Tajemnicza kula/Rozdział XVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnicza kula |
Wydawca | Wydawnictwo J. Kubickiego |
Data wyd. | 1920 |
Druk | Sp. „Gryf” |
Miejsce wyd. | [Warszawa] |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Tytuł orygin. | Flat 2 |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Koło Regent Parku znajduje się podwójny blok mieszkań, znanych pod nazwą Gate Gardens. Każdy blok ma swą bramę zamkniętą przez noc, do której klucze mają lokatorzy. Inspektor Trainor dowiedział się o tych szczegółach od policjanta, pełniącego służbę w pobliżu i powrócił do Scotland Yard celem zdania sprawozdania. Zastał w biurze Browna i zdał mu sprawozdanie z wyników poszukiwań.
— Co do jednej rzeczy jestem pewny — rzekł inspektor — miss Martin nie wiedziała nic o morderstwie, póki jej o tem nie powiedziałem.
— A jak pan tłumaczy te plamy krwi? — zapytał Brown.
— Była w kontakcie z mordercą i ani on ani ona nie zauważyli, że krew znajduje się na jego płaszczu, prawdopodobnie na rękawie. Bo plamy są na dłoni ręki — kobieta może położyć dłoń na rękaw i nie uczuć krwi, mając rękawiczki. Tylko prawa rękawiczka jest poplamiona. Czerwone plamy na lewej dostały się tam z drugiej ręki, gdy były razem złożone. Będę potrzebował może upoważnienia do zaaresztowania Franka Leamingtona...
Komisarz gryzł wargi w zamyśleniu.
— Oczywiście. Może go pan zaaresztować, jeśli jest jeszcze w Londynie — rzekł.
— Co do tego mam wątpliwości — rzekł Trainor.
— Kiedy pójdzie pan do niego?
— Gdy tylko będę mógł się dostać do tego mieszkania. Komisarz zamyślił się.
— Może byłoby mądrzej, pozostawić sprawę na później — rzekł — godzina nie odgrywa tu różnicy.
Trainor spoważniał.
— Godzina odgrywa wielką różnicę, jeśli niema go już w Londynie — mógłby się przedostać już przez granicę!
Faktem było, że nie trzeba było żadnych niepokojów w tej sprawie. O ósmej godzinie inspektor Trainor i Hurley Brown udali się do Gate Gardens. Bramy były otwarte; służba czyściła schody, gdy zapukali do drzwi trzeciego piętra.
Starsza kobieta, widocznie gospodyni Leamingtona, otworzyła im drzwi.
— Czy mr. Leamington jest w domu?
— Tak, sir — odrzekła ku zdziwieniu Trainora. — Właśnie zaniosłam mu herbatę. Leży jeszcze w łóżku.
— Spodziewał się nas — rzekł Trainor i poszedł w głąb przedpokoju.
Trzecie drzwi na lewo były otwarte. Ujrzał postać, siedzącą w łóżku z głową objętą rękami.
Frank usłyszał kroki i spojrzał.
— Chce pan się ze mną widzieć, Brown?
— Inspektor Trainor chce panu zadać kilka pytań — rzekł Brown spokojnie.
Trainor rozglądnął się po pokoju i ujrzał to, czego szukał. Była to koszula, zarzucona na poręcz krzesła. Obejrzał mankiety i bez słowa oddał ją swemu towarzyszowi. Brzeg mankietu był poplamiony rdzawoczerwonemi plamami.
— Gdzie jest pański płaszcz? — zapytał.
Frank wskazał na drzwi, za któremi wisiał szlafrok, płaszcz i smoking. Trainor wyjął płaszcz i odwrócił rękawy do światła. Na prawym widniały dwie wielkie, ciemnobrązowe plamy. Przód płaszcza był taksamo poplamiony.
— Leamington — rzekł — zdaje się, nie trzeba panu tłumaczyć, co teraz uczynię?
