak!
— Więc dla was obu przyjemnie byłoby się zbliżyć.
— Dla mnie nic nie byłoby przyjemniejszego, ale czyż podobna?
— Podobna i łatwo.
— Jakim sposobem?
— Marja potrzebować będzie rozumnej, czynnej, przywiązanej osoby, która zastąpiłaby ją w tysiącach drobiazgów i podjęła zarządzenia gospodarstwem. Takie więc miejsce proponuję tobie.
— I cóż, Symeono? — spytał Bressoles. — Dlaczego nic nie mówisz? Możnaby myśleć, że się wahasz.
— Oj, nie, nie waham się. Propozycja państwa przejmuje mnie radością i wdzięcznością! Nic na świecie nie mogłoby mnie bardziej uszczęśliwić, ale....
Zamilkła.
— Więc jest jakieś ale — rzekł Bressoles.
— Niech pan sam osądzi, czy mogę tak niewdzięcznie opuścić panią Dubieuf, która przyjęła mnie do siebie, tak serdecznie i tak szlachetnie postępuje sobie ze mną...
— O to się nie kłopocz, kochana Symeono, chociaż drażliwość taka przynosi ci zaszczyt. Pisałem już o tem do pani Dubieuf.
— A!
— I przez wzgląd na życzliwość dla Marji zgadza się zwrócić ci wolność. Pomów z nią o moich planach, a zobaczysz, że chociaż żałować cię będzie, powie ci: „Idź“. Namyśl się nad tem, jak można najprędzej. Pewny jestem, że Marja z niecierpliwością pragnie cię u nas widzieć.
— Dziś nawet, jeśli można — potwierdziła Marja.
— Samabym tego pragnęła, ale nie można.
— Dlaczego?
— Pani Dubieuf musi mieć przecie trochę czasu, ażeby znaleźć kogo na moje miejsce.
— To prawda — rzekł Bressoles. — Ale do czwartku znajdzie.
— I ja się też spodziewam!
Maurycy pozostał obojętnym, jakby go wcale nie obchodziła ta rozmowa. Ale spokój pozorny nie przeszkadzał mu być bardzo zatrwożonym i niepokoić go wielce.