Tajemnicza dama/7
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnicza dama |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 1.7.1939 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Nawet w tak olbrzymim mieście, jak Londyn, kilka dni musiało upłynąć, zanim ludzie otrząsnęli się z wrażenia ostatniego krachu na giełdzie.
Policja zajęła się natychmiast sprawą odszukania śmiałków, którzy w niesłychany sposób zakpili sobie z publiczności giełdowej.
Minęło kilka dni i Scotland Yard przyszedł do smutnego wniosku, że cała tę sprawę należałoby raczej puścić w niepamięć. Zajście przedstawiało się bowiem tajemniczo, a niemożność odnalezienia sprawców przykrego żartu rzucała niezbyt zaszczytne światło na sprawność policji.
Trudno opisać radość Jane, gdy Larington wręczył jej po kilku dniach sześć tysięcy funtów. Sumę tę, jak wyjaśnił, zarobił dla niej właśnie na akcjach.
Wkrótce po tym wpadła jej gazeta do rąk z opisem całego zajścia na giełdzie. Jane poczęła coś podejrzewać... Kilka godzin walczyła ze sobą... Wreszcie ze łzami w oczach zdobyła się na ostateczną z Laringtonem rozmowę.
— Zwracam panu te sześć tysięcy — rzekła, mnąc niespokojnie w ręku papierki.
Larington spojrzał na nią ze zdziwieniem...
— Dlaczego? — zapytał.
— Bo... bo... one się mnie nie należą — wyjąkała.
— A komu? Przecież nie mnie... Sprzedałem pani akcje i otrzymałem za nie cenę, zgodną z ówczesnymi notowaniami giełdowymi.
— To pewne... ale...
— Ne ma żadnych „ale“... Chyba, że zechce je pani zwrócić Beetwaterowi...
Na to znów Jane nie mogła się zgodzić... Larington zdołał ją wkrótce przekonać, że pieniądze, odebrane łotrowi, który oszukał tysiące osób, należą się jej słusznie i że nie powinna robić sobie z tego powodu wyrzutów. Udało mu się to tym łatwiej, że Jane wciąż jeszcze miała w pamięci ową przykrą scenę, gdy ten człowiek stanął między nią a jej mężem.
Wszystko to razem sprawiło, że Beewater następnego dnia po przygodzie na giełdzie był w jak najgorszym humorze... Humor ten nie wróżył nic dobrego dla tych wszystkich, którzy mu się nawinęli pod rękę.
Rzucił okiem na leżącą na biurku gazetę... Na pierwszej stronie ujrzał zapowiedź mającej wkrótce nastąpić premiery „Nad brzegiem Nilu“...
Nazwisko Harrego Doherty, którego gazeta sławiła jako jednego z najgenialniejszych młodych kompozytorów angielskich, działało na Beewatera jak czerwona płachta na byka.
Wszystko go drażniło... Fortuna odwróciła się od niego, ostatnio spotykały go same porażki. On, Filip Beewater, uwodziciel kobiet i potentat giełdowy, uważał się za zwyciężonego!
Scena z pokoju z rekwizytami jeszcze zbyt żywo stała mu w pamięci... Zaciskał pięści w bezsilnym gniewie, i przysiągł w duchu zemstę Laringtonowi... On, nie kto inny zabrał mu miłość pięknej Jane, on pomógł jej mężowi, on spiskował przeciwko niemu, Beewaterowi...
Beewater nie należał do ludzi, których niepowodzenie zbija z nóg... Odwrotnie, rozpamiętywając ostatnie wypadki, w myślach układał plan odzyskania zmiennej, kapryśnej Jane Doherty. Jeśli dobrowolnie nie zechce zostać jego kochanką, potrafi ją do tego zmusić! Beewater nie przebierał w środkach... Każda droga, prowadząca do celu była dla niego dobra. Był bogaty i gotów był poważną część swej fortuny poświęcić dla zdobycia tej kobiety.
Rozmyślania te przerwało nagłe wejście kamerdynera.
— Przyszedł jakiś osobnik i pragnie z panem mówić...
Na nieruchomej zazwyczaj twarzy lokaja malował się wyraz pogardliwy. Beewater domyślił się od razu, że nowoprzybyły nie zasługiwał na to, aby go przyjąć.
— Wołałem usłyszeć to z ust pana — odparł z ukłonem kamerdyner.... — Ten człowiek poda je się za mechanika z opery... Oświadczyć, że ma panu ważne rzeczy do zakomunikowania... Podejrzewam, że przyszedł prosić o pracę lub protekcję.
Beewater ocknął się przy tych ostatnich słowach. Jakiś wewnętrzny głos szepnął mu, że musi wysłuchać tego człowieka.
— Wprowadź go do gabinetu — rzucił rozkaz lokajowi.
Kamerdyner zdziwił się, lecz w milczeniu opuścił pokój. W chwilę po tym próg gabinetu przekroczył mężczyzna w robotniczej bluzie, z zakłopotaniem mnąc w ręce czapkę... Miał ciemną czuprynę i głęboko osadzone oczy o nieprzyjemnym wyrazie. Zaczerwieniony zlekka nos zdradzał zamiłowanie do alkoholu.
