Tajemnicza bomba/5
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnicza bomba |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 4.3.1938 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Przerażenie, jakie zapanowało w Scotland Yardzie po zamachu bombowym, odbiło się na nastrojach ludności londyńskiej, wywołując wszędzie niesłychane zdenerwowanie.
Na każdą porzuconą paczkę patrzano z przerażeniem jak na bombę. Wszyscy myśleli tylko o tym, aby uchronić swe życie przed zamachami anarchistów. Napróżno gazety starały się przemówić ludziom do rozsądku, wykazując bezpodstawność podobnych obaw. Nikt im nie wierzył i ich kampania pozostawała bez echa. Policja i mieszkańcy co pewien czas odkrywali jakieś bomby, oczywista... urojone. Inspektor Baxter był zdania, że w najbliższych dniach powódź bomb zaleje Londyn. Władze, nie znające zawartości paczek, znoszonych nieustannie do Scotland Yardu w przekonaniu, że zawierają materiał wybuchowy, podzielały pogląd Baxtera.
W dwa dni po wizycie Rafflesa w Scotland Yardzie, w Kwaterze Głównej Policji Londyńskiej poczęły dziać się dziwne rzeczy.
Piece, a zwłaszcza piec w biurze Baxtera, poczęły grzać tak silnie, że jedynie mieszkaniec sfer tropikalnych mógłby znieść podobną temperaturę.
Tegoż ranka, gdy Marholm zjawił się w inspektoracie pięć czy sześć minut przed swym szefem, zagrodził mu drogę do gabinetu wartownik.
— Proszę mi wybaczyć, panie sekretarzu — rzekł — chciałbym panu zadać pewne pytanie. Czy nie zostawił pan przypadkiem w swoim biurku hm...
hm... sera?
— Co takiego? co miałem zostawić? ser? Czemu mnie o to pytacie?
— Otóż to... Kiedy dziś rano szedłem objąć służbę, sprzątaczka, która uprzątała inspektorat, powiedziała mi, że panuje tam niesłychany zaduch... Hm.. Jakby ktoś ukrył tam paczkę cuchnącego sera...
— Nic z tego nie rozumiem; skądby się mógł wziąć tam ser?
— Powtarzam raz jeszcze: wyraźnie cuchnie serem.
— Słuchajcie — rzekł do wartownika — ani ja, ani inspektor Baxter nie przechowujemy nigdy w biurze pożywienia...
Mówiąc to otworzył drzwi. Zaledwie jednak wszedł do gabinetu, zmarszczył brwi i wyraz zdumienia pojawił się na jego twarzy.
— Macie rację — rzekł zwracając się do sierżanta. — Cuchnie tu tak, jak w składzie francuskich serów... To straszne. Czemuż jednak nie otworzyliście okna?
— Trzymaliśmy je otwarte aż do chwili obecnej. Inspektor jednak nie pozwala zbyt wyziębiać pokoju. Dlatego też musieliśmy zamknąć przed jego przybyciem.
Marholm powiódł dokoła błędnym wzrokiem.
Wszedł do pokoju, szukając napróżno przyczyny tego okropnego smrodu. Potrząsnął głową.
— Słuchajcie, sierżancie — rzekł — nie można przecież nazwać tego... zapachem sera? Tak, tu czuje się wyraźnie... Nie mogę powtórzyć wreszcie, co tu się czuje... Sierżancie, proszę natychmiast otworzyć okno.
Policjant wykonał rozkaz, Marholm zasiadł w swym fotelu i począł otaczać się kłębami dymu ze swej fajki, jak gdyby w ten sposób chciał oczyścić powietrze.
W tej chwili zjawił się inspektor Baxter. Zdziwił się niezmiernie na widok otwartego okna oraz Marholma kopcącego jak komin o tak wczesnej porze. Oburzony, zatrzymał się przez chwilę w progu, po czym szybko podbiegł do okna, zamknął je i wrzasnął:
— Czyście już zupełnie oszaleli, Marholm? Co to wszystko znaczy? Okno otwarte na oścież jakby to było lato! Wy siedzicie w palcie pomimo wściekłego upału idącego od pieca i palicie jak komin fabryczny?
— Naturalnie — odparł zimno Marholm.