— Nie potrzeba — rzekł Frank. Jego zmęczone oczy były zwrócone na detektywa.
— Zaaresztuję pana pod zarzutem morderstwa z premedytacją Emila Louby w nocy 3 grudnia między 10 a 10.45. O 10 godzinie mr. Louba telefonował do Elect-Clubu. O 10.45 nie żył już.
Ani jeden muszkuł nie drgnął w twarzy Leamingtona.
— Nie zabiłem go — rzekł w końcu — a jeśli telefonował o 10 godzinie, to był cud... Włamałem się do jego mieszkania z zamiarem zabicia go, ale on już nie żył.
— Kiedy to było?
— O 9 godzinie — godzinę przed jego telefonowaniem — odrzekł Frank. — O 9 Louba już nie żył — nie żył już przed powtórnem przybyciem doktora Warden. Widziałem jak doktór schodził, gdyż śledziłem dom. Jestem pewny, że drugi raz widział mnie — nie mówił panu o tem?
Hurley Brown potrząsnął głową.
— Pewny jestem, że widział mnie — ten dobry człowiek nie chciał mnie wpakować w nieprzyjemności. Zaraz wytłumaczę przyczynę mego postępowania.
— Miss Martin wie — przerwał Trainor.
— Nie wiem, dlaczego wspomina pan o miss Martin — rzekł Frank chłodno — niema pan chyba zamiaru wmieszać w to wszystkich mych przyjaciół, co?
— Ona była z panem wczoraj w nocy po dokonanem morderstwie — rzekł Brown. — Będzie pan musiał przedstawić nam jaknajwiarygodniej — wszystko. Może życie pana od tego zależy...
Frank wstał i włożył szlafrok. Czoło jego marszczyło się w zamyśleniu. Przeszedł po pokoju, z rękoma założonemi w tył — potem znów usiadł na łóżku.
— Biorę pana za słowo. Czy miss Martin opowiadała panu o jej zaręczynach z Loubą? Opowiadała... Więc pan wie. Gdy dowiedziałem się o tem, pragnąłem go zabić. Wiem, co to było za bydlę — to był podlec! Znam jednego człowieka, który zajęty jest w policji, i on i jego przyjaciele próbowali już od lat złapać Loubę. Policja zna więc oczywiście tę stronę jego charakteru.
Trainor skinął głową.
— Udałem się do Braymore House tego samego dnia. Było to przedwczoraj. Zamierzałem zabić go chłodno i rozważnie, ale noc snu poddała mi lepszy plan. Louba posiadał pewną ilość weksli, które miss Martin podpisała w szaleństwie. Na ile były wystawione — nie domyślała się nawet. Chciała je wykupić, ale Louba udał, że wynoszą one mało. Jestem pewny, że gra, grana u sir Harry Marshleya, nie była bridge’m, tylko baccaratem i Louba trzymał bank. W przeciwnym razie nie wszystkie weksle byłyby w jego posiadaniu. Owej nocy powiedział jej, że winna mu jest 50 tysięcy funtów i pieniądze są mu potrzebne natychmiast. Była przerażona. Przez cały czas miała dziwne uczucie, że winna mu jest więcej, niż mogła sobie wyobrazić. Mojem zdaniem — trzy czwarte tych kwitów — to są papiery sfałszowane! Wypełnione były ołówkiem, a fałszowanie ołówkiem jest bardzo łatwe. Miss Martin ma matkę chorą na serce. Stanąwszy wobec dwu możliwości: poślubić Loubę i oszczędzić matce wstydu i upokorzenia przez to małżeństwo, wybrała to mniej egoistyczne. Zagroziłem, że zabiję go. Groźbę tę wzięła tak poważnie, że też śledziła Braymore House. Nie widziała jednak, jak tam wszedłem. Wczoraj rano znów się tam udałem i przeciąłem drut alarmowy. Wczoraj wieczór zaś zarzuciłem linę na drabinę i ściągnąwszy ją na dół, wszedłem do góry. Ku memu zdziwieniu okno było otwarte i światła zaświecone. Ujrzałem zwłoki Louby zesztywniałe na łóżku. Przez chwilę omal nie załamałem się pod grozą tego wykrycia i chciałem rzucić się do ucieczki. Ale przypomniałem sobie kwity Beryl i wszedłem do pokoju.
