Tajemnicza kula/Rozdział VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnicza kula |
Wydawca | Wydawnictwo J. Kubickiego |
Data wyd. | 1920 |
Druk | Sp. „Gryf” |
Miejsce wyd. | [Warszawa] |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Tytuł orygin. | Flat 2 |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Z cierpliwością, na jaką się może zdobyć młody, dobrze wychowany człowiek, czekał Frank Leamington, by dziewczyna zeszła. Westibul wielkiego domu lady Marshley był napełniony odchodzącymi gośćmi.. Ale nie zjawiała się ani Beryl, ani tamci członkowie partji bridge’a.
Sir Harry wyszedł z sali balowej. Był to łysy, zwiędły człowiek ze stereotypowem, podejrzliwem spojrzeniem.
— Hallo? Leamington! Jeszcze pan nie odszedł? Dobrze się pan bawił?
— Tak, dziękuję.
— Dlaczego nie gra pan? Lady powiada, że nigdy nie udaje się pan do pokojów gry. Beryl gra — to dziewczyna do rzeczy!
Frank zgniótł słowa, jakie mu się cisnęły na usta i zauważył:
— Nie mogę sobie pozwolić na takie stawki, na jakie grają pańscy przyjaciele — i Beryl zresztą także nie. Lubię bridge’a, ale bridge grany funt za punkt — to ruina!
Sir Harry zmarszczył czerwony nos w złośliwym grymasie.
— Zdaje mi się, że Beryl może o tem sama wyrokować. Ma własne pieniądze. Ojciec zostawił jej majątek, kochany chłopcze!
— Zostawił jej bardzo mało! — rzekł Frank, a sir Harry wzruszył ramionami.
— Czy mogę zauważyć wobec tego, że Beryl jest zaręczona z panem, że nikt nie jest bardziej kompetentny do dawania jej rad, niż pan sam — rzekł sarkastycznie. — Bo nie prawdopodobne, by mnie się mogło udać powstrzymać ją, jeśli się to panu nie udaje!
Mężczyźni i kobiety schodzili szerokiemi schodami, zapinając płaszcze i futra. Frank przyglądał się im, ale nie było między nimi Beryl. Wkońcu nadeszła ostatnia z wysokim, tęgim mężczyzną, mówiącym z nią z pewnego rodzaju poufnością, która wywołała rumieniec na twarzy młodzieńca.
Zatrzymali się na dole schodów, a wysoki człowiek mówił zniżonym głosem. Frank widział, jak dziewczyna skinęła, a potem szybko pośpieszyła ku niemu.
— Bardzo mi przykro — rzekła szybko — żeś czekał, ale ja doskonale mogłam sama pójść do domu.
Wyglądała blada i zmęczona. Gdy znaleźli się w aucie, rzekł:
— Beryl, kochanie! martwię się. —
— Naprawdę? Martwisz się?
— To ta piekielna gra w karty... Nie mam prawa, gniewać się na ciebie i nie zamierzam... ale ty znasz Marshley’ów — wiesz, że ich dom jest budą karciarską, a bale, jakie wydają, są tylko maską tych pokoi gry — tam, na górze. Ludzie mówią, że poza tem stoi Louba. Przed pięciu laty Marshley był bankrutem — a teraz nagle wyrasta jako właściciel tego ogromnego domu, wydaje bale, ma własne auta i oczywiście uzyskuje klientelę, jakiej pragnie. Tam grają nietylko w bridge’a...
— Wiem o tem — rzekła.
Ujął jej rękę, ale wysunęła ją łagodnie.
— Frank, chcę ci coś powiedzieć... Weź to...
Poczuł coś na swej dłoni — coś okrągłego i twardego — wiedział, nim palce dotknęły diamentu, że jest to jej pierścionek zaręczynowy.
— Beryl!
— Żałuję — naprawdę żałuję... ale ja muszę wyjść za Emila Loubę — nie, nie, nie pytaj, dlaczego — Frank, proszę...