Baxter rzucił okiem na termometr.
— Zaledwie 12 stopni! — rzekł — co wam strzeliło do głowy aby otworzyć okno?
— Czuć było okropnie — rzekł spokojnie Marholm.
— Oczywista, — odparł Baxter. — To wszystko pański przeklęty tytoń!
— Wypraszam sobie — odparł Marholm. — Palę prawdziwy szmuglowany tytoń holenderski. Mogę śmiało to stwierdzić, podczas gdy pan, panie inspektorze, nie potrafiłby nigdy powiedzieć, co się mieści w pańskich zakazanych cygarach!
— Cisza! — krzyknął Baxter. — Mamy dziś moc roboty. Dowiedziałem się przez tajnych agentów, że na Fulton Street pod 22 mieści się tajna fabryczka środków wybuchowych. Natychmiast po otrzymaniu dostatecznych wiadomości udamy się na miejsce.
Nie zdejmując futra usiadł za biurkiem i począł przeglądać raporty oraz pocztę nocną.
Przegrzany piec podniósł natychmiast temperaturę do żądanego przez Baxtera poziomu. Nie przerywając czytania Baxter rozpiął futro. W chwili gdy Marholm, nie mogąc znieść upału, zdjął również swoje okrycie, Baxter pociągnął nosem i zapytał:
— Powiedzcie, Marholm... Co to takiego?
— Ale co?, panie inspektorze — zapytał grzecznie sekretarz.
Baxter wciągnął głęboko powietrze i podnosząc nos do góry, rzekł:
— Czy wyście nic nie zauważyli? Musicie mieć zupełnie nieczuły nos, Marholm!
— Nie wiem o czym pan inspektor raczy mówić?
Baxter stracił cierpliwość.
— Goddam! — zawołał. — Przecież tu czuć straszliwie.
— Wiem o tym doskonale — odparł Pchła.
— Dobrze... Chciałbym wiedzieć, skąd to pochodź!
— Nie mam pojęcia, panie inspektorze — rzekł Marholm, krzywiąc się.
Baxter pochylił się nad swym biurkiem, aby nie widzieć ironicznego uśmiechu swego podwładnego. W kilka chwil później podniósł znowu nos do góry. Z wściekłością spojrzał na Marholma i rzekł:
— Sekretarzu Marholm! Duszę się w tej zatrutej atmosferze. Natychmiast wyrzucę pana ze służby, jeśli nie znajdzie pan rady na to wszystko.
Marholm skręcał się od tłumionego śmiechu. Odwrócił się jednak do swego przełożonego i. rzekł:
— Nie powiem, aby zapach ten był aż tak strasznie nieprzyjemny, panie inspektorze. Pan wie, że po pewnym czasie można się do wszystkiego przyzwyczaić.
— Głupstwa mówicie — rzekł Baxter — Czyście jedli śniadanie?
— Nie — odparł sucho Marholm. — Co ma wspólnego moje śniadanie z tym zaduchem?
— Co ma wspólnego? — zawył Baxter strasznym głosem. — Ponieważ tutaj czuć serem! Zrozumieliście?
— Tak... zgadzam się — odparł Marholm. — Tutaj cuchnie, jak w składzie zepsutego sera. Nie rozumiem jednak czemu pan mnie czyni za to odpowiedzialnym?
— Jak to — rzucił Baxter — odważacie się jeszcze twierdzić, że to ja jestem za to odpowiedzialny?
— Jeśli ja nim nie jestem, musi nim być tylko pan, kapitanie. Jest nas przecież tylko dwóch w tym pokoju.
— Palce mnie świerzbią i tylko siłą wstrzymuję się, żeby wam nie dać w gębę, Marholm. To nie do zniesienia...
Kapitan zwrócił się w stronę biurka Marholma, wciągnął powietrze do płuc i chwycił sekretarza za kołnierz.
— Precz stąd! To ty zanieczyszczasz atmosferę. To ty...
Puścił Marholma i otworzył drzwi.
Po chwili inspektor wpół przytomny rzucił się do wartowni.
— Ohydny zapach wydzielany przez tego człowieka zatruł powietrze w moim biurze! — wrzasnął podnosząc do góry ręce.
