Tajemnicza kula/Rozdział XXXIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Edgar Wallace
Tytuł Tajemnicza kula
Wydawca Wydawnictwo J. Kubickiego
Data wyd. 1920
Druk Sp. „Gryf”
Miejsce wyd. [Warszawa]
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Flat 2
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ XXXIV.
Zakończenie.

To prawie że złamało mnie.
— Dlaczego pan tak sądzi? — zapytałem.
— Nikt inny nie mógł go zabić. W mieszkaniu był sam tylko Miller. Nikt inny nie miał powodu do zabicia go. Louba porwał Kate!
— Skąd pan wie? — zapytałem.
— Przyszło mi to jak błysk! Pan musiałeś wykryć wszystko i zabił go pan. Gdzie ona?
Usiadłszy przy biurku zapaliłem fajkę. Byłem na przełomie życia.
— Nie mogę powiedzieć. Ona jest w Londynie, z Berry’m.
— Berry, to nazwisko tego człowieka, który był ongiś pańskim asystentem. To on?
Skinąłem.
— Oczywiście ona nie z nim uciekła — ona odjechała z Loubą. Berry dał jej swe nazwisko za zasłonę!
Długi czas paliłem w milczeniu — potem opowiedziałem mu wszystko...
— O, czemu to nie ja — szepnął. — Szkoda, że nie ja!
— To szczęśliwie, że się tak nie stało. Ja jestem już stary i kończę swe życie. Umrę zupełnie spokojnie z tą świadomością, że zabiłem tego łotra.
— Nikt nie umrze — rzekł szorstko. — Musimy znaleść Kate. A ten jej mąż —
Przeczytałem już listy Kate do Louby, które wziąłem przy drugim pobyciu w mieszkaniu, więc mogłem opowiedzieć mu coś o ich stosunku.
— Musimy ją wydobyć! — rzekł. — Ale co zrobimy z jej mężem? Gdy go zaaresztują, cała rzecz wyjdzie na jaw.
— Niema powodu, dlaczego miałby on być zaaresztowany — rzekłem i nie zdaje mi się, bym w całem swem życiu czuł się kiedy tak wesoły, jak wtedy. — Przecież ja go zabiję.
Brown wpatrzył się we mnie.
— Oszalał pan!
— Zabiję go — powtórzyłem — za to, co uczynił Kate i panu nie wolno stanąć mi w drodze. Chcę tylko jednej rzeczy: jakiegoś miejsca, gdzie mógłbym ją zaprowadzić i stworzyć jej jakąś przyszłość.
Odetchnął głęboko.
— Niech się pan nie obawia o przyszłość. Ja spensjonuję się.
— Lepiej — rzekłem — niech pan przygotuje paszporty dla siebie i dla Kate. Statek do Południowej Ameryki odchodzi z Cherbourga pojutrze. Potem przyjadę do was...
Umówiliśmy wszystko. Nawet wtedy on nie wierzył w to, bym chciał zabić tego człowieka, gdyż przy pożegnaniu rzekł mi:
— Niema potrzeby, by pan ryzykował... Zabierzemy Kate i zostawimy go.
— By rozpowiadał? By powiedział, co wie o pięknej bratanicy doktora Wardena? By dał swe tłumaczenie na to morderstwo? By powiedział, że wie, iż Hurley Brown — nie, niech pan wykona swą część, a ja swoją...

Można było powiedzieć owego wieczora, że ciemność zapadła nad Londynem... Pod wieczór ulokowałem się przed domem przy Little Kirk Street. Miałem automatyczny rewolwer z tłumikiem Maxima, a planem moim było pójść za Berry’m, gdy wyjdzie z domu, zastrzelić go w mgle i powrócić, by zabrać Kate. Ale on już poczynił plany. On zdecydował się zabić ją i zmusił ją do napisania zeznania, o czem ja nie wiedziałem. Oryginał, z którego przepisywała, znaleziono przy nim.
Wyszli. [Poszedłem] za nimi. Miałem gumowe podeszwy, mimo tego Kate słyszała, że ktoś za nimi idzie.
Raz człowiek ten wrócił, by odszukać mnie, ale ja przypłaszczyłem się do muru i on nie ujrzał mnie.
Bardzo dobrze domyślałem się — słyszałem ich głosy — jaki był plan Karola Berry. Zbliżyłem się więc do nich i stałem, milczący widz wszystkiego, co się działo...
Berry przyskoczył do niej i chciał ją zrzucić do wody. W tej chwili strzeliłem dwa razy. Zdaje mi się, że zabił go pierwszy strzał. Kate podeszła do mnie i poznała mój głos.
Już nie wiele pozostaje do napisania. Brown czekał na umówionem miejscu. Pożegnałem ich. Sam wróciłem do normalnego życia przy Devonshire Street, czekając, aż ujrzę cię na wolności. Potem opuściłem Anglję, by nigdy nie powrócić.
Kiedyś może prochy moje złożą przy prochach ojca i brata na cmentarzyku w Buchfast. Ale przedtem noga moja nie postanie już w Anglji!
Kate wyszła zamąż. Szczęśliwa! Jimmy — nigdy nie sądziłbyś — ten człowiek siedzący naprzeciw mnie, gdy to piszę — on był kiedyś komisarzem policji!
Oto cała historja, Frank — tylko dla ciebie i dla twej żony. Byliście tak dobrzy, żeście pożegnali się ze mną, gdy wyjeżdżałem na urlop. Obiecałem wam, że powrócę na wasz ślub — ale tej obietnicy nie zamierzałem dotrzymać. Zdaje mi się, zrozumiecie, dlaczego. Wspominajcie mnie zawsze — jako waszego lekarza. To jest próżność starego doktora. Niech was Bóg błogosławi!“


KONIEC




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edgar Wallace i tłumacza: Franciszek Mirandola.