Siedział jak skamieniały, niezdolny do myślenia nad tem.
— To — zwierzę! — rzekł wkońcu. — Jesteś szalona, Beryl! Ten Turek — winna mu jesteś pieniądze?
Nie odrzekła.
— Nie zrobisz tego! Na Boga! zabiję go przedtem! Więc po to zwabiono cię do tej piekielnej jamy! Louba cię potrzebował — chciał cię zniszczyć — a teraz, gdy cię oszukał, stawia ci warunek poślubienia go lub zapłacenia.
— Trzeba wziąć pod uwagę — matkę — rzekła ledwo dosłyszalnym głosem. — Byłam szalona — o, jak szalona, Frank! O Boże!
Zakryła twarz rękoma i wybuchnęła namiętnem łkaniem — a on siedział milczący i bezradny, słuchając tego smutku dziewczyny, dla której poświęciłby życie i duszę.
Teraz podniosła się i osuszyła oczy.
— Jestem zmęczona — rzekła słabo. — Nie mów już o tem, Frank... Rzeczy takie działy się już — i dziać się będą... Nie, nie, nie całuj mnie — przyjdź do mnie jutro, gdy będę trzeźwa — gdy oboje będziemy trzeźwi...
Wyprowadził ją z auta aż do bramy małego domu przy Edwards Square, gdzie mieszkała ze swą chorą matką.
— Dobranoc, Frank — rzekła i pocałowała go.
Wyśliznęła się z jego ramion i zatrzasnęła drzwi, zanim nie zorjentował się, że jej już niema... Przez chwilę stał wpatrzony w drzwi, potem odwrócił się i powoli podszedł do auta, a serce jego pełne było morderczej nienawiści. Przeczekał pewien czas, nogę trzymając na stopniu auta, a potem zapytał:
— Piotrze, czy znasz Braymore House?
— Tak, sir — odrzekł szofer ze zdziwieniem.
— Zawieź mnie tam — nie, nie pod same drzwi. Zatrzymaj się w pewnej odległości.
Braymore House był to blok mieszkań, wychodzących na Regent Park, a od tyłu na Clive Street. Był sześciopiętrowy, a każde piętro zawierało jedno mieszkanie.
Frank znał ten budynek i jako zdolny i wzięty architekt zajęty był przy budowie tego najluksusowniejszego bloku mieszkaniowego w Londynie. Prawie pierwszą pracą, jaką dostał Frank, gdy wstąpił do biura pewnego architekta, było przygotowanie planów fundamentów tego domu.
Budynek z czerwonej cegły, zeszpecony z estetycznego punktu widzenia przez wyjście na wypadek pożaru, dobudowane po ukończeniu domu, by zadość uczynić przepisom miasta, był teraz cały ciemny, z wyjątkiem szerokiego pasma świateł na drugiem piętrze.
Wiedział, że jest to mieszkanie Louby. Miał nadzieję, że nadjedzie przed zamknięciem bramy. Widzieć się z nim teraz było niemożliwe, gdyż wielka brama hallu będzie zamknięta, taksamo jak tylne drzwi dla służby. Popatrzał na wyjście w razie ognia. Po chwili namysłu wszedł przez bramę do ogrodu, w którym wznosił się Braymore House, i idąc boczną ścieżką, doszedł do sztywno wyciągniętej żelaznej drabiny, prowadzącej do wyjścia w razie pożaru. Ciężkie przeciwwagi trzymały ją w pozycji poziomej. Przypomniał sobie, że do drabiny przymontowany był automatyczny alarm na wypadek włamania. Gdy skończył oględziny, powrócił do auta.
— Do domu, Piotrze.
Jutro obejrzy to miejsce w świetle dnia! Ciekawy był, gdzie był przymocowany drut alarmowy. Cieńka mgła wznosiła się nad Regent Parkiem, gdy dojeżdżał do swego mieszkania w Gate Gardens.
— Tem lepiej! — pomyślał.