Tajemniczy opiekun/List IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemniczy opiekun |
Wydawca | Bibljoteka Groszowa |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Polska Drukarnia w Białymstoku Sp. Akc. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Róża Centnerszwerowa |
Tytuł orygin. | Daddy-Long-Legs |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nie odpowiedziałeś, Ojczulku, na moje pytanie, a przecież było ono bardzo ważne:
Czy jesteś łysy?
Ułożyłam sobie bardzo dokładnie, jak pan wygląda, drogi nieznany Opiekunie, i byłam bardzo zadowolona z mojego wyimaginowanego obrazu, dopóki nie dosięgłam czubka pańskiej głowy i tutaj... stanęłam bezradna. Nie mogę się zdecydować, czy dać panu siwe włosy, czarne czy szpakowate, czy może zupełnie pozbawić pana owłosienia.
Miałam gotowy pański portret, pozostaje wszakże nierozwiązane zagadnienie: czy przyozdobić pańską czaszkę włosami, czy nie?
Chciałby pan wiedzieć, jakiego koloru są pańskie oczy? Są szare, a brwi pańskie są nastroszone, jak strzecha na chałupie wiejskiej (w powieściach nazywają się — krzaczaste); usta pańskie stanowią wąską, prostą linijkę z tendencją opuszczania się kątów ku dołowi. Wiem już, wiem, poznałam pana. Ładny z pana raptus; staruszek z charakterkiem!...
(Dzwonek na nabożeństwo w kaplicy).
Wyrobiłam sobie nową, niezłomną zasadę; nigdy, nigdy nie uczyć się w nocy, chociażby Bóg wie ile czekało mnie nazajutrz rano piśmiennych repetycji. Zamiast uczenia się, czytam książki. Zwykłe, znane książki. Muszę to robić, bo mam przecież siedemnaście niewypełnionych lat za sobą. Nie uwierzyłby pan, jaką bezdenną przepaścią ignorancji jest mój mózg; teraz dopiero zaczynam sama zdawać sobie sprawę z jej głębi. Rzeczy, któremi większość dziewcząt, obdarzonych odpowiednio dobranym składem rodziny, domu i księgozbioru, nasiąkła od kolebki, są dla mnie zupełnie obce. Nigdy o nich nie słyszałam. Naprzykład:
Nie czytałam nigdy „Dawida Copperfielda“, ani „Ivanhoe“, ani „Kopciuszka“, ani „Robinsona Crusoe“, i ani jednego wiersza Rudyarda Kiplinga. Nie wiedziałam, że ludzie byli małpami, i że Raj jest pięknym mytem. Nie wiedziałam, że R. L. S, znaczy Robert Louis Stevenson, ani że George Elliot był kobietą. Nie widziałam też nigdy kopji, ani odbitki obrazu „Mona Lisa“ i (to najzupełniejsza prawda, ale pan temu nie uwierzy), nie słyszałam nigdy o Sherlocku Holmsie.
Teraz wiem już o tych wszystkich rzeczach i o wielu innych jeszcze, ale sam pan widzi, ile zostało mi jeszcze do zrobienia. I — ale to takie zabawne! Cały dzień czekam z utęsknieniem wieczora, a wtedy zawieszam na drzwiach kartę „zajęta“, rozbieram się, zarzucam na siebie mój śliczny pąsowy płaszcz kąpielowy, nogi wsuwam w futrzane pantofle, wkładam sobie pod plecy na moją kanapkę stos poduszek, zapalam mosiężną lampę na małym stoliku i czytam, czytam, czytam bez końca. Jedna książka mi nie wystarcza; czytam cztery na raz. Teraz, naprzykład, mam w czytaniu poematy Tennysona, „Takie sobie Bajeczki“ i — ale niech się pan nie śmieje ze mnie — „Małe Kobietki“ Luizy Alcott. Przekonałam się, że jestem jedyną z dziewcząt w kolegjum, która nie była wychowana na „Małych Kobietkach“. Nie mówiłam o tem jednak nikomu (patrzonoby na mnie jak na raroga), ale poszłam i kupiłam tę książkę za ostatniego dolara z mojej zeszłomiesięcznej pensji. Teraz, jak będzie mowa przy mnie o marynowanych ślimakach, będę wiedziała, co to znaczy.
(Dzwonek na dziesiątą. Strasznie przerywany ten list).