Tajemnicza kula/Rozdział XIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnicza kula |
Wydawca | Wydawnictwo J. Kubickiego |
Data wyd. | 1920 |
Druk | Sp. „Gryf” |
Miejsce wyd. | [Warszawa] |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Tytuł orygin. | Flat 2 |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
W kilku słowach Dr. Warden zdał sprawozdanie czekającemu komisarzowi i Hurley Brown wyszedł po taksówkę.
Mimo gęstości mgły dostali się do Braymore House w przeciągu 10 minut i zastali w hallu dwu policjantów, rozmawiających z portjerem i bladym, drżącym Millerem.
— Dzięki Bogu, że pan przyszedł, doktorze! — wykrztusił. — Próbowałem dostać się do pokoju mr. Louby, ale był zamknięty. Posłałem po policjantów —
— Dobrze zrobiłeś — rzekł uspakajająco Brown. — Niech jeden z was pójdzie ze mną — drugi niech zostanie na dole. Jestem komisarzem — Hurley Brown ze Scotland Yard.
W windzie opowiedział im Miller — wyszedł z przyjaciółką i wrócił o jedenastej. Nie zauważył nic nadzwyczajnego, tylko to, że drzwi jego pana były wciąż zamknięte. Chciał się już położyć spać, gdy przybył portjer ze służącym z mieszkania na pierwszym piętrze. Wtedy zatelefonował. Nie widział nic więcej.
— O której wróciłeś? — spytał Brown.
— Dokładnie o pół do jedenastej — godzina biła, gdy wchodziłem.
— O 9.50 żył jeszcze napewno. O 10.30 nie słyszałeś nic? W kwadrans potem mieszkańcy pierwszego piętra ujrzeli czerwoną plamę na suficie. Musiało upłynąć przynajmniej 10 minut, nim przemokło.
— Może to jednak nie jest krew — może wywrócił czerwony atrament — poddał doktór.
— Czy jest atrament w jego sypialni?
— Tak, sir, tam jest biurko.
— Spodziewajmy się jaknajlepiej.
Próbowali wyważyć drzwi, ale oparły się.
— Przynieś siekierę — rozkazał, a w kilka minut później policjant zaczął uderzać siekierą w drzwi.
Po drugiem uderzeniu odleciała deska, a Brown włożył rękę szukając klucza.
— Niema klucza — rzekł — trzeba rozbić zamek.
Nastąpił deszcz ciosów krzepkiego policjanta i drzwi otwarły się.
Wejrzeli w wielki, bogato umeblowany pokój — głębokie fotele stały oparte o mury, a podłoga pokryta była wspaniałym tureckim dywanem. Na środku pokoju stało biurko z drzewa imitującego bronz, z telefonem. Koło wgłębień okiennych zasłoniętych jedwabiem, stało małe biurko. Rozglądnęli się, ale nie było Louby.
— Co to?
Policjant wskazał. Był to jedwabny szlafrok zarzucony na krzesło. Brown podniósł go i krzyknął — popatrzał na ręce, gdyż rękawy szlafroku przesiąknięte były krwią.
— Nie dotykać się tego — rzekł. — Proszę uważać, doktorze — więcej jest czerwieni na podłodze.
Spojrzeli na piękny kominek. Był pusty. Pośrodku leżał tylko mały stos popiołu. Na lewo od kominka wskazał Miller na drzwi.
— Tam jest sypialnia, tam — szepnął drżącym głosem.
Brown otworzył drzwi i wszedł. Światło płonęło w srebrnych świecznikach. Na niskiem łożu leżał trup Emila Louby. Nie potrzeba było badania lekarskiego. Głowa jego była okropnie strzaskana.
— Okno jest otwarte — rzekł Brown — dokąd prowadzi? — Przeszedł i wyglądnął. — Wyjście w razie pożaru? Proszę zejść do drugiego policjanta i dokładnie przeglądnąć ogród. To tłumaczy nieobecność klucza w zamku. Morderca uciekł tędy — z kluczem w kieszeni.
Ujął słuchawkę i zażądał centrali.
