Tajemnicza kula/Rozdział XXVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Edgar Wallace
Tytuł Tajemnicza kula
Wydawca Wydawnictwo J. Kubickiego
Data wyd. 1920
Druk Sp. „Gryf”
Miejsce wyd. [Warszawa]
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Flat 2
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXVIII.
Pomysł Charlie Berry’ego.

Od piątku w nocy do wtorku rana trwała nad Londynem mgła jak niewzruszona, żółta zasłona. Może była nieco gęstsza w okolicy Deptford, gdyż tuż obok płynie rzeka. Pogoda ta świetnie służyła mr. Berry, gdyż mógł wychodzić na miasto.
Dla niej, dzielącej jego losy, okres ten był okresem moralnych tortur. Gdy wkońcu udało mu się wmówić w gospodarza, że może udawać się bezpiecznie na miasto, była serdecznie zadowolona.
Charlie Berry także chciał być sam. Chciał zejść jej z oczu. Nienawidził jej. Zawsze nienawidził jej za to jej zachowanie się i wyższość. Niegdyś, gdy kochał się w niej, traktowała go jak błoto, a pamięć o tem nigdy nie zatraciła się w nim i była bodźcem do tej nienawiści. Miał swe „szanse“ — mógł był poślubić tę bogatą wdowę w Cintra, a miast tego przywiązany był do niej, przyjmującej pokornie jego razy i pragnącej tylko śmierci. Teraz była ona do niego przywiązana w okresie, gdy wolność była kwestią życia. Przeklinał ją, gdy potykał się i wypatrywał w mgle. Hurley Brown chwyci go — staną fałszywi świadkowie, którzy przysięgą odbiorą mu życie. Szlochał w nadmiarze litości nad sobą na tę myśl. A wszystko dlatego, że wziął tę kobietę i dał jej swoje nazwisko. Szedł za dwoma mężczyznami i za śpieszącym się chłopcem, gdy skręcali z ulicy. Nie mógł nic widzieć. Mgła dusiła i ślepiła go, ale przynajmniej pozbawiała go towarzystwa policji! Czuł, że droga schodzi stromo w dół i zapytał przechodnia, gdzie ona prowadzi.
— Do drogi holowni nad zatoką — brzmiała odpowiedź.
— Co się stało? Widziałem, że dużo ludzi idzie w tę stronę.
— Utopiła się kobieta. Znaleziono list na brzegu. Policja szuka jej ciała w kanale.
Berry zadrżał i chciał wracać. Ale coś kazało mu iść naprzód. Stanął w jednej z małych grup przy dwu policjantach i stróżu kanału. Zarzucali długie liny żelazne w ciemne wody kanału.
Czekał. Gdyby tylko żona jego chciała popełnić samobójstwo! Ale ona nie będzie miała na tyle odwagi! Przypuśćmy — myśl ta zaświtała w nim jak błysk — przypuśćmy, że ona też pozostawiłaby list na wybrzeżu — list, który zmazałby z niego wszelkie oskarżenie, jakie wnieść mógłby przeciw niemu Hurley Brown!
Myśl ta nabierała kształtów w jego niezrównoważonym mózgu. Ale jak ją skłonić do napisania takiego listu! W tem leżała trudność.
Policja wyciągnęła coś obwisłego i ciężkiego na brzeg, a on poszedł do domu, w którym ją pozostawił. Słyszała jego kroki na schodach i westchnęła. Ku jej zdumieniu na twarzy jego jaśniał chytry uśmiech i zachowanie się jego było prawie że uprzejme.
— Kate, spacerowałem sobie po Greenwich — rzekł — i rozmyślałem. Jeżeli Hurley Brown mnie schwyci, wydobędzie wszelkie dowody, jakich potrzebuje, by mnie powiesić. Wszystko jedno, czy ja popełniłem to morderstwo czy nie, ale pewny jestem, że upora się ze mną i ja zawisnę wysoko, a wszystko co do ciebie wyjdzie na jaw.
Mówił tak lekko o „wiszeniu“, że ona, dla której był on otwartą książką, wiedziała, że nie przypuszcza on ani na chwilę tak okropnego końca swego czarnego życia.
