Tajemniczy opiekun/List XXXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemniczy opiekun |
Wydawca | Bibljoteka Groszowa |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Polska Drukarnia w Białymstoku Sp. Akc. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Róża Centnerszwerowa |
Tytuł orygin. | Daddy-Long-Legs |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Drogi Tatuńciu.
Wybrałyśmy się dzisiaj na pieszą wycieczkę do miasta, ale, niestety! lunęło, jak z cebra. Podług mnie, zima musi być zimą z śniegiem, a nie z deszczem.
Pożądany wujek Julji odwiedził nas dzisiaj po południu i przywiózł 5-funtowe pudło cukrów. Stanowczo dobrze jest mieszkać z Pendletonówną!
Nasza niewinna paplanina zdawała się bawić go, bo przeczekał jeden pociąg, aby zostać u nas na podwieczorku. Niełatwo było dostać pozwolenie na to. Trudno zdobyć je na przyjmowanie ojców i dziadków; z wujami jest jeszcze o stopień trudniej, a już co do braci i kuzynów — można się z nadzieją ugoszczenia ich pożegnać prawie na amen.
Julja musiała zaprzysiąc uroczyście przed notarjuszem, że to rodzony jej wuj, i wtedy dopiero stwierdził prawdziwość jej słów urzędnik komunalny, który wydał, opatrzony odpowiedniemi pieczęciami dokument. (Widzi pan, jak się znam na prawie państwowem!) A nawet i po dopełnieniu tych wszystkich formalności wątpię, czy pozwolonoby nam przyjąć naszego gościa, gdyby Rektor zobaczył przypadkiem, jaki wuj Jervis jest młody i przystojny.
Na szczęście wszakże, udało nam się. Miałyśmy na podwieczorek: jaja, czarny chleb z masłem i serem szwajcarskim i herbatę. Gość nasz pomógł nam smarować kromki i zjadł sam cztery. Powiedziałam mu, że spędziłam letnie ferje w Wierzbinkach. Wpadłszy na ten temat, nie mogliśmy dość nagadać się o państwu Semplach, o koniach, o krowach i kurczętach. Wszystkie konie, jakie znał ze swoich jeszcze czasów, powyzdychały, oprócz jednego tylko bułanka, który był wtedy maluchnem źrebięciem, a teraz, biedny starowina, zaledwie sztykuta po pastwisku.
Wypytywał się o wszystko; chciał wszystko wiedzieć: czy wciąż jeszcze przechowuje się tam suche ciastka w żółtem blaszanem pudle z niebieską pokrywką na najwyższej półce śpiżarni? — owszem, przechowuje! Czy istnieje jeszcze gniazdo bobaków w wydrążeniu skalnem na nocnem pastwisku? — tak, istnieje. Andrzej schwytał jednego dużego, tłustego, szarego tego lata; pewnie to dwudziesty piąty pra-pra-pra-pra-pra... wnuk tego samego, którego „panicz Jerry“ złapał, jak był małym chłopcem.
Nazywałam go bez ceremonji „paniczem Jerry“ i wcale się o to nie obrażał. Julja mówi, że nie widziała go nigdy takim rozgadanym; podobno bywa zwykle grubo nieprzystępny. Ale Julja nie ma ani trochę taktu, a z mężczyznami trzeba umieć się obchodzić. Pomrukują z zadowolenia, jeśli się ich gładzi w dół sierści, a otrząsają się, jeśli to robić pod włos (może to niebardzo eleganckie porównanie. Mówię, oczywiście, w przenośni).
Czytamy teraz dziennik Marji Baszkircewej. Czy to nie potworne? Niech pan posłucha: „Wczoraj wieczorem ogarnęła mnie czarna rozpacz, której dałam wyraz w jękach bólu i która doprowadziła mnie w końcu do takiej pasji, że chwyciłam zegar z jadalni i cisnęłam go w morze“.
Wie pan, już wolę nie być genjalną. Niełatwo chyba wytrzymać z genjuszami — tacy są niebezpieczni dla sprzętów domowych!
Boże! wciąż leje i leje bez przestanku. Popłyniemy chyba dzisiaj wieczorem do kaplicy.