— Jestem urzędnikiem policyjnym — rzekł — i chcę wiedzieć, kto telefonował tu dziś wieczorem.
Czekał przez chwilę.
— Raz telefonowano o 9.50 do Nr. 12703 Mayfair.
Brown skinął — to był Nr. Elect-Clubu.
— Teraz poproszę o Scotland Yard — rzekł — Treasure 850.
Wrócił do sypialni.
— Posłałem po inspektora Trainor. To sprawa, której nie chcę sam rozpoczynać. Byłem uprzedzony do Louby i chcę kogoś, kto więcej serca włoży w te poszukiwania. Nie widział pan nikogo, doktorze, gdy był tu pan ostatni raz?
Dr. Warden przypomniał sobie twarz we mgle, ale potrząsnął głową:
— Nie widziałem nikogo, tylko portjera — odrzekł.
Przerwał im telefon. Zgłosiła się centrala.
— Przykro mi, sir, ale pomyliłem się. Jedna rozmowa była jeszcze o 6.30 dziś wieczór — przejrzałem listę dzienną.
— Od kogo?
— To był numer z Kensington. Przejrzałem i przekonałem się, że telefonowała miss Martin, 303, Edward Square.
— Dziękuję — rzekł Brown i zawiesił słuchawkę.
— Od kiedy nieżyje?
Dr. Warden patrzał w zamyśleniu na zwłoki.
— Nie żyje od godziny — może mniej nawet... Uderzono go czemś bardzo ciężkiem...
— Nie przeszukałem pokoju, ale pewnie znajdziemy — rzekł Brown.
Nie musieli szukać długo. Na biurku stał wielki, srebrny lichtarz tak postawiony, że wydawało się pewnem, że pierwotnie były tam dwa takie. Drugi odnaleziono w jadalni — był skrwawiony. To była broń, jakiej użył morderca.
Wkrótce potem przybył inspektor Trainor, który natychmiast zajął się sprawą. Chodził po mieszkaniu węsząc jak dobrze wyćwiczony pies — przyglądał się meblom — rozsunął jedwabne zasłony i wyszedł wyjściem na wypadek ognia.
— Tam nic niema — rzekł wracając. Przyglądnął się zwłokom i przygryzł wargi. — Nie zabito go na tem łóżku. Ślady prowadzą do salonu. Przyniesiono go tu. Ten ktoś musiał być silnym mężczyzną! Drugi ciekawy fakt — nie wiem, czy zauważyliście to, panowie — to to, że niema ani kołnierza ani krawatki. Znajdują się one w salonie, w koszu.
— Nie zauważyłem tego — rzekł krótko Brown.
— Telefon jest ważną rzeczą, sir — rzekł Trainor. — Powinny być na nim ślady palców. Kto ostatni miał go w ręku?
— Obawiam się, że ja jestem tym winnym — rzekł Hurley Brown.
— Po zamordowaniu musiano postawić tu telefon. Sznur prowadzi przez pokój i przeszkadzałby mordercy niosącemu ciało. Zabito go po prawej stronie biurka — prawej licząc od drzwi — lewej od okien... Dywan zaplamiony krwią, która znajduje się też między biurkiem a oknem, a niema jej na sznurze od telefonu.
— To brzmi rozsądnie — rzekł doktór z uznaniem. — Ale dlaczego zdjęto mu szlafrok?
Trainor nie odpowiedział. Patrzał na skrzynkę mosiężną. Była zamknięta. Ale na podłodze obok leżał dywanik i wschodnia szata z liljowego jedwabiu ciężko wyhaftowana złotem i purpurą.
— Co to? — spytał Millera. — Czemu leży na podłodze?
— Nie wiem, sir. Dywanik ten pokrywał skrzynię i zdaje mi się, że szata ta była w środku — ale nie wiem na pewno... już dawno nie ubierał się w nią — i dawno też nie zaglądałem cło skrzyni.
— Zamykał ją? — Trainor usiłował otworzyć ciężkie wieko. — Gdzie jest zamek?