— Okno było otwarte? — spytał Brown. — Miller powiada, że było zamknięte i że niemożliwą jest rzeczą, otworzyć je z zewnątrz.
— Było szeroko otwarte — rzekł Frank. — Wszedłem do środka i podszedłem do łóżka. Zdawało mi się, że żyje jeszcze i zbadałem jego serce. Wówczas poplamiłem płaszcz. Był już jednak martwy. Poszedłem do drugiego pokoju. Była cisza.
— Czy klucz był w zamku?
— Nie. To mi się wydawało dziwne. Zacząłem przetrząsać szuflady, ale nie znalazłem nic. Potem ogarnęło mnie przerażenie i powróciłem na ulicę. Wówczas ujrzałem Beryl — miss Martin. Była przerażona, a ja nie mogłem odrazu jej upewnić, wkońcu przekonałem ją, że ja nic Loubie nie uczyniłem, chociaż — przyznałem — widziałem go, i odbiegłem od niej, zanim zdołała mi stawić dalsze pytania. Chciałem być sam i rozpamiętać te rzeczy. Wiedziałem, że podejrzenie padnie na mnie: przecięty drut, groźba, jaką rzuciłem.
— Dlaczego przyszedł pan do klubu? Widzieliśmy pana — rzekł Brown.
— Gdzie byliście? Nie zauważyłem. Przeglądnąłem rozkład pociągów w razie, gdyby mi udowodniono włamanie i gdybym musiał uciekać. To była rzecz, która mnie najwięcej martwiła. Uciec — znaczyło przyznać się do winy. Obowiązkiem moim było, zawiadomić policję, co widziałem lub wziąć portjera do spisku. Czekałem godzinami, nie mogąc się zdecydować. Widziałem doktora — szkoda, że nie przemówiłem do niego. Potem widziałem policjantów i pana z Wardenem. Byłem zrozpaczony. Chciałem wiedzieć, co się dzieje — co sądzicie — kogo podejrzewacie — i jak szaleniec znów wszedłem do ogrodu. Widziałem, jak ktoś schodził i wychodził, potem jakiś policjant przeszedł tuż koło mego ukrycia — potem spuściłem drabinę. To była rzecz szaleńcza, ale odgłos kroków oddalającego się policjanta zachęcił mnie do tego. Zaledwo doszedłem do pierwszego piętra, gdy ktoś zaczął schodzić — zeskoczyłem. To cała moja historja.
— Nikogo innego nie widział pan koło wyjścia w razie ognia?
— Nikogo.
— Gdy był pan w mieszkaniu, czy popatrzył pan do pokoju, który wychodzi z pracowni, gdzie zostało popełnione morderstwo?
— Nie.
Brown podszedł do okna i wyglądnął.
— Czy widział pan papier — kartkę papieru z jedną literą — literą „P“? — zapytał, nie odwracając się.
Frank odrzekł:
— Nie. Widziałem tylko dwa przewrócone krzesła i pęczek listów na podłodze, tuż koło stołu. Sądziłem, że są to kwity Beryl, ale były to listy od jakiejś kobiety, skarżącej się na swego męża, jak mi się zdaje.
— Listy? — Brown i Trainor wymówili razem to słowo.
— Czy jest pan pewny, mr. Leamington? Ja nie znalazłem żadnych listów. Jak były podpisane?
— K — odrzekł. — Adresowane z Rumunji, z jakiejś kawiarni w Bukareszcie — nie przypominam sobie nazwy. Były pisane na zwyczajnym papierze.
