Tajemnicza kula/Rozdział XXV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Edgar Wallace
Tytuł Tajemnicza kula
Wydawca Wydawnictwo J. Kubickiego
Data wyd. 1920
Druk Sp. „Gryf”
Miejsce wyd. [Warszawa]
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Flat 2
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ XXV.
Człowiek, który śledził Loubę.

Po swym udziale w bezowocnem ściganiu da Costy, doktór Warden poszedł do klubu, gdzie zastał Hurleya Browna. Twarz jego zdradzała zmartwienie, a zachowywał się jak człowiek nękany niespokojnemi rozmyślaniami. Warden ściągnął na siebie jego uwagę i zbliżył się powoli.
— Obawiam się, że się panu nie poszczęściło w pracy, jaką pan sam na siebie nałożył.
Brown nie odpowiedział, tylko usta jego ścisnęły się trochę.
— No, pan nie jest jedynym, którego pokonała mgła — pocieszał go doktór — Trainor tańczy także z niepowodzeniem.
— Dlaczego? — Brown popatrzył ostro.
— Pomagałem w małem włamaniu się i pościgu. Trainor był rano w mieszkaniu da Costy i ktoś — zapewne da Costa — uciekł stamtąd.
— To był da Costa? — zapytał Brown szybko.
— Nie znam go.
— Czy był to ktoś, kogo pan zna?
— W każdym razie nie poznałem w nim nikogo — odrzekł Warden. Brown unikał jego spojrzenia.
— Uciekł więc?
— Tak. Trainor spodziewa się uzyskać dalsze informacje od człowieka, przyłapanego wczoraj wieczór.
— Gdzie?
— W Braymore House, schodzącego od mieszkania da Costy i niosącego coś, co przypuszczają, że zostało skradzione ze skrzyni bronzowej.
— Nie słyszałem o tem. Kto to jest?
— Nazywa się Weldrake — widziano go w dniu morderstwa...
— Nie „Charlie“?
— Nie, nie!
Brown zagryzł wargi.
— Powiada pan Weldrake? Bardzo dawno temu znałem kogoś o tem nazwisku, ale to nie może być ten sam. Czy Trainor wydobył coś z niego?
— Niewiele. Poszedł teraz do niego, by go dalej badać.
— Pójdę zobaczyć się z nim.
Odwrócił się już, gdy Warden rzekł znowu:
— Ten Weldrake, którego pan znał... przypuszczam, że nie znał on Louby?
Brown był zaskoczony, jakby w tej chwili właśnie przyszło mu to na myśl.
— No tak... znał go — odrzekł powoli — poznałem go przez Loubę...
— Czy miał powód niesprzyjania Loubie?
— Aż nadto! — odrzekł Brown niechętnie.
Nastąpiła chwila milczenia.
— Przypuszcza pan, że mógł to on uczynić? — spytał Warden.
— Nie, to jest niemożliwe! Gdyby był skłonny do tego, uczyniłby to napewno wówczas! Mocny Boże! nie! — zawołał, gdy przypomniał sobie tę małą postać. — On był taki jak jagnię.
— Więc nie powie pan mi o motywach, jakie miał?
— Jeśli to on — może lepiej będzie, bym go nie poznał — brzmiała zaniepokojona odpowiedź. — A jednak — nie wiem. To by mogło tylko nas obu zgubić... To jest bardzo przykre — odsunął od siebie niedowierzania — pewny jestem, że oni go nie podejrzewają, jeśli jest to przypadkowo on... to ani na chwilę nie przypuszczam, że to on, ale jeśli to on, to będzie umiał wytłumaczyć wszystko!
Opuścił klub i wyszedł w żółtą mgłę ulicy, na której lampy świeciły się»jak w nocy.
