Tajemnicza dama/5
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnicza dama |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 1.7.1939 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Harry Doherty zabrał się do opracowywania swej opery z takim zapałem, że w niespełna tydzień poszczególne partie zostały przepisane i można już było rozpocząć próby.
Larington okazał mu wydatna pomoc. W małym mieszkanku na King Charlesstreet stał się codziennym gościem. Wynajął teatr i zaangażował odpowiednie siły.
Młody kompozytor zrealizował w banku czek otrzymany od Laringtona... Świadomość posiadania dużej sumy pieniędzy dodawała mu pewności: śmielej patrzył w przyszłość i poczynał wierzyć, że premiera jego opery przyniesie mu sławę.
Rozpoczęły się próby. Harry sam dyrygował i począł opracowywać z orkiestrą poszczególne fragmenty opery.
W jednej z sal wynajętego teatru kierownik chóru prowadził próby z zespołem chórzystów i chórzystek... W innej — primadonna, której powierzono główna rolę, śpiewała swoją partię przy akompaniamencie fortepianu.
Co pewien czas w najpoczytniejszych dziennikach londyńskich pojawiały się wzmianki, zapowiadające rychłe wystawienie opery młodego, utalentowanego kompozytora, Harrego Doherty, zatytułowanej „Nad brzegami Nilu“. Było to, jak się można łatwo domyśleć, dziełem Rafflesa. Oprócz tych wzmianek ukazywały się krótsze lub dłuższe krytyki, wszystkie bardzo przychylne, a podpisane nazwiskiem najpoważniejszych krytyków.
Doherty najmniej ze wszystkich orientował się w rzeczach, które działy się dokoła niego. Ten naprawdę utalentowany muzyk, pozbawiony był t. zw.
zdolności życiowych... Gdyby mu pozostawiono sprawy organizacyjne — opera „Nad brzegiem Nilu“ nigdy nie ujrzałaby świata kinkietów. Na szczęście, nad wszystkim czuwał Raffles.
Doherty wiedział o tym. Całym sercem przylgnął do tego tajemniczego przyjaciela, który najpierw uratował mu żonę, a teraz pomagał w realizowaniu najgorętszego marzenia jego życia.
Jane postanowiła wziąć czynny udział w wystawieniu opery swego męża. Stanęła więc znów w szeregu skromnych chórzystek i tak, jak za swych panieńskich czasów z uwagą słuchała słów starego Mortona, kierownika chóru. Ale jakże inaczej biło jej serce, gdy wzruszonym głosem śpiewała pieśń skomponowaną przez jej własnego męża...
Próba chóru odbywała się na głównej scenie... Zaraz po tym miała odbyć się próba orkiestry.
Dzięki staraniom Rafflesa na próbach zjawiali się od czasu do czasu wpływowi krytycy. Mieli oni z góry urobić opinię publiczności, aby przychylnie przyjęła nową operę. Nikogo nie dziwiło, że ci panowie zjawiali się często w towarzystwie swych przyjaciół...
I tym razem jakieś niewyraźne cienie ludzkie widać było na sali. Morton, kierownik chóru, zmęczonym krokiem wyszedł na scenę. Zbliżył się do fortepianu, otworzył klawiaturę i wyjął z teczki nuty.
— Zbliżcie się, moje panie — zwrócił się do chórzystek. — Za chwilę będziemy musieli zwolnić scenę...
Śmiejąc się i potrącając, dziewczęta otoczyły swego nauczyciela. Jane stała w samym środku. Nigdy jeszcze nie śpiewała z takim zapałem.
Sala tonęła w mroku, lecz światło padające z rampy scenicznej oświetlało pierwszych kilka rzędów. Nagle Jane drgnęła: w trzecim rzędzie siedział obok znanego krytyka Beewater. Obaj panowie wymienili półgłosem jakąś uwagę i wybuchnęli śmiechem. Jane starała się ukryć za swymi koleżankami, lecz na próżno. Beewater spostrzegł ją i porozumiewawczo kiwnął jej głową. Jane drżała na całym ciele... Z prawdziwą ulgą powitała koniec próby: pierwsza uciekła za kulisy.
Zdawało jej się, że uniknęła niebezpieczeństwa, gdy nagle tuż obok siebie usłyszała szept:
— Dlaczego pozwoliłaś mi na siebie tak długo czekać, ukochana? Wierzyłem, że ta niezapomniana przygoda połączy nas silnymi więzami... Czyżbyś już zapomniała?
Otoczyły ją silne ramiona... Daremnie starała się uwolnić z ich uścisku. Beewater zaciągnął ją przemocą do pomieszczenia, w którym przechowywano rekwizyty teatralne. Tam znów zaczął:
— Cieszę się, że cię widzę... Cóż ci zrobiłem, że mnie tak unikasz?
— Niech mnie pan puści, bo zawołam mego męża! — krzyknęła młoda kobieta. — Czy nie dosyć wyrządził mi pan krzywdy? Nienawidzę pana! Gardzę panem!... Na krótką chwilę mężczyzna wypuścił ją ze swych objęć.
Przed pięciu dniami mówiłaś zupełnie inaczej... O mężu nie było wówczas mowy! Pogardzasz mną?... Zapominasz widocznie, że jesteś w mojej mocy, i że mogę cię zniszczyć w każdej chwili.
— Zobaczymy — zaśmiała się ironicznie Jane. — Opera mojego męża zostanie wkrótce wystawiona... Harry będzie sławny i bogaty...
