Tajemnicza kula/Rozdział XX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnicza kula |
Wydawca | Wydawnictwo J. Kubickiego |
Data wyd. | 1920 |
Druk | Sp. „Gryf” |
Miejsce wyd. | [Warszawa] |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Tytuł orygin. | Flat 2 |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Jak na Londyńczyka, doktór Warden wstawał bardzo wcześnie. Miał on rozległą praktykę i był sumiennym lekarzem. Skończył śniadanie i przeglądał dzienniki. Był zadowolony, gdy zauważył, że nazwisko jego nie została wplątane w morderstwo. Reporterzy przylgnęli do lekarza okręgowego, a chociaż potrzebne były Jego zeznania przy śledztwie, był jednak wdzięczny za pominięcie, bo nie lubił udzielać objaśnień reporterom.
Gdy służąca zaanonsowała gościa, robił właśnie doświadczenia w swem laboratorjum.
— Poproś, Mary.
Był to Miller, służący Louby.
— Dzień dobry, Miller. To bardzo przykra historja. Bardzo mi cię żal. Przypuszczam, że także jesteś podejrzany. W takich wypadkach każdy jest podejrzany, więc me przerażaj się tem. Są jakieś dalsze wiadomości?
— Nie, sir, tylko to, że policja wyśledziła tego „Charlie“ aż do jego hotelu, ale już go nie było, gdy tam przybyli.
— Czytałem to — rzekł doktór — ale przypuszczają, że on jest wciąż w Londynie.
— Doktorze — Miller zawahał się — czy mogę panu coś powiedzieć... Przypomina pan sobie, gdy wyszedłem, by zobaczyć się z moją narzeczoną?
— Tak — rzekł doktór — nie było cię przez kwadrans, to znaczy dosyć czasu, jeżelibyś chciał — dodał żartobliwie — by wejść przez wyjście w razie ognia.
— Na miłość boską! Niechże pan takiego pomysłu nie wpycha w ich głowy! — zawołał zdenerwowany człowiek.
Doktór Warden zaśmiał się.
— Ja tylko żartowałem — może żart nieco wątpliwy, co? Więc cóż takiego?
Miller odetchnął głęboko.
— Otóż czy pan wie, że dom był śledzony?
— Słyszałem, że widziano tam niejakiego Weldrake, człowieka, którego nikt nie zna i którego teraz nie mogą znaleźć.
— Nie, nie on, sir. Ktoś, kogo znamy...
Doktór zmarszczył się.
— Masz na myśli mr. Leamingtona? Widziałeś go?
— Nie mr. Leamingtona — ale człowieka, jakiego najmniej spodziewałem się ujrzeć — mr. Hurley Browna!
— Co!
— Mr. Hurley Brown! Widziałem go wyraźnie!
— Ależ, Miller, to niemożliwe! Mr. Brown jadł w klubie, gdy się udałem do was i teraz wróciłem.
— To mi wszystko jedno — rzekł uparcie Miller. — To był kapitan Hurley Brown. Był on w bramie Braymore House, gdy wychodziłem.
— Sam?
— Tak, sir. Rozmawiałem ze służącym na piętrze — tym, który przyszedł potem z zawiadomieniem, że krew spływa z sufitu — i powiedział, że widział człowieka, którym musiał być mr. Brown, stojący w bramie, gdy wchodził Charlie. Służący widział lepiej tego Charlie niż ja.
— Dlaczego policja nazywa go Charlie?
— Dlatego, że biedny mr. Louba tak go nazywał. — Wejdź, Charlie — mówił. Opowiedziałem o tem mr. Trainorowi. Brown stał i widział, jak Charlie szedł boczną ścieżką — jak opowiadał służący — potem odwrócił się, zanim służący nie ujrzał jego twarzy. Mojem zdaniem, sir — pociągła twarz Millera zadrgała w podnieceniu, gdy wykładał swą wielką teorję — mojem zdaniem, sir, tak jak dwa a dwa — pewne jest, że jeśli ktoś wie napewno o tem, kto zamordował — to wie o tem mr. Hurley Brown?
Doktór Warden patrzał nań w milczeniu.
— Tak sądzę, doktorze, że mr. Hurley Brown wie coś więcej o tem morderstwie —
— Jak śmiesz! — zawołał doktór, czerwony z gniewu. — Jak śmiesz wypowiadać takie podejrzenie! Mr. Hurley Brown! Komisarz policji! Przecież to jest idjotyzm! Równie dobrze mógłbyś posądzić mnie — ja byłem przynajmniej tam sam przez kwadrans. Mr. Brown!
— Bardzo mi przykro — rzekł Miller pokornie — nie miałem nic złego na myśli, tylko on był tam wczoraj i szukał za czemś — całe mieszkanie przewrócił do góry nogami.
— Ależ to je?t jego obowiązkiem, Miller. Cóż innego może czynić, jak nie przewracać do góry nogami w poszukiwaniu za jakiemiś wskazówkami!
Miller zwiesił głowę zgnębiony.
Stał w milczeniu, chociaż zdawało się, że sprawa jest skończona.
— Wszelkiego rodzaju ludzie przychodzili do mr. Louby — rzekł wkońcu.
— Jak kto naprzykład?
— Sir Harry Marshley — lady Marshley... I gdy tak rozmyślam nad tą sprawą, pewny jestem, że Charlie odwiedzał go często. Nie potrafię dokładnie sobie przypomnieć — ale coś w jego sposobie chodzenia jest mi bardzo znane...
Doktór rzucił nań szybkie spojrzenie.
— Mam wrażenie, że chcesz mi jeszcze coś powiedzieć — rzekł. — Zdaje mi się, że lepiej będzie, jeśli mi powiesz — albo lepiej jeszcze — powiedz policji.
Ale na wzmiankę o policji nerwowość Millera stała się widoczniejszą i wyszeptawszy usprawiedliwienie za swoje przybycie, wyszedł szybko.