Tajemnicza kula/Rozdział XXX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnicza kula |
Wydawca | Wydawnictwo J. Kubickiego |
Data wyd. | 1920 |
Druk | Sp. „Gryf” |
Miejsce wyd. | [Warszawa] |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Tytuł orygin. | Flat 2 |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Było to w godzinę przed przybyciem do Greenwich inspektora Trainora. Wszelkie wątpliwości co do identyczności zmarłego zostały usunięte po rozmowie z gospodarzem Fredem i zrewidowaniu pokoju, jaki zajmował ze żoną.
— Trzeba podać opis kobiety i schwycić ją — rozkazał — gdy poraz dziesiąty przeczytał zeznanie, jakie znalazł w kieszeni Berry’ego. — Niema wątpliwości, że jest to pismo tego człowieka — rzekł. — Brak podpisu usprawiedliwiony jest stanem podniecenia przed samobójstwem. Tylko zachodzi pytanie — czy to było samobójstwo?
Inspektor z Greenwich, do którego było zwrócone to zapytanie, nie umiał odpowiedzieć na nie.
— Strzały były oddane z pewnej odległości — tak wynika z ran — rzekł Trainor. — A może były oddane z pistoletu z przytłumiaczem Maxim, gdyż nikt w okolicy nie słyszał ich. Następnie — jest ta kobieta.
Fred mógł dać mało pomocnych informacyj. Gęstość mgły czyniła nieprawdopodobnem, by ktoś mógł widzieć ich wychodzących i Trainor doszedł do własnych konkluzyj, zanim nie powrócił do Scotland Yard. Nie zadowolił się tem, że Berry wyprowadził swą żonę z zamiarem zabicia jej. Złe przeczucia Freda pozbawione były dowodów. Była taka możliwość, ale jeśli tak być miało — jak wytłumaczyć sobie to zeznanie? Mogło być podrobione — wszystko zależało od tego, czy odcisk palca, widoczny na lewym brzegu listu, mógł być zidentyfikowany z odciskiem, wziętym od umarłego. Wszystkie te kwestje były usunięte w pół godziny po przybyciu do Scotland Yard. Odciski były takie same.
Ale wtedy właśnie poważniejsze troski zajmowały Trainora. Po powrocie do kwatery poszedł natychmiast do biura swego przełożonego, by przekonać się, że Hurley’a Browna tam nie było — i że nie było go cały wieczór. Zatelefonował do klubu i odpowiedziano mu, że zamykają już na noc i że niema nikogo.
Zaalarmowany zadzwonił do mieszkania komisarza, a nie otrzymawszy odpowiedzi pojechał tam, by się przekonać, że nie było go wcale w domu. Brown wszedł tam na kwadrans i wyszedł z walizką. Gospodyni widziała, jak wychodził i pytała go, czy wróci na noc. Odrzekł: „Bardzo — możliwe.“
— Czy poprosi pani mr. Browna, by zadzwonił do Scotland Yard, gdy tylko wróci — rzekł inspektor.
Kobieta obiecała to.
Wówczas zbliżała się już dwunasta. Gdy szukał sposobu wyśledzenia komisarza, przyszedł mu na myśl doktór Warden. Z pewną trudnością udało mu się wmówić w taksistę, że koniecznie musi go zawieźć na Devon Street.
Numer 863 Devon Street był domem doktora Wardena, chociaż zajmował tylko dwa piętra, a niższe dzielił z drugim lekarzem. Zadzwonił i po długiej chwili usłyszał kroki w korytarzu. Drzwi otworzył sam doktór. Prawdopodobnie wstał z łóżka, gdyż był w szlafroku i pyjamach.
— Kto tam?
— Doktorze, to ja, Trainor. Szukam mr. Browna. Nie mogę go nigdzie znaleść.
— Proszę wejść — rzekł doktór. — Stało się coś złego?
— Staram się znaleść mr. Browna, by zdać mu sprawozdanie z dalszego ciągu sprawy Louby — rzekł Trainor. — To ważne, by dowiedział się o tem dziś w nocy. Przykro mi, że przeszkodziłem panu, ale sądziłem, że może tu jest.
Doktór potrząsnął głową.
— Prawdopodobniejsze, że się zgubił we mgle. [...] godzinę — to dziwne, gdyż od miesięcy nie odwiedzał mnie wieczorem.
— O której to było? — zapytał szybko Trainor.
— Która jest teraz? — doktór spojrzał na zegarek. — Musiało to być gdzieś po dziesiątej — rzekł.
