Tajemnicza kula/Rozdział XII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Edgar Wallace
Tytuł Tajemnicza kula
Wydawca Wydawnictwo J. Kubickiego
Data wyd. 1920
Druk Sp. „Gryf”
Miejsce wyd. [Warszawa]
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Flat 2
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ XII.
Człowiek w mieszkaniu.

O szóstej doktór Warden przybył do swego mieszkania przy Devonshire Street i przebrał się w ubranie wieczorowe. Umówił się na kolację ze starym przyjacielem doktorem i zapomniał o swem umówieniu się z Loubą, aż przypomniał sobie w połowie schodów. Wrócił po swój stetoskop i wsunął go do kieszeni płaszcza.
Louba! Nie, nigdy nie wyobrażał go sobie jako żonatego! Doktór raczej lubił Loubę — z jego wspaniałemi wadami i dziwnym akcentem i ową silną metodą oponowania.
Mgła zrzedła w okolicy Braymore House — fakt, który zauważył w liberję ubrany portjer w hallu.
— Pan jest doktór Warden — prawda? — zapytał.
— Pak — uśmiechnął się doktór — ma pan dobrą pamięć.
— Powinienem mieć — odrzekł portjer. — Jestem tu od zbudowania domu. Był tu dziś rano jeden pan, którego przypomniałem sobie, chociaż nie widziałem go od czasu, gdy Braymore House był w rękach malarzy — mr. Leamington. Był pomocnikiem architekta — choć teraz pracuje na własną rękę.
— Mr. Leamington! — doktór był zainteresowany. — Czego on tu chciał?
— Chciał poprostu obejrzeć — powiedział, że buduje nowy blok i chciał widzieć, jak skonstruowane jest wyjście w razie pożaru i sygnał. Pokazałem mu. Czy mam pana odwieść?
Doktór potrząsnął głową. Przedtem już zapoznał się z windą automatyczną. Drzwi mieszkania Nr. 2 były trochę wgłębione w oszklonym korytarzu, a po naciśnięciu dzwonka otwarły się.
— Doktór Warden? proszę wejść.
Służący o twarzy wychudłej poznał go natychmiast. Ku zdziwieniu doktora miał na sobie płaszcz, ale pierwsze słowo Millera wytłumaczyło to:
— Mam dziś wychodne — mr. Louba powiedział mi, że mogę pójść, lecz wiedziałem, że ma pan przyjść — a także chciałem przeczekać, aż tamten pan pójdzie.
— Mr. Louba ma gościa?
Brwi Millera podniosły się.
— Gościa? Czy nie słyszy ich pan?
Doktór usłyszał już, chociaż między przedpokojem a pokojem Louby były ciężkie drzwi i portjery. Doszły go niezrozumiałe słowa — ale słyszał wyraźnie ryk Louby i chrypliwe słowa gościa...
— Oni tak już od kwadransa młócą ząb za ząb — rzekł Miller. Popatrzał na zegar. — Panie doktorze — czy zechciałby pan tu poczekać. Mogę pana poprosić do jadalni, tylko —
— Nie martw się tem — poczekam tutaj. Wychodzisz?
— Moja młoda pani czeka na dole — rzekł Miller. — Nie mogę jej tam zostawiać samej. Umówię się z nią na później — wrócę najdalej za kwadrans.
Było trzy minuty po siódmej. Doktór umówił się na pół do ósmej w klubie.
— Niech pan słucha! — rzekł Miller przerażonym szeptem.
Głosy podniosły się. Doktór usłyszał słowa:
— Ona uczyni to, co ja chcę — wołał Louba.
— Możesz iść, Miller i nie kaź mi tu czekać dłużej, niż kwadrans.
Zadowolony Miller wyśliznął się i wrócił za czternaście minut. Zastał doktora siedzącego pod lampą i czytającego. Krzyki kłócących się ustały.
— Chciałbym, byś powiedział panu, że nie mogę czekać dłużej — rzekł, składając gazetę. — Gość już poszedł zapewne, gdyż nie słyszałem krzyków od jakich pięciu minut.
Miller zdjął płaszcz i ułożył włosy ręką. Doktór Warden słyszał, jak zapukał i czekał. Miller powrócił.
— Nie odpowiada, proszę pana — rzekł — to czasem tak bywa — jest zbyt zły, by kląć nawet. Czy zechce pan sam spróbować?
Doktór Warden ruszył się niecierpliwie i poszedł za służącym. Nacisnął klamkę — drzwi były zamknięte.
— Louba! — zawołał.
Nie było odpowiedzi.
— On jest w sypialni — tłumaczył Miller — ale zdaje mi się, że nie przyjmie pana. Czasem jest on okropny. Widziałem, jak ciskał meblami, gdy mu się coś nie powiedzie. Czasem siedzi w sypialni i nie chce widzieć nikogo.
— Nie słyszałem, by gość odszedł — rzekł doktór.
— Może pan poczeka. — Miller pobiegł korytarzem do kuchni. Wąskie przejście kończyło się drzwiami, które były otwarte. Naprzeciw były kamienne schody dla służby. — Musiał odejść tędy — przyszedł też tędy i zdawało mi się to śmieszne.
— Kto to był?
— Elegancki mężczyzna około 35 lat, wyglądał sportowo — wydawał mi się trochę upity. Nie widziałem go dobrze, gdyż światła w korytarzu nie było. Ale gdy tylko pan usłyszał go, wyszedł i poprosił go do pokoju.
Doktór dotknął stetoskopu w kieszeni płaszcza.
— Jeżeli zechce mnie zobaczyć, to wpadnę tu po jedenastej. Zatelefonujesz do Elect-Clubu.
Gdy wrócił do klubu, zastał bilet, ale nie od Louby. Jego przyjaciel przeziębił się i żałował bardzo, lecz nie mógł się stawić. Hurley Brown spojrzał na doktora, gdy wchodził do jadalni.
— Gość zawiódł? Siadaj pan ze mną. Nudzę się. Jak się ma Louba?
Warden uśmiechnął się:
— Louba, stosownie do słów Millera, grymasi. Gdy przyszedłem, nasz przyjaciel ze Wschodu awanturował się z kimś i nie chciał czy nie mógł przyjąć mnie.
Skończyli kolację i przeszli do palarni. Byli jedynymi, tu gośćmi — doktór z fajką, a Brown z papierosem w cienkich wargach. Przez pół godziny milczeli. Wkońcu Brown rzekł:
— Gdy byłem z mym pułkiem na Malcie, Louba był tym bankierem, który miał w łapach połowę ludności.
— O! jest pan jakiś zły na Loubę dzisiaj?
— Jestem — odrzekł ponuro. — Poprostu ogarnia mnie — wstręt, gdy widzę go tu, w tym klubie — jako członka! I pomyśleć, że on ma poślubić narzeczoną Franka!
Poczuł nacisk trzewika doktora na swoim i spojrzał. Właśnie wszedł do pokoju Frank Leamington.
Pierwszą rzeczą, jaką doktór zauważył, była śmiertelna bladość tego człowieka. Zdawał się nie wiedzieć, co się dzieje dokoła niego. Przeszedł do półki z książkami i wyjąwszy książkę, przekartkowywał ją szybko. Znalazł to, czego szukał i wyszedł. Hurley Brown wstał i przejrzał tę samą książkę. Był to rozkład jazdy...
— Ciekawy jestem, dokąd Frank jedzie — rzekł, wracając do doktora.
O pół do dziesiątej Hurley Brown udał się do Scotland Yard.
— Pojadę do Louby — może już przyszedł do siebie po tym złym humorze — rzekł doktór, strzepując popiół z fajki. Wyszli razem.
Znowu wyjechał Warden na drugie piętro, ale tym razem portjer wyjechał z nim. Dzwonek windy zadzwonił po chwili. Spojrzawszy na wskazówkę, portjer podjechał na trzecie piętro. Doktór stał wciąż cierpliwie przy drzwiach, gdy winda minęła go. Nie było nikogo na trzeciem piętrze, więc portjer spuścił windę.
— Czy dzwonił pan?
— Nie. Zdaje mi się, że ktoś jest na górze, ale nie będę czekał dłużej. Właśnie przypomniałem sobie, że Millera niema w domu.
— Pewnie zeszedł schodami służbowemi — rzekł portjer. — Nigdy nie widzę, gdy wchodzą, czy wychodzą. To jest jedyny blok, gdzie jest specjalne wejście dla służby.
Doktór spojrzał na zegarek.
— Trzy na dziesiątą — rzekł. — Pana zegarek stanął zdaje się.
Portjer obejrzał się.
— Tak, ale szedł dziś popołudniu.
Doktór Warden czekał chwilę na schodach. Potem wyszedł w mgłę. Gdy szedł ku czekającej taksówce, minął go jakiś człowiek. Blade promienie lampy ulicznej pokazały mu jego twarz na mgnienie sekundy. To był Frank Leamington!
Doktór oglądnął się — nie ulegało wątpliwości. Miał szary płaszcz, jak wtedy, gdy wszedł do klubu.
Jan Warden był przerażony, gdy przyszło mu na myśl, że człowiek ten musi nienawidzić Loubę! Poco szedł tam? Przypuśćmy, że chęć zemsty na człowieku, który odebrał mu Beryl Martin — przypuśćmy, że wszedł do mieszkania...
To była nieprawdopodobna hipoteza! Podszedł zpowrotem kilka kroków, ale Frank już zniknął.
— Zbieg okoliczności — pomyślał doktór i zapalił fajkę.
Gdy powrócił do klubu, Hurley Brown siedział przed ogniem.
— Czeka na pana list. Przyszedł też przed moim powrotem — rzekł Hurley.
Służący przyniósł na tacy arkusik papieru. Doktór włożył okulary i czytał:

