Tajemniczy opiekun/List XXXIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemniczy opiekun |
Wydawca | Bibljoteka Groszowa |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Polska Drukarnia w Białymstoku Sp. Akc. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Róża Centnerszwerowa |
Tytuł orygin. | Daddy-Long-Legs |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Najdroższy Tatuńciu-Ojczulku.
Chciałam napisać do pana wcześniej i podziękować panu za pański dar gwiazdkowy, ale życie w domu państwa McBridów jest tak absorbujące, że nie byłam w stanie znaleźć dwóch z rzędu minut wolnych, które mogłabym poświęcić na list.
Kupiłam sobie nową suknię — nie dlatego, żeby mi była potrzebna, ale, że mi się podobała. Mój dar gwiazdkowy tegoroczny pochodzi od Ojczulka Pająka. Rodzina moja zadowolniła się tym razem przesłaniem życzeń tylko.
Spędziłam w domu Sallie najcudowniejsze wakacje. Mieszka ona w dużym staroświeckim domu z czerwonych i białych cegieł, oddalonym nieco od ulicy — taki właśnie rodzaj domu, jakiemu zwykła byłam przyglądać się z wielkiem zaciekawieniem z okien naszej Ochrony, przemyśliwając, jak też tam może wyglądać wewnątrz. Nigdy nie miałam nadziei oglądania tego na własne oczy — a teraz jestem tutaj. Wszystko dokoła mnie jest takie wygodne, przytulne i zadomowione; chodzę z pokoju do pokoju i wchłaniam w siebie całe środowisko i każdy mebel z osobna.
Jest to najcudowniejszy dom do wychowywania w nim dzieci; z ciemnemi zakamarkami do gry w chowanego, z kominkami do pieczenia kasztanów i strychem do wdrapywania się nań w deszczowe dni, z śliskiemi poręczami z wygodną, płaską gałką na samym dole i wielką, pełną słońca kuchnią z poczciwą, zażywną, okrągłą, jak pączek, wesołą kucharką, która jest już w rodzinie trzynaście lat i zawsze zostawia kawał surowego ciasta dla dzieci do zabawy. Sam widok takiego domu budzi pragnienie cofnięcia się znów do lat dziecięcych.
A cóż dopiero cała rodzina! Nie wyobrażałam sobie nigdy, żeby mogła być taka słodka i taka kochana. Sallie ma matkę, ojca, babkę, najmilszą w świecie trzyletnią siostrzyczkę, całą w jasnych lokach, wyrostka brata, który stale zapomina wycierać nogi i dużego, przystojnego brata imieniem Jimmie, studenta drugiego kursu w Princeton.
Świetnie bawimy się przy stole — wszyscy śmieją się, dowcipkują i rozmawiają naraz i nikt nikogo nie zmusza do odmawiania modlitwy przed jedzeniem. Co to za ulga nie mieć potrzeby dziękowania komuś za każdą niesioną do ust łyżkę strawy (wiem, że bluźnię, ale pan nie byłby napewno lepszy, gdyby pan miał do składania tyle modłów dziękczynnych, ile ja).
Ile nawyrabialiśmy się? — niepodobna opowiedzieć wszystko. Pan McBride jest właścicielem fabryki i w Wigilję urządził choinkę dla dzieci wszystkich oficjalistów i robotników. Użyto na ten cel wielkiej pakarni, którą udekorowano jemiołą i kolorowemi bibułkami. Jimmie McBride przebrał się za ś-go Mikołaja, a Sallie i ja pomagałyśmy mu przy rozdawaniu prezentów.
Ojczuleczku drogi, jakie to było przezabawne uczucie! Czułam się pełną łaskawości — niczem najgrubszy z Opiekunów naszej Ochrony. Ucałowałam jednego, ślicznego, umorusanego malca — zdaje mi się jednak, że nie zdobyłam się na pogłaskanie żadnego po głowie!
A w dwa dni po Bożem Narodzeniu wydali państwo McBridowie wieczór tańcujący u siebie na MOJĄ cześć.
Był to mój pierwszy prawdziwy bal — bo przecież nie można liczyć tańców w kolegjum, na których kręcimy się tylko same ze sobą, bez kawalerów. Miałam nową białą suknię wieczorową (pański dar gwiazdkowy — tysiączne dzięki), długie białe rękawiczki i białe pantofelki. Jedyną ciemną plamą na jasnem niebie mojego szczęścia była okoliczność, że pani Lippett nie mogła widzieć mnie w pierwszej parze kotyljona z Jimmiem McBridem.
Proszę, niech pan jej opowie o tem za najbliższą swoją bytnością w D. W. J. G.
P. S. Czy byłby pan strasznie zagniewany, Ojczulku, gdyby okazać się miało mimo wszystko, że nie jestem wielką autorką, tylko taką sobie zwykłą, przeciętną dziewczyną?