Trainor był zaskoczony. Nie znalazł tych listów i nie zastał krzeseł przewróconych.
— Jeśli to prawda — rzekł — to morderca był jeszcze wówczas w mieszkaniu. Musiał mu pan przeszkodzić w szukaniu czegoś. Pańskie opowiadanie będzie musiało być potwierdzone i ostrzegam pana, że bez żadnych dowodów trudno będzie panu przekonać sędziego!
— Mnie ono przekonuje — rzekł Brown.
— Obawiam się, że to nie wystarczy — rzekł chłodno, a Brown zaśmiał się, co było niezwykłe u niego.
— Przyjmuję słowo mr. Leamingtona i ponoszę wszelką odpowiedzialność za jego bezpieczeństwo! Trainor, wmieszałem pana w tę sprawę, bo jest pan najsprawiedliwszym i najzdolniejszym człowiekiem, jakiego znam i nie mam zamiaru przeszkadzać ci, czy uchybiać twemu autorytetowi. Ale dlatego, że mam pewną teorję w tej sprawie, chcę, by Leamington narazie pozostał na wolności. Nie chcę nic przedsięwziąć, zanim nie usłyszę zdania doktora Warden. On słyszał kłótnię i słyszał, jak Louba powiedział: Ona to musi uczynić — czy coś podobnego. Warden może nam pomóc. Przypominam sobie, że gdy poszedł drugi raz do Louby, słyszał, że zadzwonił dzwonek na trzeciem piętrze. Portjer wyjechał windą, ale nie było tam nikogo. To jest ważne! Górne piętro zamieszkuje Bennett da Costa, który był rywalem Louby na Wschodzie. Dzisiaj dowiedziałem się o tem. Da Costy niema — ma być na południu Francji. Mieszkanie jest próżne — niema służby — nikogo. Jeżeli morderca Louby mógł zejść wyjściem w razie ognia, to mógł i wyjść dalej. Jest możliwość, że morderca cały czas czekał na górnem piętrze.
— I zadzwonił po windę? — spytał Trainor sucho.
— To mógł być przypadek. Dana osoba mogła była dojść do drzwi i zaglądać na dół otworem windy — i niechcąco dotknąć się dzwonka.
Zapukano do drzwi i Leamington usłyszał głos gospodyni:
— Doktór Warden chce się z panem widzieć!
Frank popatrzał na detektywów, a Brown skinął:
— Proszę, niech wejdzie — rzekł.
Doktór był szczerze zdziwiony, gdy ujrzał, jakich gości ma Frank.
— Więc znaleźliście go... Miałem nadzieję, że nie uczyni pan tego, Brown...
Frank ujął gorąco rękę doktora.
— Doktorze, był pan wiernym towarzyszem... Nie powiedział pan...
— Nie widziałem pana — odrzekł doktór Warden. — Jeżeli ktoś tak twierdzi, to się myli. Ale — mówił dalej — przyszedłem zapytać, co złego uczyniłeś w okolicy Braymore House — przypuszczam, że postawiono ci już to pytanie?
Frank krótko powtórzył swą historję, a twarz doktora, poważniała.
— Nie — mam takie dalekie wspomnienie, że nie było przewróconych krzeseł...
— Czy przypomina pan sobie, jak zadzwonił dzwonek windy? — zapytał Brown. — Czy słyszał pan kogoś na trzeciem piętrze?
Doktór Warden zawahał się.
— Nie przysięgnę, że słyszałem kogoś — rzekł — portjer powiedział, że tam ktoś jest i mam wrażenie, że tam ktoś był. Co zrobicie z Frankiem?
— Nie aresztuję go — brzmiała odpowiedź. — Musimy zabrać poplamione ubrania.
— Dzięki Bogu! — rzekł doktór oddychając z ulgą. Jego radość była przedwczesna.