Przyszedł na czas, by zastać jeszcze Trainora badającego Weldrake i jedno spojrzenie rzucone na niego odnowiło w nim przekonanie o jego niewinności. Jego niemiłe położenie wyłaniające się z tego, że znał powody nienawiści jego do Louby, zniknęło przez to, że mały człowiek poznał go natychmiast i przez to oszczędził mu zdecydowania się, do jakiego stopnia należy zachowywać dyskrecję. Trainor nie spotkał się ze szczerością w badaniu i wiedział, że sam ponosi winę tego.
— Kapitan Brown zna mnie — oświadczył Weldrake. — Powie on panu, że jestem dość szanowanym człowiekiem. Pan sobie przypomina mnie?
— Oczywiście — rzekł Brown ściskając mu rękę. — To jest ojciec — rzekł do Trainora — przyjaciela i kolegi mego, który umarł lata temu.
— Odtąd spotykał się pan z nim? — spytał Trainor.
— Nie — rzekł Weldrake — ale odtąd nie stałem się zbrodniarzem.
— Pan wie, dlaczego badamy tego pana — zauważył Trainor.
— Tak — rzekł Brown — właśnie widziałem się z Wardenem — ale czy może mi pan wytłumaczyć, mr. Weldrake —
— Dałem słowo, że nie byłem wmieszany w to morderstwo i nie wiem, kto go dokonał.
— Powiedział nam pan, że da Costy niema — jednak był! — rzekł Trainor.
— Czy on panu powiedział, że ja wiedziałem o jego obecności?
Trainor nie odpowiedział i Brown zdał sobie sprawę z jego trudnego położenia.
— Zdaje mi się, że gdyby pan powiedział panu Weldrake wszystko — to on też byłby szczery. Pewny jestem, że niema pan co do ukrywania, mr. Weldrake — lepiej więc powiedzieć wszystko, co się wie.
Trainor sądził jednak, że człowiek ten nie zechce mówić ze względu na drugiego.
— Da Costa nie powiedział nam nic. Uciekł i wciąż jest na wolności.
Zadowolenie Weldrake było jawne. Nawet Brown zauważył je ze zdziwieniem.
— Czy teraz powie nam pan wszystko, co pan wie? — zapytał Trainor.
— Tak — odrzekł Weldrake. — Wiecie panowie, że zaproponowałem ukrycie mr. Leamingtona, ponieważ — jeśli zabił Loubę — uważam, że nie zasługuje na to, by być za to powieszonym. Wiedziałem, że da Costa mieszka nad Loubą i wiedziałem, że pokłócił się z nim — lata temu. Nie wiedziałem, czy w to jest wmieszany, ale w razie, gdyby — chciałem mu pomóc, ile mogłem i ponieważ już nic nie mogłem zrobić dla Leamingtona, poszedłem do da Costy. Nie otwierał mi, chociaż pozostawiałem mu listy, przypominające mu, gdzieśmy się poznali, a także zostawiałem mu jedzenie, gdyż przypuszczałem, że może będzie potrzebował. Zeszłego wieczora otworzył mi. Zapewnił mnie, że nie wie nic o morderstwie, ale wobec tego, że powiedział, że niema go, podczas gdy był, obawiał się więc, że spadnie nań podejrzenie i dlatego nie miał odwagi wyjść na ulicę. Najbardziej obawiał się o tę szkatułkę, którą kupił od Louby w dzień morderstwa, nie długo przed przyjściem człowieka, którego panowie szukacie — „Charlie“. Ale Miller nie widział go — on zeszedł wyjściem w razie ognia, bo Louba wypuścił go tamtędy i zamknął za nim okno.
— To dobry sposób kupowania ciekawostek — zauważył Trainor szyderczo.
— W ten sposób często odwiedzał Loubę — rzekł Weldrake — miał z nim prywatne sprawy. Wziął na siebie część jego interesów, a Louba nie chciał, by ktokolwiek dowiedział się o oddaniu mu ich.
— A czy ta wykładana perłami szkatułka była jednym z tych interesów?