— Czego chcecie? — zagadnął go Beewater.
— Niech mi jaśnie pan wybaczy — jąkał się robotnik. — Ja jestem mechanikiem w Operze... Byłem mechanikiem...
Spojrzał na Beewatera z podełba i ciągnął dalej nieco śmielej:
— Właśnie wczoraj zostałem wyrzucony... Wszystko to przez tego Dohertyego i jego przyjaciela Laringtona... Chętniebym mu pokazał, jak smakuje bezrobocie! Złapali mnie, jak twierdzą, na pijaństwie... Cóż z tego, że biedny człowiek zajrzy od czasu do czasu do butelki? Na szampana nie mam, wina nie piję... muszę przeto zadowolnić się zwykłą siwuchą... Ale swoje robię, jak mi Bóg miły... A że ustawiłem drzewo figowe w samym środku sypialnej komnaty, to nic strasznego... Ale popamiętają mnie jeszcze. Już ja się o to postaram... A pan mi w tym pomoże...
— Bezwstydny pijaku — krzyknął Beewater z obrzydzeniem.
Już chciał go wyrzucić za drzwi, gdy uderzył go dziwny wyraz jego małych, głęboko osadzonych oczu.
— Niech mi jaśnie pan pozwoli dokończyć — rzekł mechanik. — Widzi pan, niedawno byłem mimowoli świadkiem pewnej sceny, która rozegrała się w pokoju z rekwizytami teatralnymi. Nie wspomniałem dotychczas o tym nikomu... Myślę, że nie weźmie mi pan tego za złe... Tak, czy inaczej wiem, że jest pan zakochany w tym głupim stworzeniu, w Jane Doherty... Dziś wieczorem przyjdzie ona do opery na repetycję. Więcej już nic nie powiem. Dozorczyni gmachu Opery jest moją żoną... Jane wypija u niej zwykle, aby się rozgrzać, filiżankę kawy. Nic łatwiejszego, jak dosypać do kawy trochę usypiającego proszku i sprawa załatwiona.
Przez chwilę obaj mężczyźni spoglądali na siebie badawczo.
— Ile to ma kosztować? — zapytał Beewater.
— Jestem bez pracy... Trzeba liczyć się z tym, że muszę zapłacić pomocnikom, którzy to dzikie stworzenie wniosą do taksówki, lub do pańskiego auta... Poczeka pan na mnie tuż za nieoświetloną sceną, prowadzącą do kulis... Co pan sądzi o 300 funtach?
Beewater nie miał zamiaru targować się.
— Jeśli się uda, dostaniesz je w chwili, gdy Jane Doherty znajdzie się w moim wozie. Tymczasem masz tu pięćdziesiąt funtów zadatku... O której godzinie mam być na miejscu?
— Próba rozpoczyna się o ósmej... Powinien więc stawić się pan już o wpół do ósmej. A po tym niech pan się stara jak najszybciej wiać z granic Londynu. Larington wygląda mi na groźnego przeciwnika.
— Możesz być o mnie spokojny — odparł Beewater zimno. — A teraz żegnaj... Muszę poczynić pewne przygotowania na wieczór.
Dzień minął szybko na załatwianiu najrozmaitszych czynności, jak kupno biletów do Francji, zapakowanie potężnego kufra i przygotowanie auta do podróży.
Beewater z zadowoleniem zacierał ręce. — Wszystko szło jak po maśle.
— Zobaczymy jeszcze kto zwycięży — szeptał do siebie z sarkastycznym uśmiechem.
Stanął przed lustrem i z zadowoleniem przyglądał się swej silnej, choć krępej postaci.
Punktualnie o godzinie w pół do ósmej zjawił się w umówionym miejscu. Po chwili z ciemności wynurzyła się sylwetka mechanika.
— Wszystko w porządku — szepnął do ucha zdenerwowanemu bankierowi. — Jeszcze chwila cierpliwości.
Podbiegł do okienka mieszkania dozorczyni, wsadził tam głowę i szepnął kilka słów.
Minął kwadrans... Mechanik znów ukazał się, niosąc na ręce bezwładne ciało kobiece... Umieścił je szybko w aucie obok Beewatera... Ze szczerym wzruszeniem spoglądał bankier na bladą twarzyczkę uśpionej Jane...
Wyciągnął portfel i szepnął coś niezrozumiale. Auto ruszyło.
Od owych wydarzeń minęły trzy tygodnie.
Beewater ze swą ukochaną przebywali tymczasem w Paryżu. W jednym z najwspanialszych hoteli na Champs-Elysee, w hotelu „Trocadero“, para ta zajmowała luksusowe apartamenty, przeznaczone dla najmożniejszych tego świata.
Chwilowo nie poruszał tego tematu, lecz czekał tylko na odpowiedni moment, aby zaproponować jej rozwód z mężem i małżeństwo.