Spojrzał z wściekłością na swego sekretarza i wrócił do swego pokoju.
— Widzicie, Marholm? — rzucił jeden z policjantów. — Zwariował zupełnie. Musiał się dobrze upić dzisiejszego ranka... Co mamy począć z takim człowiekiem?
— Chodźcie, sierżancie, na jednego — rzekł Marholm. — Niech stary tymczasem dusi się w swoim biurze. Powiemy mu po powrocie, żeśmy się obydwaj poddali dezynfekcji.
W międzyczasie Baxter zdecydował się otworzyć okno i włożyć z powrotem futro. Gdy skończył przeglądanie poczty, ktoś zapukał do drzwi. Dyżurny policjant zameldował sir Daltona, sekretarza prywatnego lorda Majora Londynu. Baxter wyskoczył na spotkanie wysokiego dygnitarza i ukłonił mu się służalczo. Dostojnik jednak po krótkim wstępie począł niedwuznacznie pociągać nosem.
— Sapristi, drogi inspektorze... Cóż to za fatalne powietrze? Czytałem zresztą o tym w gazetach... Coprawda nadesłał pan sprostowanie, ale ja konstatuję, że trudno wytrzymać w tym zaduchu.
— Tak jest, sir — rzekł inspektor. — Ja to sam dziś zauważyłem. Czym mogę panu służyć?
Sir Dalton wyciągnął z teczki długi papier.
— W drodze poufnej dowiedzieliśmy się — rzekł — że dziś przygotowuje się manifestacja przed poselstwem hiszpańskim,
— Zechce pan zawiadomić lorda Majora, że przedsięwezmę wszelkie środki ostrożności, aby temu zapobiec.
— Dobrze — odparł sekretarz lorda Majora. — Proszę mi wybaczyć, że natychmiast pana opuszczę...
Po wyjściu sekretarza. Baxter podniósł ręce do nieba.
W tej samej chwili zjawił się Marholm, wsparty na ramieniu sierżanta.
— Melduję posłusznie — rzekł — że stwierdziłem, iż sekretarz Marholm znajduje się w stanie idealnej czystości.
Baxter, który zapomniał całkiem o tym, że wyrzucił Marholma, otworzył ze zdumienia usta i wrzasnął:
— Precz stąd!
— Mam dla was pewną propozycję, sierżancie — rzekł Marholm flegmatycznym tonem. — Ponieważ cuchnie tu tak samo jak przed naszym wyjściem, uważam, że należałoby sprawdzić, czy pan inspektor znajduje się w stanie „absolutnej czystości!“
— Idźcie do diabła, Marholm — jęknął Baxter.
— Pozwalam sobie zauważyć — wtrącił się sierżant. — że zaduch ten panował w biurze jeszcze przed przybyciem obydwóch panów. Dlatego też nie może mieć nic wspólnego z waszymi osobami.
— Należy więc dokonać dokładnej inspekcji pokoju — oświadczył Marholm. — Może ktoś ukrył pod podłogą zdechłego szczura. Trzeba koniecznie wezwać stolarza, aby zerwał podłogę.
— Pierwsze rozsądne słowo — rzekł Baxter. — Wezwijcie wobec tego stolarzy.
Podczas pracy meble wyniesione zostały do prywatnego gabinetu Baxtera. Sam Baxter udał się wraz z kilku policjantami na Fulton Street, gdzie miała mieścić się tajna fabryczka wybuchowych środków. Ponieważ doniesienie było fałszywe, Baxter z wydłużoną miną wrócił do Scotland Yardu. Biuro jego było kompletnie zdemolowane. Deski fruwały w powietrzu, mury, pozbawione obić, przedstawiały smutny widok. Zdenerwowany, wszedł do swego prywatnego gabinetu. Już na samym progu uderzył nozdrza jego okropny zaduch, który poprzednio panował w jego biurze.
— Chyba oszaleję, — rzekł. — Po to zdemolowałem swe biuro, aby ten przeklęty zaduch przeniósł się do mego prywatnego gabinetu... Co to może być?
— Prawdopodobnie sprzątano go zbyt rzadko i złe powietrze skondensowało się, uniemożliwiając oddychanie — odparł łagodnie Marholm.