— Widać odrazu, że się słabo orientujesz w tych sprawach, kochanie... Nie bardzo jednak cię rozumiem... Słuchaj: jeśli zechcę, opera twego męża padnie po pierwszym przedstawieniu! Obojętne, jakimi osiągnę to środkami... Najwpływowsi krytycy są moimi przyjaciółmi. Mam stosunki i znajomości. Mogę przekupić chór, aby śpiewał fałszywie... Potrafię skłonić artystów, grających główne role, do zerwania kontraktów!... Jeśli zechcę, odkupię nawet gmach, w którym ma się odbyć przedstawienie i nie dopuszczę do wystawienia opery! Pomyśl sobie o tym i nie odpychaj mnie, jeśli nie chcesz unieszczęśliwiać swego męża! Nie znasz jeszcze potęgi pieniądza.
Z piersi Jane wydobył się bolesny jęk... Wiedziała aż nadto dobrze, że Beewater gotów byt spełnić swą pogróżkę! Takie rzeczy zdarzały się dość często... Beewater spostrzegł jej zmieszanie.
— Zapominasz poza tym, że winna mi jesteś sporą sumę pieniędzy... Spekulowałaś na giełdzie i... wpadłaś. Czy wiesz, że ja odkupiłem pretensje twego agenta?
Jane zbladła.
— Nic o tym nie wiedziałam, — szepnęła. — Jest pan jeszcze większym łotrem niż przypuszczałam.
Mężczyzna chwycił ja za obie ręce.
— Nie mogę zrozumieć zmiany, która w tobie zaszła, — zawołał. — Co ci się stało? Nie wyobrażam sobie, abyś mogła szeptać mi słowa miłości tylko po to, żeby uzyskać moją pomoc dla wystawienia opery twego męża?
— I tak osiągnie ona powodzenie — zawołała Jane. — Zapłacimy panu do ostatniego grosza... Mój mąż wie o wszystkim.
Beewater puścił jej rękę i cofnął się przerażony.
— O wszystkim?... Nie, to chyba niemożliwe! Takich rzeczy kobieta nikomu nie powtarza... Nie wierzę ci, Jane?
— Wie, że spekulowałam, że i jestem panu winna pieniądze... — odparła Jane cicho.. Ale zapewniam pana, że wkrótce oddamy panu całą należność.
Dopiero wtedy odetchnę z ulgą...
Beewater spojrzał na nią uważnie.
— Wydaje mi się, że dopiero teraz zaczynam coś niecoś rozumieć... Od pewnego czasu zjawił się tu jakiś tajemniczy opiekun, mężczyzna dość jeszcze młody i przystojny... Pomaga twemu mężowi w wystawieniu opery... Motywów jego postępowania można domyśleć się łatwo. Niech się ma jednak przede mną na baczności! Nie należę do ludzi, którzy łatwo pozwalają się wykurzyć z zajętego miejsca.
Jane czerwieniła się naprzemian i bladła... Z oburzenia nie mogła wydobyć z siebie słowa.
— Nędzny łotrze — szepnęła wreszcie. — Nie możesz nawet zrozumieć, że istnieją ludzie, którzy bezinteresownie przychodzą swym bliźnim z pomocą. Larington jest prawdziwym, szczerym naszym przyjacielem...
— Niech i tak będzie! — odparł Beewater zimno. — Mylisz się sądząc, że między nami wszystko skończone... Jesteś w mojej mocy i zrobisz to, co zechcę. Przycisnął ją do siebie i usiłował pocałować. Nagle drzwi się otwarły... Na progu stał Harry Doherty. Był blady jak trup. Spoglądał na swą żonę w objęciach obcego mężczyzny... W jego ciemnych oczach płonęły iskry
— Co ten człowiek powiedział, Jane? — wyszeptał z wysiłkiem. — Niech to raz jeszcze powtórzy!
— On kłamie! On kłamie! — zawołała Jane, przyciskając rękę do serca. — Nie wierz mu... Wierz tylko mnie! To nieprawda!
Na twarzy Harrego malowała się rozpacz.
— Nieprawda!? Dlaczego więc śmiał to mówić?
Beewater zbladł... Twarz jego stała się szara, jak popiół...
— To, co powiedziałem, to prawda, Doherty — zawołał, zaciskając pięści. — Pięć dni temu twoja żona...
Nie zdążył skończyć rozpoczętego zdania...
Harry ze zduszonym okrzykiem rzucił się na człowieka, który obraził go śmiertelnie. Nie wiadomo, czymby się ta scena skończyła, gdyby nagle nie rozległ się spokojny głos Rafflesa.
— Nie wierz mu, Harry... Ten człowiek kłamie... Potrafię to udowodnić.
Beewater zaśmiał się ironicznie.
— Aha, jest więc i nasz obrońca — syknął, pieniąc się z wściekłości. — Coś mi zanadto jest pan pewien siebie! Mimo to, śmiem twierdzić...
Zamierzył się ręką w stronę Rafflesa. Tajemniczy Nieznajomy zdążył jednak uprzedzić ten ruch i trafił go pięścią między oczy. Beewater padł na ziemię.
Raffles nie patrząc na leżącego zbliżył się do nieszczęśliwego kompozytora i położył mu rękę na ramieniu.
— Musisz mnie wysłuchać uważnie, Doherty! Spójrz na mnie, czy wyglądam na człowieka, który kłamie? Raz jeszcze ci powtarzam, że to, co mówił Beewater, to kłamstwo! Twoja żona cię kocha i miłość pchnęła ją na drogę głupstwa, którego żałuje i o którym ci powiedziała! A teraz daj mi słowo, że ani przez chwilę nie przestałeś ufać swej żonie!
Z twarzy młodego kompozytora widać było, że walczy ze sobą. Raz jeszcze spojrzał na zalęknioną twarzyczkę swej żony i wyciągnął ku niej obie ręce.
— Wierzę ci, Janę — sięgnął, przyciskając ją do serca.