— Wyglądał podniecony? zdenerwowany?
— Nie — rzekł doktór zdziwiony. — Dlaczego miałby być zdenerwowany?
— Dlatego — nie wiem, dlaczego. Bardzo mi to przykre, doktorze. Ach, gdybym nie był w to wszystko wmieszany!
Opowiedział zadziwiające nowiny.
— Charlie zastrzelony? To ważne rozwinięcie się sprawy. Prawdopodobnie Brown dowiedział, się o tem i udał się do Greenwich.
— Czy zostawił tu walizkę?
— Nie. Nie miał walizki. Powiedział mi, że będzie u pana rano. Powiada pan, że było zeznanie? Jak to wpłynie na sprawę Leamingtona!
— Nie mogę tego powiedzieć, doktorze — odrzekł Trainor. — To zależy od decyzji prokuratora departamentu. Możliwe jest, że wobec tych okoliczności nie wniosą oskarżeń przeciw Leamingtonowi i w ten sposób uwolnią go. Berry był jednym, który mógł popełnić to morderstwo i który miał sposobność potem — pozatem, który mógł podtrzymać zeznanie Leamingtona, że Louba nie żył już o dziewiątej.
— Ale w jaki sposób tłumaczy pan ten głos przy telefonie? — zapytał doktór spokojnie. — O dziesiątej ktoś dzwoni do mnie do klubu i prosi, bym odwiedził go nazajutrz. Jest to głos Louby, poznał go służący w klubie.
— To nie mógł być głos Louby. Louba mówił łamanym akcentem, a tego rodzaju głos jest najłatwiejszy do naśladowania. Muszę przyznać, że tu jestem zaskoczony, gdyż, jeśli zabił go Charlie, wtedy musimy przypuszczać, że powrócił po opuszczeniu mieszkania i że morderstwo popełnione zostało później, natychmiast przed zjawieniem się Leamingtona — jeśli jego opowieść jest prawdziwa — w taki sposób rozwiązuję czas, doktorze. — Dane swoje wyliczał na palcach. — O 7 Louba żyje i prawdopodobnie o 7.15 żyje jeszcze, gdyż pan nie słyszał żadnego krzyku — przed przybyciem Millera. Cona mniej musiałby pan słyszeć łoskot padającego ciała. O 7.30 Miller wychodzi. O 9 — o ile można sądzić — Leamington udaje się do mieszkania i znajduje Loubę martwego. Zdaje mi się, że możemy to wziąć za fakt, że jeśli Loubę zabił Berry, to stało się to w czasie między pańskiem wyjściem, a przybyciem Leamingtona. Sam Miller wszedł w kwadrans po wyjściu pana z mieszkania. Loubę znaleźliśmy o 10.30. Leży na łóżku. Usunięto kołnierzyk i krawatkę — dlaczego? Nie wiadomo. Chyba, że był w trakcie rozbierania się, gdy go zabito. To nie jest prawdopodobne, by się rozbierał w pracowni, chyba, że chciał włożyć tę szatę ze skrzyni, ale i wówczas nie ma wytłumaczenia, dlaczego nie miałby wziąć tej szaty do swej sypialni. Pozatem da Costa zeznaje, że zapomniał włożyć tę szatę do skrzyni — nie miał już czasu. Z wyjątkiem szkatuły, którą miał da Costa przed przybyciem Louby — a gdyby nie, gdyby zabił Loubę, by uzyskać ją, jak mógł wejść, jeśli okno było ubezpieczone? — nic nie zostało skradzione, co jest dziwne, gdyby Loubę zabił Berry. Pęk listów znaleziono na stole, jak to widział Leamington, a spalony list był w kominku z oddartym adresem. Jeśli Berry popełnił mord, wówczas musiał on trzy razy przybywać do mieszkania — pierwszy raz, gdy pan słyszał głos sprzeczający się z Loubą, drugi raz między 8.30 a 9, gdy Leamington ujrzał ciało, trzeci raz po odejściu Leamingtona, a przed przybyciem Browna. Nie wiemy, czy listy te —
Nagle przerwał i zmarszczył czoło.
— Przypuszczam, doktorze, że nie zauważył pan, czy były jakieś listy na stole lub obok na podłodze, gdy pan wszedł do pokoju.
Doktór potrząsnął głową.
— Czy Miller był z panem, gdy pan wchodził do pokoju?
— Tak, on pokazywał nam drogę.
— Wówczas Miller mógł zabrać te listy, więc nie potrzeba było drugiej wizyty.