— Gdy przechodziłem przez most nad kanałem, policja wyciągała ciało jakiejś kobiety — mówił dalej. — Utopiła się wczoraj wieczór.
Dziewczyna zadrżała.
— Szczęśliwa! — rzekła i przez chwilę trudno mu było zapanować nad napadem wylewności.
— Przypuszczam, że szczęśliwa — rzekł łagodnie, odsuwając słowa, cisnące się na jego wargi. — Ja mam taki pomysł. Przypuśćmy, że znalezionoby tę kobietę, a po przeszukaniu wybrzeża znaleźliby zeznanie, że ona zabiła tego człowieka. Mam mózg, co?
— Oni wiedzieliby, że ona nie mogłaby popełnić tego morderstwa.
— Ależ mylisz się, zapytywałem się o tę dziewczynę. Zajęta była w Braymore House. Cóż ty na taki zbieg okoliczności, Kate?
Popatrzyła nań niedowierzająco.
— To prawie że niemożliwe. Jakże mogłeś się wypytywać?
Twarz jego złośliwie ściągnęła się i ręka mechanicznie zbliżyła się do pasa.
— Zaczynasz znów stawiać mi takie pytania — i wszystkiego się dowiesz — rzucił ostro. Ale opanował się. — Dowiedziałem się, że była tam zajęta — to wystarcza — rzekł. — To jest przypadek zesłany z nieba, Kate. Z takiem zeznaniem nie będą mnie mogli nigdy zasądzić, ani tego, którego przychwycili.
— Zaaresztowali kogoś? — zapytała.
— Nie zastanawiaj się, kogo zaaresztowali. Ja ci to mówię. I cóż ty na taki plan?
— Mógłby być dobry — rzekła kobieta obojętnie.
— Mam pomysł: zejść na brzeg kanału, gdy znajdą ciało i wręczyć komu taki papier, nakazując zanieść go policji. Nie poznaliby mnie we mgle.
Zostawił ją, by rozmyślała nad tym planem i zeszedł do gospodarza.
— Chyba nie wychodzisz znów, co? — zapytała. — Napewno cię złapią, Charlie. Gdybyś był sam, może miałbyś jakieś szanse, ale mając żonę ze sobą...
— Właśnie o tem myślałem — rzekł Berry. Stawiając czoło planowi w całej jego nagości i brutalności, był trochę przerażony. Trzeba było tylko ostrzeżenia Freda, by go do reszty zdenerwować. — Ona jest tam niebezpieczeństwem! Wyślę ją do przyjaciół na wieś.
— Gdzie? Zdawało mi się, że niemasz żadnych przyjaciół — odrzekł podejrzliwie.
— Ona ma wielu — także z wysokiej klasy... Omówiłem to z nią i ona także uważa, że powinna wyjechać.
— Kiedy?
Charlie poślinił swe suche wargi i zrobił mały grymas — Pojedzie dziś wieczór — rzekł chrypliwie i wrócił do niej.
Zatrzymał się przed drzwiami, by zebrać siły, a ona dziwiła się, czemu on się waha.
— Omówiłem tę sprawę z Fredem — rzekł zamykając drzwi. — Uważa, że to dobry plan, Kate.
Podszedł do szafki i wyjął paczkę taniego listowego papieru, pióro i atrament i siadł przy stole. Zaczął pisać, a ona ciekawie przyglądała mu się. Przerywał, by się namyśleć i zapisywał kartkę papieru swem długiem, kańciastem pismem.
— To wystarczy — rzekł i trzymał papier nad lampą, by wyschnął. — Posłuchaj — rzekł i czytał:

„Przyznaję się, że jestem jedynie odpowiedzialna za śmierć Emila Louby. Od lat otrzymywałam pieniądze od niego. Miesiąc temu odmówił mi dalszych zapłat. W sobotę wieczór udałam się do Braymore House i weszłam do mieszkania przez wejście służbowe. Pokłóciłam się z Loubą i uderzyłam go w głowę srebrnym świecznikiem i uciekłam przez wyjście w razie ognia. Oświadczam, że tylko ja jestem odpowiedzialna za jego śmierć. Teraz jestem u kresu. Niech Bóg mi przebaczy!“

— To ostatnie dobrze brzmi, co, Kate? — wpatrzył się w nią siedzącą z zamkniętemi oczyma.