„Odebrane o 9.50.
Mr. Louba chciałby widzieć się z dr. Warden’em jutro o 11 godzinie.“

— To dziwne! — Doktór przeczytał głośno. — Musiał telefonować kilka minut po odejściu mojem z Braymore House.
— Niech go djabli! — rzekł Hurley Brown tak dosadnie, że doktór aż wzdrygnął się. Nie dał jednak żadnych komentarzy, i po chwili zaczął mówić o innych sprawach. Zaaresztował rabusia, a wyprawa, planowana na domek w Lambeth, została uwieńczona powodzeniem.
Najwidoczniej niechętnie myśleli o wyjściu w tak mglistą noc i przedłużali siestę przed kominkiem. O kwadrans na dwunastą doktór zerwał się.
— Chodźmy, Brown! Służba musi też iść spać.
Pomagano im ubierać się, gdy telefon w hallu zadzwonił gwałtownie.
— Do mnie? — spytał doktór, śpiesząc do oszklonej budki.
— To pan, doktorze? — był to głos Millera. — Proszę przyjść natychmiast, dobrze? — Głos ten był pełen przerażenia i Warden prawie że mógł słyszeć szczękanie jego zębów.
— Co się stało?
— Lokatorzy pierwszego piętra przyszli zawiadomić, że z sypialni mr. Louby spadają przez sufit krople krwi!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edgar Wallace i tłumacza: Franciszek Mirandola.