Bankier wrócił z krótkiej przechadzki i usiadł w hallu hotelowym w głębokim klubowym fotelu... Wzrok jego padł na gazetę, zawierającą wiadomości z Londynu...
Zapalony papieros wypadł mu nagle z ust. Chwycił gazetę i przeczytał dokładnie artykuł, który wprawił go w takie zdumienie. Była to wzmianka, o mającej wkrótce nastąpić premierze opery „Nad brzegami Nilu“.
„W teatrze „Alhambra“ zostanie wkrótce wystawiona po raz pierwszy ciekawa opera młodego kompozytora angielskiego, Harrego Doherty. Tytuł tej opery brzmi „Nad brzegami Nilu“. Dokładne sprawozdanie zamieścimy po premierze. Tymczasem śpieszymy podzielić się z naszymi czytelnikami wiadomością że wedle zdania cenionych krytyków, muzyka tej opery stanowi prawdziwą rewelację. Nie wątpimy, że Harry Doherty wysunie się od razu na czoło współczesnych kompozytorów europejskich... Próbę generalną uświetnił swą obecnością sam następca tronu, który złożył powinszowania twórcy opery i jego młodej urodziwej małżonce“.
— Młodej, urodziwej małżonce? — powtórzył Beewater bez tchu. — Co to znaczy? To chyba omyłka w druku... Chłopcze, proszę mi przynieść ostatnie gazety londyńskie — zawołał na boya w liberii.
Chłopiec przybiegł za chwilę, obładowany wielkimi płachtami angielskich gazet.
Beewater rzucił się na nie. We wszystkich pismach znalazł tę samą wzmiankę o żonie kompozytora. Beewater zapalił drugiego papierosa. Chciał biec na górę do apartamentu Jane aby przekonać się czy naprawdę jest z nim w Paryżu, ale przypomniał sobie, że Jane wyszła z samego rana i oświadczyła, że aż do obiadu pozostanie w mieście. Miała sporo sprawunków do załatwienia, chciała odwiedzić magazyny mód i modystki...
Błądząc bez celu po ulicach Paryża, przeżył dwie najczarniejsze godziny swego życia... Zmęczony i zdenerwowany wrócił wreszcie do hotelu.
— Czy madame już wróciła? — zapytał niespokojnie portiera.
— Tak. jeszcze z jedną panią — odparł zagadnięty. — Przypuszczam, że znajdują się w buduarze.
— Z jedną panią? — powtórzył Beewater zdumiony. — Kto to może być?
Z bijącym sercem przebiegł szybko schody, nie czekając nawet na windę. Otworzył drzwi, blady jak cień, uchylił drzwi od buduaru i zatrzymał się na progu jak wryty.
W wytwornie urządzonym buduarze stały dwie kobiety, tak do siebie podobne, że gdyby nie strój, niepodobieństwem byłoby odróżnić jedną od drugiej.
Jedna z nich postąpiła krok naprzód i rzekła z uśmiechem:
— Pozwól sobie przedstawić, Filipie: to jest moja siostra-bliźniaczka, Jane Doherty... Przyjechała właśnie przed chwilą ze swoim mężem i przyjacielem męża aeroplanem wprost z Londynu. Oczekiwałam ich przybycia na lotnisku w le Bourget... To była niespodzianka, którą miałam ci przygotować. Zrozumiałyśmy, że dłużej nie sposób trzymać cię w nieświadomości. Teraz Jane chciała z tobą pomówić, Filipie...
Jane wysunęła się nieśmiało z za pleców siostry.
— Pozwól mi dokończyć, Jane... Widzisz. Filipie, ja zawsze uchodziłam w rodzinie za zakałę — przerwała jej z uśmiechem Dorrit. — Nikt nawet nie chciał się do mnie przyznawać... Byłam tancerką i ze skruchą stwierdzam że nie wiodłam zbyt poprawnego życia. Gdy spotkałam Jane, nieszcześliwą i złamaną, postanowiłam jej pomóc... Ale już wówczas zależało mi tylko i wyłącznie na tobie... Wiedziałam, że Jane wpadła ci w oko. O moim istnieniu nie wiedziałeś... Uważałam to za szczęśliwy zbieg okoliczności.. Przyszłam do ciebie, podając się za nią. Na szczęście niczego nie spostrzegłeś... Potem chorowałam przez kilka dni, a wreszcie zjawił się jakiś człowiek, mechanik wydalony z teatru.
— To był Larington! — szepnęła cicho Jane...
— ...i wtajemniczył mnie w szczegóły planu rzekomego porwania... Po raz drugi wziąłeś mnie za Jane, nie domyślając się nawet, że trzymasz w ramionach Dorrit. Czy masz do mnie żal, Filipie? Czy potrafisz nam to zapomnieć? Byłam lekkomyślna, ale czuję, że prawdziwa miłość potrafi pchnąć mnie na lepszą drogę...
Zamiast odpowiedzi, Beewater wyciągnął do Dorrit obie ręce i przycisnął ją do piersi.... Jane dyskretnie wysunęła się z pokoju...