— Biedne stworzenie! — rzekła łagodnie.
— Biedne stworzenie! — syknął. — Czy ja nie jestem też biednem stworzeniem? Teraz przepisz to.
— Ja? — rzekła wpatrując się w niego.
— Oczywiście. To była kobieta — więc musi to być napisane kobiecem pismem.
— Ja tego nie zrobię — rzekła. — Wykonaj sam swą brudną pracę.
— Czy przepiszesz to, Kate, czy mam tak uczynić, byś żałowała, żeś się kiedykolwiek urodziła? Wiem, o kim myślisz. Myślisz o tym twoim policjancie!
Nie odrzekła, ale wyciągnęła rękę, wzięła pióro i przepisała zeznanie. Czekał, aż skończy, potem złożył papier, który sam napisał i schował do kieszeni, by zniszczyć go przy pierwszej sposobności.
— Teraz poczekaj trochę — rzekł. — Po „Niech Bóg mi przebaczy“ dodaj: „Mój mąż nic o tem nie wie.“
— Ta kobieta miała męża? — zapytała.
— Wszystkie czcigodne kobiety są zamężne — zachichotał Berry. — Dalej, pisz to: „Mój mąż nie jest odpowiedzialny i proszę go o przebaczenie za ten okropny czyn, jakiego dokonałam.“
Pisała, a on wziął od niej papier i dokładnie przeczytał.
— Ładnie! — głos jego drżał, gdy klepał ją po ramieniu. — Wierz staremu Charlie! On już wszystko przeprowadzi! Jeśli mamy choć trochę szczęścia, to będziemy z powrotem w Rumunji od dziś za tydzień!
Do wieczora nie było go w domu. O szóstej, gdy piła herbatę, zagotowaną na wygasającym ogniu, wszedł znów.
— Bardzo gęsta mgła — rzekł — ale nie jest niemiło spacerować. Nie możesz tak wciąż siedzieć w domu, Kate. Chodź na spacerek!
Wstała znużona, zdjęła płaszcz z gwoździa i ubrała się. Całe to popołudnie spędził on obchodząc okolicę. Był w ostatniem stadjum przerażenia i dla niego każda metoda była usprawiedliwiona, jeśli tylko zapewniała mu własne bezpieczeństwo.
Zeszedł do swego gospodarza.
— Biorę swą damę na stację — rzekł szeptem. — Lepiej nie żegnaj się z nią. Obiecałem jej, że tu powróci.
— Lubi tę okolicę, co? — zaśmiał się człowiek w swetrze. — Ale co w tem jest, Charlie? Ty nie uczynisz jej chyba nic złego? Gdybym wiedział, że uczynisz, skręciłbym ci kark tu, natychmiast.
— Jej — coś złego? — rzekł tamten z oburzeniem. — Mojej żonie? Za co ty mnie masz?
Gospodarz stał niezdecydowany przeczuwając jakieś niebezpieczeństwo.
— No dobrze — rzekł — nie pożegnam się z nią, jeśli tego nie chcesz — ale jeśli stanie się coś —
— Słuchaj, Fred — rzekł Charlie — moja żona ma pewne zmartwienia. To nie mnie poszukują — to ją! Dlatego też chcę ją stąd usunąć.
Fred patrzał nań osłupiały.
— Chcesz przez to powiedzieć, że ona zamordowała Loubę?
— W tych dniach dowiem się — rzekł Berry tajemniczo. Fred słyszał kroki w korytarzu i chciał wyjść. Drzwi zatrzasnęły się. Usiadł, by rozmyślać. Przeprowadził rewizję w ich pokoju: walizka nie była spakowana i nie było żadnych oznak, jakby kobieta ta wyjeżdżała w podróż. Był zdecydowany. Wyszedł w mgłę i znalazł budkę telefoniczną.
— Niech mi pani da Greenwich, policję — nie znam numeru.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edgar Wallace i tłumacza: Franciszek Mirandola.