— Niema. Otwiera się sprężyną.
Nacisnął palcem na jedną rzeźbę i wieko podniosło się.
W środku było dużo drobiazgów zmieszanych w nieładzie, dywanik i bogaty haft.
— To było zawsze na górze — nigdy nie widziałem tamtych rzeczy — rzekł Miller — musiały być na samem dnie.
— A szata? Czy jesteś pewny, że była zawsze w skrzyni?
— No tak — ale już dawno nie widziałem — ten dywanik był z pewnością na skrzyni... Czasem stawiał tam kawę, by ochronić mosiądz — bo łatwo się robią rysy na gładkiem polerowaniu.
— A dokładnie nie wiesz, co było w tej skrzyni — spytał Brown.
— Nie, sir. Widziałem niektóre z tych rzeczy, ale nie mogę powiedzieć, czy brakuje czegoś.
— Szkoda — szepnął Trainor przerzucając drobiazgi.
— Niektóre rzeczy są tu bardzo cenne. Gdyby był to wypadek rabunku i wiedzielibyśmy, czego brakuje — hm...
Chodził dokoła pokoju.
— Czy zdjął szlafrok na to, by włożyć ten strój? — spytał Dr. Warden.
— Nad tem będzie się można zastanowić, gdy się odtworzy zbrodnię — odrzekł Trainor i zwrócił uwagę na małe biurko koło okna.
— Co sądzicie panowie o tem? Proszę tego nie dotykać — dodał szybko — mogą być odciski palców.
Na biurku leżała kartka z notatnika Louby, a na niej napisana była jedna litera — litera P.
— Temu, kto to napisał, przerwano — rzekł Trainor.
— Pióro tkwi w kałamarzu. Popatrzcie, jak to koślawię napisano.
— Co pan o tem sądzi? — spytał Brown.
Ale Trainor nie wiedział jeszcze nic.
— Może być, że usiadł, by napisać coś po zamordowaniu — i nie miał sił na to... że napisał to potem, dowodzi nerwowość pisma.
— Czy Louba nie mógł tego napisać sam?
Doktór Warden rzekł:
— Absolutnie wykluczone. Śmierć nastąpiła natychmiast — prawie natychmiast. To było niemożliwe, by mógł podejść do biurka!
Trainor przeszukiwał biurko poraz drugi i odsunął krzesło.
— Siedział tu — w szlafroku, co jest zrozumiałe, bo noc jest chłodna, a ogień się nie palił.
— To przypomina mi, że widziałem coś na kominku, gdy wszedłem — rzekł Brown i Trainor wyszedł do drugiego pokoju.
— Prawie nienaruszone — rzekł badawczo. — Gdzie służący? Czy można to wyjąć?
Miller podniósł srebrne zasuwy paleniska, a potem inspektor bardzo ostrożnie podsunął cienki arkusz papieru pod popiół i nienaruszenie zaniósł go do stołu. Na czerni spalonego papieru widniały w miejscach jaśniejszych wyraźne ślady liter.
— Można przeczytać bez fotografowania — rzekł Trainor. — Ale oderwano róg — chyba, że wypadł z paleniska.
Wrócił i zbadał.
— Nie — tu jest wszystko — róg został oddarty — adres prawdopodobnie.
— Adres? — powtórzył Brown nieprzytomnie. — Pan ma na myśli adres piszącego?
— Tak. Zechce pan pisać, a ja będę czytał — pochylił się nad spalonym papierem. — Niema ani adresu ani daty...
- „Tylko ty możesz wyratować mnie. Wiesz, jakie życie moje jest z“ —
- „Tylko ty możesz wyratować mnie. Wiesz, jakie życie moje jest z“ —
— Tego nazwiska nie mogę odczytać...
- „ — i wiesz, co mi zawdzięczasz. Emil, ty wiesz — “
- „ — i wiesz, co mi zawdzięczasz. Emil, ty wiesz — “
— A podpis jest — przechylił głowę, by lepiej widzieć — to wygląda jak K — ale może być R — lub B... Dałbym dużo, by móc mieć ten adres!