— Nie. To było coś, czego wartości Louba nie znał a da Costa miał pewne trudności w nabyciu tego, nie budząc podejrzeń Louby.
— Jaką wartość przedstawia ta jarmarczna zabawka?
— Nie wiem. Nie powiedział mi. Prosił mnie, bym to przechował u siebie, obawiał się bowiem, że gdyby to — znaleziono, mogłoby się to wydawać podejrzanem.
— A pan pragnął mu pomóc, bo sądził pan, że to on zamordował Loubę?
— Tak — odrzekł Weldrake z zastraszającą szczerością.
— Pragnął pan zamordowania Louby?
— Tak.
Trainor stracił oddech.
— Dlaczego?
— Bo on zamordował mego syna.
— Nikt z pośród znajomych Louby nie może udawać, że uważa, że dostało mu się coś, na co nie zasłużył. — rzekł Brown.
— Może nie — przytaknął Trainor — ale to inna rzecz życzyć sobie tego, a inna pomagać w tem!
— Nie pomagałem nigdy. Czekałem tylko.
— I pragnął pan tego?
— Tak.
— Co czynił pan przed Braymore House owego dnia?
— Często śledziłem ten dom szczególnie odkąd dowiedziałem się, że zamieszkał tam da Costa. Wiedziałem też, że miss Martin zerwała z Leamingtonem z powodu Louby i byłem owej nocy przed domem, gdy on się tam udał, by zbadać wyjście w razie ognia. To była noc przed morderstwem. Udał się tam znów nazajutrz rano i portjer wypróbował sygnał, więc wieczór poszedłem znów i czekałem, długo. Wówczas to rozmawiałem z miss Martin.
— I co pan widział?
— Widziałem jak mr. Leamington wszedł i wyszedł i widziałem tam was wszystkich po wykryciu zbrodni.
— Nie widziałeś pan kogo innego?
— Nie.
— Nie widział pan „Charliego“?
— Nie.
— A pan sam nie wchodził?
— Nie.
— Mieszka pan w Londynie tylko pewną część roku? Gdzie spędza pan resztę czasu?
— Tam, gdzie Louba — odrzekł spokojnie. — Jestem w Londynie tylko wówczas, gdy on tu jest.
— Co? — zawołał Brown. — Chce pan powiedzieć —
— Odkąd zamordował mego syna, śledziłem go wszędzie. Obiecałem Reggie, że nie spocznę, póki on nie zostanie pomszczony. Tak więc jeździłem wszędzie za Loubą.
— Wszędzie?
— Prawie wszędzie. Nigdy na długo nie straciłem go z oczu.
Pytania paliły się na ustach Hurleya Browna. Trainor czekał na ich wypowiedzenie, ale widocznie Brown wolał teraz ich nie zadawać. Twarz Trainora ściemniała nieco, gdy popatrzał na swego zwierzchnika. Przepaść między nimi nie zmniejszyła się.
— Więc śledził pan Loubę od lat, czekając i pragnąc, by zamordowano go, ale chce pan, byśmy uwierzyli, że nie był pan w to wmieszany — zawołał Trainor.
— Tak.
— Nie wie pan, gdzie udał się da Costa?
— Nie wiem.
— To prawda?
— Powiedziałem prawdę — spojrzał na Browna. — Czy wypuszczą mnie już — zapytał. — Chcę pójść do domu i odpocząć. Przedtem nie mogłem — ale teraz, gdy Louba już nie żyje...
— Szkoda, że nie uczynił pan tego przedtem — rzekł Trainor.
— Czułem, że winien jestem pomoc komukolwiek, kto zabił go.
— Dlatego, że pragnąłeś pan jego śmierci i wdzięczny byłeś mordercy?
— Tak — odrzekł mały człowiek.
Trainor popatrzył na Browna...
Czy ten mały człowiek był bardzo prostoduszny, czy bardzo wyrafinowany?



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edgar Wallace i tłumacza: Franciszek Mirandola.