— Mówiąc Miller, masz pan na myśli Browna — rzekł nagle doktór, a Trainor nie zaprzeczył.
— Cała ta rzecz jest bardzo dziwna — rzekł. — O, gdybym tylko znalazł Browna! Byłaby to ogromna różnica teraz...
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
We wtorek rano mgła rozjaśniła się. Londyn odetchnął. Trainor wstał wcześnie i poszedł do mieszkania Browna.
— Nie, nie było go w domu — rzekła gospodyni. — Martwię się... z tą mgłą i ludźmi topiącymi się i wypadkami ulicznemi... Może leży gdzieś w szpitalu.
Trainor uśmiechnął się.
— Mogę uspokoić panią co do tego — pytałem się już we wszystkich szpitalach.
— Może jest w rękach jednego z tych zbrodniarzy? — pytała zaniepokojona.
— Nie przypuszczam — rzekł Trainor.
Pojechał na Devonshire Street. Musiał czekać na doktora, gdyż lekarz miał pacjenta. Gdy wpuszczono go, doktór zapytał zaraz:
— Czy dowiedział się pan czegoś o Brownie?
— Jestem zupełnie zrozpaczony — rzekł inspektor. — Główny komisarz dowiadywał się o niego dziś rano. Całą noc nie było go w mieszkaniu.
— Co pan o tem myśli?
— Mojem zdaniem — nie ujrzymy go już więcej.
Warden milczał. Stał przy stole, bawiąc się bezmyślnie nożykiem do rozcinania papieru.
— Mówimy w zaufaniu — rzekł wkońcu. — Czy mogę powiedzieć coś — tak zupełnie w zaufaniu? Obiecuję panu, że nic nie powtórzę z tego, co mi pan powie, a pan musi mi dać to samo zapewnienie.
— Uczynię to chętnie — rzekł Trainor. — Ja bardzo — lubię mr. Browna. Dał mi wszystkie możliwości, jakie miałem, kiedykolwiek: popierał mnie zawsze. Raz, gdy popełniłem błąd, on mnie wydobył z tego, co wyglądało na bardzo złą sytuację. Muszę przyznać, że ostatnio miałem dla niego złe uczucie — ale sam potem wstydziłem się tego. Uczynię dla niego wszystko.
— Wierzę — rzekł doktór. — Teraz ja się panu zwierzę. Zdaje mi się, że pańskie obawy są uzasadnione. Londyn nigdy już nie ujrzy Hurley’a Browna. Niech się pan nie pyta, dlaczego doszedłem do takiego wniosku. Lepiej jest nie wypowiadać wszystkiego...
Wziął ze stołu fajkę i zapalił.
— Znalazł pan tę kobietę?
— Jeśli znajdę kobietę, to znajdę też Browna — rzekł detektyw.
Doktór palił w zamyśleniu.
— Ma pan rację — rzekł — to też w zaufaniu. Niech pan usiądzie...
Zaczął chodzić po pokoju z rękoma w kieszeniach i fajką zaciśniętą w zębach z wyrazem zmartwienia na Zwykle — spokojnej twarzy.
— Chciałbym, by pan dobrze myślał o Brownie — rzekł. — On jest człowiekiem, dla którego mam głębokie uczucie. Miał wielką tragedję w życiu. Gdyby nie jego dobroć i odważne rozumienie honoru, mogłaby być podzielona — jeśli tragedja może być podzielona.
— Czy znał pan go od dawna?
— Od wielu lat! Znałem go od chłopca. Najszczersze serce, jakie kiedykolwiek biło! Nie jestem przygotowany na opowiedzenie panu historji jego życia. Są pewne fragmenty, które nigdy nie zostaną opowiedziane: Ale Hurley Brown nigdy nie popełnił czynu niehonorowego. Mówię teraz tak, jakby już nie żył — choć wiem, że tak nie jest. Niech pan zawsze pamięta, że Brown nie jest zdolny do niehonorowego czynu.
— Czy morderstwo nazwał by pan czynem niehonorowym?
Krew nabiegła do twarzy doktora.
— Niechętnie słyszę te słowa; O ile ja wiem, a ja wiem o nim najwięcej, nigdy nie zabił nikogo. O
Cały ten dzień nie było śladu po zniknionym komisarzu. Główny komisarz i sztab jego złożyli konferencję i wysłano prywatne zawiadomienia do wszystkich posterunków, nakazujące poszukiwania. Tego wieczoru został rozesłany rozkaz poszukiwania. Główny komisarz otrzymał list, który nic nie tłumaczył, ale w każdym razie wyjaśniał sytuację.